Dojazd na Ukraine zajmuje nam nieco ponad dwa dni. Czasem i w Polsce nadarzy sie jakas fajna sytuacja na drodze… Szkoda, ze tak rzadko...
Pierwszego dnia docieramy w rejony Tarnowa a dokladniej Borzęcina. Wioska ta jest dla mnie szczegolna ze względu na opowiesci babci. Wlasnie do niej jezdzili przed wojną na wakacje, bo mieszkała tu jakas ich daleka rodzina. I byl kuzyn Edek, ktory charakteryzowal sie tym, ze ciagle spadał z drzew i dachow, i mial w zyciu chyba wszystko złamane, co mozna sobie złamac i mimo to przezyc. I ten ów Edek zabierał ich - miejskie dzieciaki z Krakowa, na wycieczki po okolicy. Na wielkie przygody, ktore wspomina sie do konca zycia.. Spali w stodole i w nocy przy swietle ksiezyca, potajemnie przed rodzicami, wyprawiali sie konno gdzies za wies. Edek potrafil łapac na lasso dzikie konie… Kąpali sie tez w jakis bajorach, palili ogniska i piekli w nich żaby. Edek żaby wrzucal zywcem do ognia - i żaba jest ponoc gotowa do spozycia gdy strzeli. Wtedy sie ją wyjmuje i zjada udka. Zeby sie w miare najesc to trzeba zjesc kilkadziesiat udek.
Dzis ja tez jestem w lasach pod Borzęcinem, obok w stawku przegląda sie ksiezyc.. I płonie ognisko - wprawdzie bez żab - ale żaby w jeziorku są. A ja sobie patrze w ciemnosc i rozmyślam.. I wydaje mi sie przez chwile, ze moje spojrzenie krzyzuje sie ze wzrokiem tych dzieciaków sprzed prawie 90 lat… Ponoc są takie momenty w ksiezycowe noce gdy czas przestaje miec znaczenie…
Stawki, przy ktorych rozkladamy sie biwakiem, sa pozostałosciami po jakis wyrobiskach.
Nad naszymi jeziorkami jest sporo zdziczalych drzew owocowych - zapach gnijacego jabluszka wypelnia wiec okolice aromatem jesieni.
Są tez łabedzie, ktorych kabak sie boi. Tłumaczy jednak, ze boi sie tylko tych doroslych - łabedziowych dzieci nie - i wrecz ma ochote je pogłaskac…
A wokol polne drogi..
Teren w ogole tu jest obfity w glinianki i inne piaskownie - mniej lub bardziej czynne..
W Radłowie rzuca sie nam w oczy przystanek autobusowy - model wręcz estonski. To prawie pałac! Pelni tez funkcje biblioteki bezobsługowej..
Niestety bardzo szybko zostajemy sprowadzeni na ziemie. “Halo - tu nie Estonia! W Polsce jestesmy!” Szczelne i zaciszne przystankowe komnaty sa zamkniete na cztery spusty… Po kiego diabła bylo wiec to cudo budowac?
A to juz Pogorze Przemyskie. I moj ulubiony most w Mrzygłodzie. Jeden z dwoch tak klekoczących jakie znam (drugi w Osmołodzie). Spalismy kiedys pod nim. Wrazenia ciekawe i zapadające w pamiec! Miejscowi jak widac juz sie znudzili tą atrakcją ;)
Kolejny nocleg to Siemiuszowa i wypasna wiata gigant. Od naszego ostatniego pobytu ławy wyemigrowały na zewnatrz wiaty, a w srodku pojawil sie stolik i krzesełka. Zabieraja je wedkarze gdy idą łowic w zbiorniku przeciwpozarowym na łące obok. Zawsze łypią na nas nieufnie - chyba nie lubią miec świadków ;)
A nad glowami krąży nam spory ptaszor!
Przy ognisku są wylozone pienki na opał, ale to chyba jakies drzewa przedpotopowe z gatunku skamieniałych. Toperz walczy z nimi godzine i konczy sie wynikiem 1:1. Tzn. i siekiera i pieniek sa nieco poszczerbione ;)
Pierwszy raz jemy kukurydze pieczoną w ognisku! To jest mega odkrycie! Pycha!
Poranek w Siemiuszowej.
Za wiatą lezy jakas stara lodówka czy pralka z dziwną kartką...
Przed wjazdem na granice odwiedzamy jeszcze miły sklep w Roztoce - szlag wie ile czasu przyjdzie spedzic na przejsciu, robimy wiec zapasy wody i żarcia.
Tu przystanek tez mają gigantyczny!
Przed nami Krościenko! Dawno nas tu nie bylo! Ponad 6 lat!
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz