niedziela, 12 czerwca 2016

Bobry, kaczeńce i retorty czyli bieszczadzko-beskidzkie wędrówki kwietniowe cz.12

W schronisku pod Rawkami spokoj, ale to cisza przed burza. Obslugi jest chyba z 5 osob. Widac ze przyszedl ktos z doskoku do pomocy. Wszyscy szykuja obiekt do majowki. Bo wtedy bedzie tu szal. Bedzie to zupelnie inne miejsce. Przypomina wiec troche twierdze szykujaca sie do oblezenia. Niby cisza dzwoni w uszach ale czuc jakas nerwowowsc w powietrzu i ciche pomruki przyszlego zgielku. Liczby przewidywanych w tym okresie gosci padaja dosc astronomiczne. Wieczorami i rankami wnetrze bacowki wypelniaja zapachy przyszlej strawy. To bigos, to nalesnika, to racuchy. To znow dzwiek ubijanych kotletow. Pieka, smaza, zawijaja na potege. Chyba wszystko potem idzie do zamrazarki, zeby mozna szybko wyluskac jak sie okaze ze nagle trzeba podac 250 obiadow.. Jedno jest pewne- niesamowicie zaostrza to apetyt i wplywa to sami zjadamy chyba dwa obiady, z nalesnikami na deser.. Rano znow mokro. Przylazi burza, wali gradem, sa tez dziwne grzmoty- pierwszy raz takie slyszalam, jakby z metalicznym echem. Poloniny spowija ciemnoszara mgla.. No to sobie poszlismy na Rawki. Czekamy godzine, dwie, burza odchodzi gdzies na inna polonine, ale czapa na gorach siedzi i padac przestaje na gora 10 minut. Sa momenty ze widoki z rejonu bacowki sa cudne. Gory dymia na potege, chmury sie klebia, coraz to nowe szczyty wylaniaja sie mlecznej zaslony. Inne dla odmiany znikaja.








Tylko nasze Rawki konsekwentnie i niezmiennie siedza w granatowej pierzynce. Trudno- zapodamy sobie dzis gdzies objazdowo. Jedziemy ogolnie przed siebie i bez celu. Zobaczyc cos tam i siam. Co sie zmienilo a co nie. Gdzie zostal stary klimat a gdzie nowy go zezarl. A moze gdzies wypatrzymy cos nieznanego? Odwiedzamy wodospad w Pszczelinach,


opuszczony zaklad produkcyjny Igloopolu w Lutowiskach,

w Moczarach czas sie zatrzymal

ostatecznie wypluwa nas na Stebniku kolo Ustrzyk Dolnych. W pustej dolinie powstalo kilka dacz i kapliczka.



Jest tez wiata. Nie jest ogrodzona, nic nie pisze zeby byla prywatna, acz ogolnodostepna tez raczej nie jest bo wszystkie balustrady owiniete sa drutem kolczastym.

Cmentarzyk stoi gdzie stal

Droga z Bandrowa przez Stebnik do Kroscienka zaskakuje nas bardzo. Jest wyjatkiem w bieszczadzkich okolicach- jej nawierzchnia zdecydowanie pogorszyla sie w ciagu kilkunastu ostatnich lat- zyskala kilka nowych poteznych wykrotow, przelomow i zapadlisk trudnych do przebycia.




Droga utracila tez droznosc- przed samym Kroscienkiem rzeka zerwala skarpe i ¾ drogi plywa w rzecznych nurtach. Chyba nawet maluch by nie przemknal. Motory daja rade. Traktory jada rzeka.



I wszedzie wokol wybuch wiosny wsrod wilgoci i siapiacego deszczu. Kaczence i zaby sie ciesza!


Gdy wracamy pod Rawki- niespodzianka! Przyszly na nocleg dziewczyny z Łodzi, napotkane wczoraj na Wetlinskiej! Jedna z nich ochoczo nosi kabaka gdy wciagamy nalesniki. Nasze cyganskie dziecko bardzo sie cieszy z obecnosci nowej cioci i korzystajac z okazji probuje jej wydlubac oko, radosnie gugajac przy tym oczywiscie. Potem zjada polowe naszych jagod z nalesnikow, a obie łapy wsadza w sos, zanim udaje sie nam odsunac talerz. A sos tak wspaniale robi ciap ciap ciap! Dziewczyny spaly na Wetlinskiej i w nocy baly sie wychodzic do kibelka jako ze Julek naopowiadal wieczorowa pora o pobliskiej niedzwiedziej gawrze i ludziach ktorzy we mgle nie mogli znalezc chaty wracajac z wychodka. (dokladnie rozumiem traumatyzm sytuacji, jako ze kiedys przytrafilo mi sie to na Górowej). Dziewczynom pogoda tez pokrzyzowala plany wycieczkowe- nie wlazly na Carynska. W jadalni schroniska przewija sie jeszcze jakas para ale jakos wogole nie lgna do integracji i dosyc wczesniej ida do pokoju. Wstajemy wczesniej niz zwykle chyba kolo 7, coby isc na te cale Rawki. Pogoda srednia. Po drodze fajny wodospad szemrze wsrod bukowego lasu. Do gornej granicy lasu idzie sie w miare dobrze.




Wyzej zaczyna wiac, pizgac i pada jakas mokra kasza. Klimaty bardzowczesnowiosenne, widac nawet snieg! Bleeeeeee…. Wycieczke konczymy wiec na Małej i zmykamy w dol.





Zabieramy manele ze schroniska i pomykamy do Cisnej zobaczyc co slychac w schronisku pod Honem.




Tam tez zmienila sie obsluga. Od tygodnia rezyduje tam para spod Zlotoryi. Gadamy wiec o urokach Pogorza Kaczawskiego i ich poprzedniej pracy na Zygmuntowce. Pomagali tam gosciowi ktory przerobil to mile niegdys schronisko na salon z katalogu Ikei a jadalnie na sterylny bar mleczny. Ale jakos im nie bylo po drodze razem (czemu sie nie dziwie) wiec wyladowali tu. Dzis w ofercie zupa ogorkowa ktorej sie najadamy po dach. Schronisko na chwile obecna jest strasznie gole. Poprzedni wlasciciel wydarl wszystko ze scian co sie dalo- obrazki zdjecia, poleczki, rzezby, kwiatki. Zrapywal ponoc nawet to co musialo ulec zniszczeniu w procesie zdejmowania. Teraz sa wiec tylko sciany i meble.

Co najgorsze zniknela stryszkowa hamakarnia i tamtejsze noclegi z popielicami. Ponoc jakies kontrole wylaczaja czesto w bacowkach gorne pietra bo nie spelniaja debilnych norm ewakuacyjnych w postaci dwoch klatek schodowych. Sa wprawdzie zewnetrzne drabinki ale poki co obsluga boi sie chyba nalozenia kar na sam poczatek wiec hamakarni strychowej nie ma. Jakos tak sie nastawialismy na ten nocleg wlasnie tam z ogoniastymi myszami , wiec jako ze go nie ma, to wogole rezygnujemy z Honu tym razem. Popoludniem wybieramy sie jeszcze w rejon Roztok. Widoki sa juz cudne z przeleczy nad Roztokami- morze olesionych slowackich gor.


Drzewo pająk

Potem idac w strone Rypiego Wierchu i dalej jest coraz lepiej. Tym razem widoczki sa na polska strone ale tak fajnie ulozone ze nie widac wcale wsi czy drog. Tak jakby te okoliczne gory byly zupelnie puste, dzikie i bezludne. Ciekawe zludzenie, acz bardzo mile dla oka.











Siedzimy wiec na jednej z polanek i grzejemy sie w cieplym przedwieczornym sloneczku. Jak zupelnie inaczej niz na porannych Rawkach gdzie ciagnelo jeszcze zimą. Na trasie w rejonie tego Rypiego Wierchu jest co chwile wilcza kupa. Tak mi przynajmniej w wielu miejscach mowili, ze jak kupa jest cala kudlata to na bank zostawil ją wilk. W Roztokach znow etatowy zajac. Kilka dni temu jak tu bylismy tez wypadl z krzakow po prawej, przebiegl kawalek asfaltem i skrecil w zarosla po lewej. On tak zawsze? A moze jest nakrecany?

W Cisnej idziemy na pielmieni do Łemkowyny. Dziewczyny z Lodzi tak reklamowaly tutejsze potrawy ze sie skusilismy. Jedzenie rzeczywiscie smaczne ale w ilosci mikroskopijnej i koszmarnie drogie. Raczej nigdy wiecej.


Na nocleg jedziemy do PTSMu w Lesku. Juz w skodusi czuje jakis dziwny zapach, jakby jakiegos zwierzaka, jakby cos zdechlo? Wieczorem w schronisku ten zapach sie nasila. Juz sie zastanawiam ze moze na lozku ktos polozyl swojego smierdzacego psa? Chwile pozniej odkrywam brutalna prawde.. Jedna wilcza kupa przyjechala z nami na moim bucie. Mam jedna kudlata podeszwe… Chyba przez godzine probuje sie rozstac z “wilkiem” przy pomocy patykow i moczenia buta w kaluzach, ktorych na szczescie wokol schroniska nie brakuje.

Na wieczor mamy piwo. To miodowe bardzo mi smakuje.

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz