niedziela, 2 października 2016
Czas nie goni nas cz.6 - Rumunia, Sarichioi- wioska staroobrzędowcow
Wieczorem docieramy do Sarichioi, wioski nad morzem, tzn w tej czesci Rumunii, na polnocy, gdzie sa zatoki, pooddzielane od pelnego morza polwyspami,mierzejami i innymi naddunajskimi rozlewiskami. Rok temu byl tu na rowerach eco z Michalem i bardzo polecali kemping Zorile Albe. Zatem go szukamy. Gdy wjezdzamy do wioski juz sie sciemnia. Za ostatnim rzedem domow, na samym brzegu odnajdujemy cos co mogloby byc tym kempingiem. Wszystko jest jednak pozamykane i jakby troche opuszczone. Droge przegradza szlabanik, furtka zamotana pordzewialym lancuchem, chodniki zarastaja rozne chwasty. Daleko w tle, na gorce, widac domek ale nawolywanie niewiele pomaga. Stad tez nie widac czy dom jest zamieszkaly. W zapadajacym zmierzchu udaje sie jednak wypatrzec w obejsciu trzy wykoszone swiezo trawniki- wiec ktos tu bywa.. Trzeba zatem popytac po domach. Przed jednym z nich stoi grupka ludzi. Ide wiec do nich i probuje cos zagadac po angielsku: “kemping Zorile Albe, spac w namiocie, wszystko zamkniete” i patrze wyczekujaco.. Ekipa widac radzi sobie z angielskim jeszcze gorzej ode mnie, bo zaczynaja sie ze soba naradzac z ktorego domu wyłuskac jakiego sasiada aby mogl sie ze mna porozumiec. Przez chwile mi sie wydaje, ze musze juz ze zmeczenia miec jakies omamy, ale wydaje mi sie ze oni rozmawiaja ze soba po rosyjsku. Hę? Ki diabel? Czy moze mysmy przejechali jedna granice wiecej niz nam sie wydawalo? Moze my juz jestesmy na Ukrainie? Pomysl jednak szybko wydaje mi sie totalnie niedorzeczny, nie ma takiej mozliwosci zebysmy nie zauwazyli Dunaju i unijnej granicy. Chyba ze wkroczylismy w inny wymiar ale to rowniez nie zdarza sie przeciez zbyt czesto ;) Prawda okazuje sie jednak inna-zdecydowanie jestesmy nadal w Rumunii ale trafilismy do wioski zamieszkanej przez mniejszosc narodowa i religijna- rosyjskich staroobrzedowcow, ktorzy stanowia tu grubo ponad polowe mieszkancow. Na tym etapie faktycznie przypomina mi sie tabliczka miejscowosci na wjezdzie, zapisana w dwoch jezykach.
I to ze widzielismy na ulicy dwoch facetow z brodami do pasa. Ze starowiercami spotkalismy sie juz na wyjazdach kilkukrotnie- w Wodziłkach na Suwalszczyznie, w gruzinskiej Dzawachetii i nad Dunajem- po drugiej stronie granicy, w ukrainskim Wiłkowie. Jest to grupa wyznaniowa ktora w XVII wieku nie uznala reform w kosciele prawoslawnym i postanowila zachowac dawne obrzedy i tradycje. Jako ze innym nie zawsze sie to podobalo, staroobrzedowcy czesto osiedlali sie na zadupiach, w miejscach trudnodostepnych i pustych. Delta Dunaju i jej rozlewiska byla jednym z takich miejsc. Ponoc miejscowosci takich jak Wiłkowe czy Sarichioi jest tu calkiem sporo.
Odnosnie poszukiwanego miejsca noclegowego zostaje nam wskazany odpowiedni domek z poleceniem aby mocno łomotac w drzwi bo gospodarze moga juz spac o tej porze. Faktycznie wychodzi nieco zaspany gospodarz, otwiera szlaban i futke. Rozbic sie mamy gdzies na trawce, gdzie mamy ochote. A pogadamy jutro bo teraz jest noc. Dobranoc. Gospodarz znika w domku na gorce a my zostajemy sami. W przepastnym ogrodzie pelnym roznych szopek i budyneczkow, wiat i altanek. Dokladne ogledziny terenu wokol zostawiamy sobie na rano. Aha! W czasie otwierania szlabanu udalo sie dowiedziec ze pędza tu domowe wino i buklaczek otrzymalismy. Jeszcze tylko nocna kapiel w morzu, ktore jest cieple, plytkie i pelne roslinnosci. Zanurzenie sie w nim jest cudowne po calym dniu gotowania sie w aucie. Nie wiem tylko czemu , jak kapie sie w nocy w nieznanym zbiorniku wodnym, to zawsze boje sie topielcow czy jakis nieznanych podwodnych stworow.. Taki irracjonalny strach ze jakas oslizgla łapa zlapie mnie za noge i wciagnie w odmety...
Rozstawiamy namiot przy jakiejs starej łodzi, pod owocowym drzewem. Zaraz obok znajdujemy kilka metalowych krzesel i stolik, ktore ustawiamy na zarosnietym zielskiem brukowanym placyku.
Wino jest kwaskowate i pyszne. Zaraz staje mi przed oczami podluzna łodz, bezmiar wody w ujsciu rzeki do morza, chlodny jesienny wiatr łopoczacy w trzcinach na bezimiennych wysepkach i łachach piachu.. Niesamowite jak jakis aromat moze natychmiast przywolac wspomnienia, szybciej i dokladniej niz jakiekolwiek zdjecie czy opowiesc. Przy kazdym łyku znow jest listopad 2009 a my krążymy po ukrainskim Wiłkowie i tamtejszych rozlewiskach. Ten sam smak. Identyczny. Widac to smak Dunaju… Z miejsca gdzie postawilismy namiot widac morze. Odziela nas od niego tylko plot i waski pas nibyplazy gdzie samotnie stoi skodusia. Ksiezyc odbija sie w rownej tafli zatoki, wiatr nawiewa zapach glonu i starego impregnowanego drewna. Wiatr jest niesamowicie cieply. Wpelzamy do spiworow wsrod grania cykad i z mocnym postanowieniem ze zostaniemy tu dluzej niz planowalismy.
A na skodusi znow sie nam cosik zalęglo!
Wczesny poranek ogladany w drodze do kibelka
Rano wychodzac nad morze trafiam na moment gdy Jakub (gospodarz) wypuszcza kaczki. Biegna grupka i chlup do wody. Jakos nigdy morze nie kojarzylo mi sie z plywajacym po nim przydomowym inwentarzem. Ponoc nie ma tu duzego zasolenia, woda jest praktycznie slodka jak w calym Dunaju. Nie zdarza sie tez aby kaczuchy gdzies daleko odplynely i sie zgubily.
Wokol woda, trzciny, łodzie, rybackie kladki i majaczaca z oddali cerkiew
Dzis dokladniej ogladamy teren kempingu. Kiedys byla tu chyba spora knajpa, sladem po niej sa wiaty z lodowkami i bardzo duza ilosc starych zelaznych krzesel. Czesc z nich pelni nadal klasyczne funkcje, inne sluza do podpierania lodzi albo wrastaja wkomponowane w zywoplot
Na terenie jest kilka zewnetrznych umywalni i piecykow
Namiotowiska. Spalismy w dwoch roznych miejscach, bo co drugi dzien trawniki sa podlewane z automatycznej sikawki przez caly dzien a nie bylismy pewni wytrzymalosci naszego namiotu na 12 godzinny obfity opad ciagly ;)
Sniadanie przygotowuja nam gospodarze i puszczaja nam polski kanal w telewizorze. Odbiornik przykrywaja kurtka bo wlasnie zaczelo lekko kropic a stol stoi na dworze, pod pergola z winorosli.
Leci akurat program o polskich zolnierzach na misjach i co tam jedza. A jedza dokladnie to co my- jajecznice i ogorki!
Zona Jakuba, Katja przynosi kabaczkowi cale pudlo zabawek, bo maja wnuczke w podobnym wieku. Najwieksza atencja ciesza sie nakrecane rozowe myszki ktore z wielkim chrobotaniem jezdza po stole i wpadaja do jajecznicy.
A na obiad oczywiscie ryba!
Dzis wloczymy sie po wsi. Najpierw idziemy obejrzec cerkiew. Sa dwie- starowiercow i rumunska. Przy tej pierwszej spotykamy babuszke.
Babuszka jest z gatunku takowych co do swojej religii podchodzi w sposob bardzo ortodoksyjny, zeby nie powiedziec fanatyczny. Rozmowa zaczyna sie od stopek niemowlecia ale szybko schodzi na religie. Wlasnie ta ich jest ta jedyna prawdziwa, pierwotna, wlasciwa i ukochana przez Boga. Inne odlamy chrzescijanstwa to schizmy, herezje i sekty. Najbardziej ze wszystkich błądza prawoslawni Rumunii- bo maja szanse sie nawrocic a jednak tego nie robia. Jednoczesnie ponoc sporo mlodych z wioski wyjezdza i przechodzi na inne wyznania albo co gorsze- wogole wyrzeka sie Boga. Babuszka twierdzi ze sa przekupywani ale nie udaje sie ustalic przez kogo. Jej dzieci i wnuki trwaja w religii przodkow, za co ona codziennie modli sie dziekczynnie. Mowi ze nie ma nic gorszego jak porzucenie tradycji przekazywanej przez pokolenia. Pytam czy nas uwaza za heretykow. Oczywiscie. Czy powinnismy sie wedlug niej nawrocic na stare prawoslawie. Oczywiscie. A co z naszymi babciami? Ktore od pokolen wychowywaly nas w innej religii, bo inna byla zawsze zwiazana z terenem z ktorego pochodzimy i na ktorym zyjemy. Babuszka sie zacukala… Prawdziwa religia czy zlamanie tradycji pokolen? Chyba zadalam jej za trudne pytanie…
Zmienia wiec temat. Opowiada ze marzy o pielgrzymce do Jerozolimy ale poki co nie ma funduszy. Za to niebawem jada grupa z okolicznych wiosek do Moldawii, do jakiegos skalnego monastyru gdzie zyje 3 mnichow, kultywujac religie sprzed lat. Nadstawiam ucha dokladniej. Jaka to miejscowosc? Czy wie jak nazywa sie ten klasztor? W ktorej czesci Moldawii? Babcia niestety nie pamieta, twierdzi ze nie zna sie na geografii i zawiezie ich tam bus. A moze nie chce zdradzic tajemnicy zagubionego w skalach klasztoru komus, kto jest heretykiem.. ;)
Babuszka opowiada tez o roznych zwyczajach okolicznych, np. ze lokalne kobiety musza nosic caly czas chustke na glowie, nie tylko do cerkwi. Przez to czesto w innych srodowiskach sa brane za muzulmanki, co bardzo je irytuje. A teraz maja post na Piotra i Pawla. Wogole maja 5 postow w roku i moga wtedy jesc tylko chleb bez masla i ziemniaki popijajac woda. Zadne ryby. Wieczorem pytam o to Jakuba, ktory tez wyznaje lokalna religie. Mowi ze to bzdura, ze w poscie ryby mozna jesc a i wino pic bez ograniczen. Bo to przeciez i Chrystus lubowal sie w tym trunku, a jego powinnismy nasladowac. Oni robia 500 litrow wina rocznie. Nie robia z wlasnych winogron tylko sprowadzaja z wioski 50 km dalej gdzie ich znajomi maja slodsze i lepsze odmiany tych owocow. Dowiadujemy sie jak nalezy sprawdzac mus w winogron czy nalezy dodawac cukru. Wrzuca sie jajo albo ziemniak i patrzy czy plywa. Jak tonie to trzeba dodac 200 g cukru.
Łazimy wsrod starych chat, z ktorych czasem ktoras kryta jest jeszcze strzecha (te ze strzechami juz zwykle sa niezamieszkane). Wiekszosc domkow ma ganeczki, okiennice, podrzezbiane dachy i oplata je winorosl.
Niektore maja orginalne zdobienia.
Rzadki widok- morze a nad nim wies, nie kurort. Nadmorska miejscowosc a w niej normalne sielskie wiejskie zycie, nie halasliwe tlumy turystow…
Jedna z drog na “plaze”
Czasem mozna przegapic jakis znak drogowy..
A tu cerkiew rumunska.
W centrum mijamy bardzo sympatyczna spelune. Wnetrze wyglada bardzo zachecajaco ale jest puste. Spora grupka facetow siedzi z nieznanych przyczyn na zewnetrz, gdzie nie ma stolikow tylko krzesla jakby ze starego kina. Nikt nic nie je ani nie pije. Siedza i gadaja. Chwile sie im przysluchuje ale nie moge tego poskladac do kupy w jakas logiczna calosc. Kilku z nich ma dlugie do pasa brody. Chetnie bysmy sie przysiedli albo cos zamowili, ale obawiamy sie ze moze nie wypada? Raz ze nie ma miedzy nimi kobiet i dzieci, a dwa ze jesli maja tu post a my wyskoczymy z piwem w rece i kotletem to moze byc jakos niezrecznie ;)
Nieopodal knajpy takowa mozaika
Siedzimy tez na brzego morza, obserwujac zmagania rybakow z sieciami, zaladunek ryb czy konserwowanie lodzi.
Kapiemy sie wsrod glonow i kudlatych opon.
Dostrzegamy wsrod podwodnych zarosli trzy spore weze co troche gasi nasza radosc z pluskania sie.. Ale skoro nie zezarly kacząt to chyba nie sa badzo niebezpieczne? Jeden z wezy ma w paszczy rybe. Pytamy Jakuba o wodne weze. Mowi ze nie slyszal zeby kogos ugryzly. Acz on z Katja sie nigdy nie kapia bo nie lubia ;)
Wieczor spedzamy z Katja i Jakubem ktorzy puszczaja nam na komputerze rozne filmy, glownie z imprez u nich organizowanych. Co roku przyjezdza np. grupa 50 Czechow i wtedy caly ogrodek wyglada jak woodstock a na nadmorskim brzegu plona wielkie ogniska i gotuja sie wielkie gary rybnej zupy. Kiedys z inna ekipa piekli jagnie na ogniu. Wszyscy zdazyli pobiesiadowac, upic sie i isc spac a jagnie sie pieklo, pieklo i nad ranem wciaz bylo twarde.
Sa tez filmiki z jakas polska ekipa. Jeden gosc jest niezmordowany, chyba przez godzine spiewa rozne piosenki probujac rozruszac reszte grupy. Ukrainskiej piosenki “Pidmanuła” zna chyba 50 zwrotek!
Zabieramy tez kabaczę aby poznawalo zwierzeta gospodarskie. Dluzsza chwile obserwuje kury na wybiegu.
Potem Katja przynosi najladniejsza swoja kure do blizszego zapoznania. Kura jest kudlata, jakby w spodenkach i skarpetach. Jakas egzotyczna i ponoc bardzo droga.
Ale i tak nie kura a ogrodek cieszy sie najwiekszym zainteresowaniem niemowlat. I mozliwosc biegania w kolko, i skubanie winorosli.
W dlugie zimowe wieczory Jakub projektuje nietypowe litery do cerkiewnych ksiag. Swiete teksty sa tam pisane w jezyku starocerkiewnoslowianskim i niektore litery sa zupelnie dziwacznych ksztaltow (jestem zachwycona usmiechnieta litera w kapeluszu- to moja ulubiona!) Pierwsze litery akapitow powinny byc ozdobne. W roznych komputerowych programach mozna takowe rysowac. I tak nowoczesnosc miesza sie ze stara religia nieuznajaca zadnych zmian...
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz