Wracam sobie wlasnie z kibelka, gdzie przez okno podziwialam widoki na okoliczne gory, a tu nagle podchodzi do mnie jakis facet i wskazując na samochod mowi, ze moze nas podwiesc do Asztaraku. I bardzo przeprasza, ze nie moze do samego Erewania- pojechalby, czemu nie, ale akurat dzisiaj bardzo sie spieszy- na wieczor musi wrocic do Stepanawanu. I czy sie nie pogniewamy o to.. A ja stoje z otwarta gębą i nie wiem co powiedziec. Mielismy wlasnie zaczac łapac stopa w kierunku na Erewan. Zdarzalo sie nam, ze stop łapał sie sam gdy stalismy przy drodze lub szlismy nią. Ale zeby stop łapał mnie pod kiblem- to zdarzylo sie po raz pierwszy!
Jak sie chwile potem okazuje za tym wszystkim stoi babeczka z knajpy. To ona zagadywała wszystkich krecacych sie nieopodal kierowcow- kto zabierze dwojke turystow do Erewania. I akurat Karen sie zgodził. Koleś studiował w Rosji. Za jego czasow nie bylo jeszcze szkoly wojskowej w Armenii- teraz juz ponoc jest. Po studiach wrocil i sluzy w roznych ormianskich placowkach. Pytam czy to dobra praca. Karen sie smieje: “To nie praca. To służba. A służba moze byc zła albo bardzo zła”. Ale ogolnie chyba jest zadowolony. Nie narzeka ani na finanse ani na kolegow z jednostki.
Karen caly czas nam cos opowiada o okolicy np. ze w Stepanawanie gdzie bylismy jest ogrod botaniczny, ktory zalozyl Polak. Tematy schodzą tez na jedzenie. Karen jest wielkim milosnikiem zupy hasz. Opowiada nam o niej jak o wielkim przysmaku. My mamy niezbyt dobre wspomnienia z nią zwiazane. Jedlismy to swinstwo 4 lata temu w knajpie nad jeziorem Kari i na samo wspomnienie zaczyna mnie mdlic. Nasz zołnierz nie przyjmuje do wiadomosci, ze komus to moglo nie smakowac. Takiej opcji nie ma. Moze bylo zle przyrzadzone? Jakby jego zona ugotowała to napewno bysmy byli zachwyceni. Bo haszem kazdy jest zauroczony. Tylko trzeba go gotowac cała noc a potem jest od rana.
W samochodzie jedzie tez z nami taka przemiła laleczka. Cały czas cieszy ryjek i kiwa główką w takt wyboistej drogi. Wreszcie spotkalam jakas bratnią dusze, ktora tak samo jak ja cieszy sie dziurawymi drogami! :)
Karen cały czas przeprasza, ze nie zawiezie nas do samego Erewania, ale nie da rady czasowo. W zamian za to pokaze nam kilka ciekawych miejsc w okolicy. Zatrzymujemy sie np. przy pomniku ormianskich liter. I znowu toperz wyszedl na jakiegos mutanta! ;)
W tle majaczy bardzo dziwny krzyz, taki przestrzenny, zrobiony z setek małych krzyzy. To tez jest jakis pomnik, ale jakich dokladnie ofiar to juz zapomniałam ;)
Potem odkrecamy na lewo od szosy i kierujemy sie przez wioski w strone klasztorku Saghmosavank.
Wlasnie trwają chrzciny wiec wokol światyni kręci sie sporo odswietnie ubranych osob. Co ciekawe- u nas zwykle do chrztu sie zanosi małe niemowlaki- tu dziecko ma juz conajmniej rok!
Ciemne wnetrza oswietlają tylko pełgające swiece.
Scienne malowidła.
Klasztorek jest polozony na brzegu kanionu rzeki Kasakh.
Stojac na brzegu wąwozu widac w oddali kolejny klasztorek- Hohanavank. Tez sie fajnie prezentuje, musimy sie tam wybrac niebawem!
Za wąwozem wyłania sie gora Ardyilor. Tzn tak jest podpisana na mojej mapie. Miejscowi uzywają innej nazwy, krotszej. Ara albo jakos tak.
Przy klasztorku jest poidełko z niesamowicie pyszną wodą! Chyba najsmaczniejsza woda w Armenii, jaka spotkalismy!
Z Karenem zegnamy sie na obwodnicy Asztaraku. Znow machamy. Miejsce dosyc słabe na łapanie stopa, bo wyglada jak zjazd z autostrady. Ale zatrzymuje sie trzecie auto- jakas elegancka limuzyna. W srodku podrozują trzy osoby zwiazane z miedzynarodową organizacja, ktora zajmuje sie m.in. kontrolą obiektow turystycznych. Oni dla odmiany nie lubią zupy hasz. Twierdzą, ze to dawniej byla potrawa zebraków, bo gotowało sie krowie nogi, a w ogole przywlekli ten przepis z krajow islamskich. I to jest skandal, ze takie paskudztwo uwaza sie za potrawe narodową Ormian! Opowiadają nam tez, ze 30 wrzesnia nad Sewanem jest “Swieto Ziemniaka” i związane z tym rozne festyny, koncerty, imprezy. Pomni tego, jak wygladalo podobne swieto na Mazurach, bardzo zalujemy, ze nas wtedy juz tu nie bedzie..
Ekipa oferuje sie podwiesc nas w Erewaniu nie tam gdzie oni jada, tylko tam gdzie my chcemy dotrzec. Ot tak z goscinnosci i dobrego serca. Niesamowitych ludzi czasem mozna spotkac!
Wysiadamy wiec w centrum. Robimy glupio, ale czasem czlowiek popelnia błędy. My tym razem uleglismy namowom i reklamie ;) Dwa tygodnie temu jechalismy do Stepanawanu z dosc sympatycznym taksowkarzem, Wartanem. I on nam opowiadal, ze oprocz jezdzenia taksowka prowadzi hostel w centrum. I ze jest tam miło, tanio i wygodnie. Ze bardzo nas tam zaprasza - jakbysmy kiedys chcieli nocowac w Erewaniu. Ze wieczorem sobie siądziemy razem z winkiem i pogadamy. Ze nieraz organizuje dla turystow wycieczki pod Erewan, sladem roznych mniej znanych klasztorkow. Wymienia kilka nazw wiosek - tak sie sklada, ze tam nie bylismy. No wiec gdy jestesmy w tym Erewaniu to postanawiamy poszukac owych wartanowych kwater i sie tam sie osiedlic. Cos nam zaczyna nie grac, gdy dzwonimy do Wartana a on podaje nazwe inna niz wtedy w taksowce. Albo nam sie pomylilo? Raczej nie - tamtą nazwe zapomnialam, a ten hostel nazywa sie ku czci wynalazcy radzieckiej bomby wodorowej ;) wiec raczej bym zapamietala ;) Wartana akurat nie ma w hostelu, jest w trasie. Wpadnie do nas wieczorem na chwilke. Juz na ulicy podbiega do nas jakis gość - i prowadzi do budynku a potem na piętro, twierdzac ze wszystko jest juz dla nas przygotowane. Hostel jak sie okazuje nie jest Wartana, tylko jego kumpla i wlasnie to ow kumpel dosc nachalnie zgarnął nas z ulicy. Ceny okazują sie sporo wyzsze niz wynikało z rozmowy 2 tygodnie temu. Za nocleg w klaustrofobicznej zbiorowce chca tu 50 zl od osoby. Pokazują nam jakies łozka, na których mamy spac, wychwalając miekkosc materacy i podniecajac sie jakie one sa nowe. Moją uwage raczej zwraca to, ze pokoj jest przejsciowy, ciągle ktos łazi w te i wewte, drzwi sa potwierane, przeciąg łeb urywa i nie bardzo jest nawet gdzie postawic plecaki. Ustawiajac je przy łózku albo calkowicie blokujemy przejscie przez pokoj, albo dojscie do sąsiednich łóżek. Wszyscy inni lokatorzy mają mikroskopijne plecaczki, bo kazdy szanujacy sie mieszkaniec hostelu lata tanimi liniami. Juz jakis dwoch kolesi cmoka - “co wy macie w tych placakach, zabierzcie je gdzies stad, przejsc sie nie da”. Gospodarz jest straszliwie natrętny, po raz dziesiaty proponuje nam prysznic, hasło do wifi i kawe- i wszedzie za nami łazi- nawet na balkon czy na schody, gdzie probujemy sie choc na sekunde odosobnic.. Chcemy usiasc na chwile w ciszy i odsapnąc, ogarnac sie , pomyslec co dalej. Ale tu nie ma takiej opcji. Koles nie rozumie, ze nie mamy zwyczaju prysznicowac sie o 17, nie mamy laptopa i nie mamy ochoty na goracą kawe w upał. Do kibla nie mozna sie dostac bo ktos sie akurat prysznicuje a wychodka nie przewidzieli ;) Juz widze jak sie da wysikac rano lub wieczorem. Ale gospodarz chce pokazac drugi prysznic (bez kibla) i prawie przemocą właczyc mi wifi na telefonie. Wyciagam wiec moją Nokie 3310, wiec przynajmniej z wifi mi odpuszcza. Jest tez aneks kuchenny, gdzie kłębią sie jakies dzikie stada turystow, z grzecznie na rozkaz umytymi własnie włosami, trykając sie laptopami i popijajac kawe. Prac mozna tylko w pralce. Recznie nie wolno. Poza tym i tak nie bardzo jest gdzie rozwiesic. Co za siedlisko absurdu!
Pewnie juz kiedys o tym pisalam, ale wyjatkowo nie znosze obiektow noclegowych zwanych hostelami, bo oferują zwykle ceny zupelnie nieadekwatne do wygod i klimaty, ktore calkowicie nas nie kręcą. Plujemy se w brode, ze dalismy sie tak omamic i wkrecic! Bo przeciez mamy dobre, sprawdzone miejsce noclegowe w Erewaniu- ale chcielismy poznac cos nowego. No to poznalismy… ;)
Łapiemy nasze, niezgodne z hostelowymi standardami plecaki (ktore jakis dwoch anglojezycznych kolesi probuje upchac gdzies w kącie) i pospiesznie sie ewakuujemy, mimo ze koles krzyczy za nami “Ale jak to? Mamy nowe materace, prysznic, wifi i kawe!”. Łapiemy jakiegos taksiarza i “Do Stiopy!!!!”. Mamy tylko nadzieje, ze Stiopa zyje, nie wyjechal i dalej prowadzi swoj biznes - przez trzy lata moglo sie sporo zmienic. Juz ciemnieje za oknem.. Kierowca o imieniu Artak umie sporo powiedziec po polsku. A rozumie prawie wszystko! Fajnie tak sobie z kims normalnie pogadac! Opowiada jak w latach 90 tych mieszkał w Łomzy, zajmowal sie handlem, nawet z jakas Polką krecil. Myslal, ze zostanie na stałe. Ale pobił sie z jakims kolesiem i został deportowany. Wyrobil wiec nowy paszport i wracal jeszcze kilkukrotnie do Polski, ale prawa stałego pobytu juz wtedy nie dawali. Narzeczona w miedzyczasie miała juz dziecko z innym. Z pracą tez sie juz nie kleiło tak dobrze jak niegdys. Wrocil wiec do Erewania. Ale Polske mimo wszystko miło wspomina. Ot błedy i przygody młodosci a wspomnien na cale zycie! Szkoda, ze jazda trwa tak krotko, bo jeszcze duzo bysmy uslyszeli o bazarach, knajpach, melinach, imprezach, dyskotekach i giełdach samochodowych polnocno-wschodniej Polski!
Romik zwany Stiopą (ale tego przydomka nie lubi) dalej jest gdzie byl. I nawet nas poznał! Ponoc nie czesto Polacy tu zagladaja to i pamieta. Tu za nizsza cene mamy pokoj z łazienka, kiblem, telewizorem, klimą i dystrybutorem z wodą. I przede wszystkim z zamykanymi drzwiami, miejscem na plecaki i swietym spokojem. Robimy pranie i obwieszamy nim cały pokoj- sa tez sznurki na dworze ale akurat zaczelo padac! Po raz pierwszy chyba od pól roku w Armenii! Juz wiadomo co trzeba zrobic, zeby nie bylo suszy! Buba musi wyprac spodnie, koszule i polar! ;) Wtedy deszcz gwarantowany!
Nigdy nie zrozumiem fenomenu hosteli i bulenia grubej kasy za ciasnote, kociokwik i ciagle zajety kibel. A zagraniczni turysci ciągną tam jak muchy na lep. Ale ja wielu rzeczy nie rozumiem...
Nasze spokojne i miłe lokum niedaleko dworca autobusowego Kilikia.
A to gdzies z dzielnicy nieopodal. Jedna z wielu rzeczy, ktore uwielbiam na wschodzie - plątanina i totalna anarchia kablowisk!
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz