W miescie Vlora sa bardzo dziwne drogi. Skrecamy w taka jedna. Na kilkusetmetrowym odcinku sa takie wykroty ze skodusia ledwo co przepelza, wjezdzajac w kaluze doznaje takich przechylow ze robimy zaklady- przewroci sie na bok czy nie. Potem kilometr wysranego nowiuskiego asfaltu jak z folderku reklamujacego szczesliwe i bogate zycie na zachodzie i bęc! przelom na 30 cm gleboki w poprzek calej jezdni. Potem znow nitka asfaltu ktory w mgnieniu oka przechodzi w droge jak po ostrzale bombowym.
Czemu taka mozaika? Czemu klada fragmenty rowniusiej drogi zamiast zasypac zuzlem dziury na calej dlugosci? Ale to nie tylko drogi. W bryzgach blota z kaluz przegladaja sie nowowymalowane hotele ktore pasuja tu jak piesc do nosa. Pod nimi stoja jakies lsniace limuzyny ktore chyba znalazly sie tu przez teleportacje. Kawalek dalej stoja ruiny skad wylewa sie niewyobrazalny smrod i łażą jakies zakwefione baby wsrod ton smieci. Cala nadmorska Albania tak wyglada. Jak losowe zestawienie jakis stop-klatek wyrwanych z innego swiata. Czlowiek jest przywykly do jakiejs ciaglosci obrazu, do jakiegos uporzadkowania klimatow. A Albania totalnie to burzy, miesza w dowolnych proporcjach i rozkladzie, tu na kazdym kroku jest losowy i przypadkowy mix- kalejdoskop przeciwstawnych obrazow. Ciezko jakos do tego przywyknac ze to az tak migocze, zmienia sie co kilkaset metrow. W zaden sposob nie moge tego zakwalifikowac do znanego mi dotychczas krajobrazu- “albo tak, albo tak”. A moze wlasne na tym polega urok Albanii? Na tym ze nie wiesz co zobaczysz za zakretem? Zapewne wlasnie tak jest ale poki co ciezko mi sie do tego ustosunkowac bo kreci mi sie w glowie.
Wszystko wokol sprawia wrazenie jednego wielkiego remontu. W remoncie sa nawet plaze. Wszystko przekopane i wlozone w ziemie drzewka. Przywiazane sznurami. Zeby nie uciekly. Kiedys pewnie bylo tu ladnie. Moze w przyszlosci dla niektorych tez bedzie. Poki co- jest dziwnie...
Po drodze mijamy cos. Na pierwszy rzut oka przywodzi na mysl stacje benzynowa. Ale chyba nia nie jest. Nie ma zadnym baniakow.. Czym wiec jest? nie mamy pomyslu..?
Jedziemy do Zwernac. Nad morską zatoczką stoi sobie tam klasztorek. Zainteresowal nas tym ze prowadzi do niego mostek- kladka. Kilka lat temu owa kladka byla w remoncie. Obecnie- wyglada mocno malowniczo. Gdyby tak wlasnie wygladaly wszystkie remonty bylabym ich goraca orendowniczka :)
Mostek nie dochodzi do samego klasztorku, jest przerwany. Nie udalo nam sie ustalic czy mnisi nie chca zbyt duzych mas zwiedzajacych czy po prostu chodzi o kase i platny przewoz turystow lodka.
Przy wiejsciu na most jest knajpa. Taka z przyczepy. Calkiem przyjemna. Kawe tu pijemy.
W Albanii zwracaja uwage rejestracje samochodow. Starsze z flaga kraju w kolorach naturalnych, ktore sa choc odrobine jakies. I nowe, juz totalnie zunifikowane, takie jak sa wymuszone u wszystkich.
Na widok tych dwoch aut stojacych kolo siebie, zaraz staja mi przed oczami nasze rejestracje sprzed kilkunastu lat. Jeszcze w ładusi takie mielismy. Czarne, chyba jako jedyni w Europie. Oprocz kwadratowych, jeszcze radzieckich, spotykanych czasem na Ukrainie, chyba Polska byla jedynym krajem w rejonie z czarnymi rejestracjami. Ale juz jest lepiej. Bo wszystko dostaje jeden schemat, jeden szablon, jeden ten sam niebieski filtr. Czy Polska czy odlegla od niej Albania. Biel tla, czarne litery czy cyfry. I symbole utrzymane w kolorystyce uwielbionego blekitu, niezaleznie od kraju. Dlaczego wszystko musi byc przycinane na jeden wymiar? Czemu minimum odmiennosci nie moze sie uchowac. Straszne jest to dazenie do ugniecenia wszystkiego w jednolita, bezksztaltna, bezduszna maź...
Potem szukamy pewnego miejsca. Ponoc fajnego na nocleg. Gdzies w necie ktos kiedys mi polecil. Teren rzeczywiscie ladny, widokowy, pusty, klimatyczny. Ale dla pieszych lub rowerzystow. Ostatecznie motocyklistow lub terenowki. Skodusi tu wciagnac nie ma szans. Nawet na sznurku. Z zalem opuszczamy to miejsce..
Okolice zamieszkuje jakis egzotyczny ptaszek
Na nocleg stajemy na plazy przed Vlora. Sosnowy lasek nad zatoka. W dali widac miasto i ogromne statki. Kawalek dalej majaczy jakas knajpa czy kemping.
Miejsce gdzie sie osiedlamy jest bardzo zasmiecone. Pol godziny sprzatania i zapelnienie 5 workow powoduje jednak ze nadaje sie do zasiedlenia. Worki stawiam obok pod drzewem. Wiem ze reszta ekipy patrzy na mnie jak na jakas durna ze zamiast se usiasc to biegam w kolko jak kot z pecherzem. Wiem ze to nic nie zmieni. Ze dzien, dwa i zwierzeta to znow rozwlocza. Ale moze choc dzis bedzie milej nam tu spac?
Albania ma cos w sobie co budzi w czlowieku zle instynkty, cos co budzi w czlowieku swinie. Nigdy u siebie poki co tego nie zaobserwowalam, inne mialam nawyki, co innego wpajano mi w dziecinstwie. A tu jednak pojawia sie jakis dziwny glos- po co bedziesz zakopywac ta pieluche? Rzuc za siebie. Po kiego diabla chowasz ta butelke do auta? Walnij w krzaki- juz czterdziesci tam jest. I tak jest syf. Twoj smiec niczego nie zmieni a bedzie ci latwiej. Staram sie z tym walczyc ale widze ze nieraz przegrywam. Od dziecka mnie uczono ze smieci wywala sie do smietnika. A tu - smietnik jest wszedzie wokol..
W nocy kwiczy jakis dziwny ptak. Wydaje odglosy pipipi. Zupelnie jak drzwi nowego autobusu ktore maja sie zaraz otworzyc albo jak ktos za blisko nich stanal. Az nie chce mi sie wierzyc ze cos takiego wydaje z siebie zwierzatko a nie elektronika. Kolo drugiej w nocy po plazy jezdzi terenowka. Tam i spowrotem. Raz po raz w namiot uderza snop swiatla z reflektorow. Bum bum umck umck ciagnie sie jeszcze dlugo. Ot sobota i jej prawa…
Suniemy dalej na poludnie. Mijamy dziki wal gor niedostepnego polwyspu Karaburun
Na serpentynach za wsia Dukat dostrzegam komunistyczna mozaike. Stajemy kawalek dalej i jako ze jedyna interesuje sie takimi rzeczami, samotnie cofam sie w celu obejrzenia i sfotografowania.
Ziuta za mna wola ze widziala tam gdzies polskich motocyklistow i zeby ich pozdrowic od rodakow. Ide wiec, wypatruje, i zanim udaje mi sie przekazac pozdrowienia slysze okrzyk- “a ja cie znam! Z netu! Ty jestes buba!”. Eeeeeeeeee… To mnie calkowicie zbija z tropu. W Albanii? Na zadupiu? Swiat jest jednak maly! Chlopakow jest 3 sztuki. Marcin, Filip i imienia trzeciego kolegi zapomnialam.
Probuje ich namowic na wspolny biwak w Porto Palermo ale maja juz zaklepane 2 noclegi w Sarandzie. Chwile wiec gawedzimy i robimy sobie wspolne fotki z motorami. Gada sie na tyle milo ze chetnie bym jeszcze wiecej czasu spedzila z poznana ekipa ale mam swiadomosc ze reszta na mnie czeka i pewnie zaraz mnie zlinczuje ;)
Tymczasem okazuje sie ze plyn w chlodnicy Miska sie zagotowal wiec mamy wymuszony dluzszy postoj. Wykorzystujemy go na wizyte w knajpie.
Kelner z owej knajpy jest symbolem tego ze znajomosc jezyka to jedno a umiejetnosc porozumeinia to rzecz zupelnie inna. Koles robi cuda ze swoja nikla znajomoscia angielskiego. Postanawia nam wyjasnic wszystkie dania z karty. Przy miesach z wolowiny ryczy “muuuuuu”. Na deser w prezencie dostajemy cos przepysznego. Ponoc to baklawa, ale pozniej jadlam baklawe i wcale dobra nie byla. A to cos jest najpyszniejszym deserem jaki dotychczas jadlam. A ja nie przepadam za slodyczami. A tego bym zezarla wiadro!
Wspinamy sie na przełęcz Llogara (pomiedzy Dukat a Dhermi), powoli i z przystankami aby wystudzic Miska. Zar sie rzeczywiscie leje z nieba a skalisty lancuch gor hamuje jakiekolwiek podmuchy wiatru. W krajobrazie dominuja skaly i roslinnosc chwytajaca sie stromych zbocz
Na przeleczy stoi tez ruina. Nie wiem czym byla za czasow swej swietnosci ale jest dosc spora. Swoim zwyczajem postanawiam ja zwiedzic. Ide w jej strone ale uderza mnie smrod. Chyba ktos tam zyje. Moze lepiej nie wlazic komus do domu? Wtedy zauwazam chlopca- widmo. W czerwonej bluzie. Najpierw pojawia przy ruinach. Potem podchodzi do samochodow. Staje obok i patrzy. Nic nie mowi, nic nie robi tylko wlepia wzrok w auta. Jak jakies zombi. Odruchowo zamykamy wszystkie drzwi. Niebawem odjezdzamy a chlopiec znika nagle jak i sie pojawil…
Pod przelecza znow sie zatrzymujemy. W dali majacza greckie kwadratowe wyspy. Blizej mozna oko zawiesic na bunkierkach. Ponoc ostatnio znikaja z albanskiego krajobrazu, zarowno niszczone jako “ponoc nieestetyczne dla zagranicznich turystow” jak i kute przez lokalna odmiane zlomiarzy wyciagajacych z nich zatopiony metal.
Mijamy wawozy i miasteczka przyklejone do skalnych zbocz
Jest tez mila stacja benzynowa na skraju kamieniolomu gdzie Ziuty tankuja wode z weza do chlodnicy
Przy drodze stoi tez jakis pomniczek przywodzacy na mysl klimaty z poprzedniej epoki
A my ciągniemy na poludnie...
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz