niedziela, 24 maja 2015

Bałkańska majówka cz.6 -Czarnogóra - Wokół Zatoki Kotorskiej (2015)

Granice z Czarnogora przekraczamy kolo Herceg Novi. Znow musimy sie upomniec o pieczatki- tusz oszczedzaja czy jak? Wokol gory rosna, raz po raz blyskaja na horyzoncie szczyty na ktorych zalega jeszcze snieg. Zatoke Kotorska przekraczamy promem kolo miejscowosci Bijela, jest tu jej taki kawalek gdzie przesmyk wody zweza sie do wielkosci kanalu.. Prom to statek gigant, majacy malo wspolnego z moimi ulubionymi skrzypiacymi rzecznymi wozidlami. Ale co prom to prom! obiecalam sobie ze bede sie starac na kazdym dluzszym wyjezdzie, w miare mozliwosci choc raz sie jakims promem powozic.





Potem jedziemy wzdluz zatoki drogami tak waskimi ze miniecie sie dwoch aut graniczy z cudem i zwykle odbywa sie na grubosc lakieru. Zwlaszcza ze miejscowi kierowcy bardzo lubia przyspieszac na zakretach a zjechanie na pobocze uwazaja chyba za dyshonor. Droga zdecydowanie byla tak projektowana aby mogly sie na niej minac dwa osły. W ostatecznosci osiol i kon!



Co chwile mignie nam jakas mila kapliczka albo kamienny kosciolek





Przy tej cienkiej drozce zatrzymujemy sie w knajpie ktorej ogrodek piwny wystaje betonowym tarasem wglab zatoki.





Na jego brzegu jest drabinka prowadzaca do wody. Nie wiem czy w dobrym tonie jest tu zazyc kapieli czekajac na zamowione dania?

Przy knajpie nie bardzo jest gdzie zostawic auto ale za to jest kilka dogodnych miejsc gdzie mozna przywiazac lodke. Jest nam bardzo glupio ze wybralismy taki nietypowy i niemodny rodzaj transportu!

W knajpie czekamy chyba z godzine na zeberka, ktore sa twarde jak podeszwa (chyba sie rozpaskudzilismy na tym pysznym miesku z ziutowego grilla). Na dodatek babka zapomina o mojej herbacie wiec musze łykac podeszwe na sucho. Na szczescie widoki z baru wszystko wynagradzaja.





Przez zatoke widac dokladnie Perast ze swoja wysepka z malutkim kosciolkiem, gdzie mialam okazje byc z mama w 2008 roku.





Nazwa wyspy w tlumaczeniu ponoć znaczy Matka Boska na Skale. Kiedys w tym miejscu wystawala z morza jedynie niewielka skala, a pozniej wyspa zostala sztucznie usypana przez miejscowa ludnosc, bo miejsce zostalo uznane za niezwykle. Kiedys rybacy znalezli tu obraz Matki Boskiej. Zabrali go do miasta i wstawili do kosciola. Ale on zle sie tam czul i w tajemniczy sposob znow wrocil na swoja skale. Sytuacja powtorzyla sie kilka razy. Okazalo sie ze przenoszenie obrazu jest calkowicie nieskuteczne. Wyczuwajac powage sytuacji miejscowi zaczeli zatapiac otaczajace skalke glazy aby powiekszyc wyspe. Weszlo tez w zwyczaj zatapiac tam wokol rowniez stare zaglowce. Ponoc zatopiono ich tam kolo 100. Gdy wyspa osiagnela juz odpowiedni rozmiar zbudowano na niej kosciolek. Z czasem miejsce to stalo sie bardzo wazne dla zeglarzy. I powstalo nawet male muzeum gdzie jest sporo pamiatek zostawianych przez marynarzy w podzięce za szczęśliwy powrót z morza. Najbardziej zapadl mi w pamiec jeden jego eksponat- obraz Matki Boskiej wykonany przez jedna z mieszkanek Perastu, ktora tkala go wykorzystujac jako material swoje wlasne wlosy. Obraz powstawal przez ponad 20 lat, co widac po kolorze wlosow ktore powoli przechodza w siwy. Babka tkala go czekajac na ukochanego ktory nie wrocil z wyprawy morskiej.

Miejsce tloczne i bedace na liscie wszystkich zorganizowanych wycieczek, ale mimo to majace w sobie jakis dziwny urok. Moze dlatego je milo wspominam ze zwiedzalismy go juz prawie o zmroku gdy ilosc przewalajacych sie tam turystow byla znikoma a mrok wlazacy w rozne katy potegowal wrazenie tajemniczosci. Zapewne w sloneczny dzien nie mialabym tego dziwnego wrazenia ze w chlupoczacej o skaly wodzie widze cienie zatopionych wieki temu zaglowcow…

Miejsce spodobalo mi sie na tyle ze jak widze z dala ta wysepke to od razu cieszy mi sie geba.

Tu wysepka widziana z innych miejsc - dalszych i calkiem z bliska.

(z drogi na Niksic)



(2008)


(2008)


Teren wokol calej Zatoki Kotorskiej jest mocno turystyczny. Ciagle jakies informacje o hotelach, apartamentach- o dzikiej plazy mozna chyba zapomniec… Jednak miedzy calym komercyjnym bajzlem mozna dostrzec kawalki lokalnego zycia, jakby urywki dawnej rybackiej rzeczywistosci tego miejsca, zanim lokalsi odkryli ze turystow mozna doic z forsy do bolu i biora duzo lepiej niz miejscowa ryba.. Gdzieniegdzie mignie jakas ruinka, albo nadgryziony zębem czasu dom, nieprzerobiony jeszcze na hotel, powiewa pranie, zaszeleszcza sieci wyciagane przez dziadka, albo dwoch panow rozlewa rakije do szklanek w cieniu pergoli. Przechadzaja sie rowniez tluste koty z ktorych jeden to ma calkiem lisi ogon!











Im blizej Kotoru tym ruch sie nasila, co chwile na tylku ma sie sznur aut, trabiacych i wscieklych, bo to przeciez wielka ujma jechac nabrzezem z predkoscia mniejsza niz osiemdziesiat!

Jadac od strony Prcanj, chyba mniej wiecej przed Muo, po prawej stronie na stromym zalesionym zboczu widac ruiny jakiejs kamiennej osady. Jest koscielna wieza i jakies zarosniete ruiny zabudowan. Wszystko dosyc wysoko, nad obecna miejscowoscia.







Chcialoby sie zatrzymac i zaraz tam pojsc acz raczej bysmy chyba nie zdazyli przed zmrokiem. Jest juz dosyc pozno a mamy pelna swiadomosc ze tu nad zatoka raczej nie znajdziemy noclegu. Trzeba gnac dalej, w gory.. No coz.. Moze tu kiedys wrocimy. Co ciekawe- po powrocie probuje cos sie dowiedziec o tym miejscu, chociaz zidentyfikowac je na mapie, ale poki co jakos mi to nie wychodzi…

Mijamy potwornie ruchliwy i zapchany Kotor- acz twierdza jest tu calkiem ladna







Kawalek za Perastem czeka nas mila niespodzianka! Zatrzymujemy sie przy drodze na kibelek. Pomiedzy chaszczami zamajaczyl mi betonowy pomost wychodzacy w morze. I kawalek dalej drugi. Stan pokruszenia betonu raczej pasowalby do wczorajszego Kupari niz bardzo turystycznie zagospodarowanej zatoki. Idac dalej tym tropem trafiamy na dwie ogromne tuje, ruiny jakiegos sporego budynku i zjazd nad samo morze po betonowych plytach! Obok miniplaza, noszaca nawet slady jakby piasku. Hura! Tutaj spimy!










Z miejsca noclegu widac klasztor ktory zamieszkuje brodaty pop. Oprocz niego mieszka tam chudoba oraz kilka kobiet ktore w chustkach na glowach paraduja po obejsciu zajmujac sie chudoba. Wieczorem mucza tam krowy, gdacza kury a o poranku nas budzi donosnie kukuryku! widac pop dobrze sie odzywia!





Wieczorem nasze biwakowisko odwiedza dwoch dziwnych gosci. Jeden caly czas wrzeszczy cos do komorki, drugi zas cos mruczy do pierwszego. Łypia na nas jakos tak dziwnie, nie odpowiadaja na pozdrowienia, odwracaja wzrok. Obchodza nas wokolo, nasz stolik, dokladnie wszystkiemu sie przygladajac. Ida na molo ale ani nie lowia, ani sie nie kapia. Potem mijaja nas bez slowa i zatrzymuja sie na chwile przy naszych autach przygladajac im bardzo uwaznie. Jakis wieczorny obchod terenu czy jak? Chyba ogledziny nie wykazaly abysmy byli na tyle sympatyczni zeby nas odwiedzic wieczorem z rakija, ani na tyle bogaci aby przyjsc nas obrabowac. Wiecej facetow nie widzielismy.

Lokalne ryby chyba budza sie noca. Tak jak za dnia tafla wody byla spokojna to po zapadnieciu zmroku bez przerwy cos pluska!





Rano na pomost przychodzi rybak. Siedzi, moczy kija a potem chyba ze zlosci ze nic nie bierze wrzuca do wody dwa foliowe worki i sie ulatnia. Chwile pozniej przychodzi facet z kontenerkiem na kolkach w roboczym stroju, z napisem “Kotor” na plecach. Chodzi po calej przystani i zbiera smieci. Wylawia tez te plywajace worki. Juz mamy obawy ze nas opierdzieli, majac podejrzenia ze to my zasmiecilismy to miejsce. A tu nic podobnego! Podchodzi- milo sie usmiecha i prosi zebysmy nasze smieci zostawili w jednym miejscu- o np. tutaj, a on pozniej przyjedzie i je zabierze. Oczy nam troche wylaza z orbit - zamiast zakazow biwakowania i straszenia mandatami za smiecenie wynajeli goscia do sprzatania.. Cel chyba osiagniety - nad zatoka jest milo i czysto.

Nasze biwakowisko z rana. Rybak tez sie zalapal na fotke.







Dzis nasze pozegnanie z morzem- plywamy po raz ostatni. Nie ma tu juz wprawdzie takiej krystalicznie czystej wody i takiego blekitu jak w Primorstenie, plywa sporo glonow, ale nie marudzimy. Od dzis jedziemy juz tylko na polnoc a po drodze tylko gory…





Ziutka na pomoscie znajduje spora rozgwiazde. Sama tu chyba nie wylazla coby sie poopalac. Nie mamy pojecia jak dlugo juz tu lezy i czy jeszcze zyje. Napewno wieczorem jej nie bylo. Lekko dziubnieta zdaje sie ruszac jedna macka. Moze ten rybak ja wyciagnal? Wrzucamy ja do wody. Moze namoknie, ozyje i sobie odplynie w sina dal? Po godzinie wracamy ja odwiedzic. Nadal lezy w tym samym miejscu brzuchem do gory i sie nie rusza.. Wiec chyba nie ozyje… Wyciagamy wiec ją i ukladamy na tylnej poleczce w skodusi. Bedzie fajna pamiatka!





Toperz wprawdzie mowi ze w najblizszych dniach czeka nas trudny do opisania smrod, ale nic takiego nie nastepuje. Kalifornijskie rozgwiazdy potwornie walily zdechla ryba, a ta prawie wcale. Moze dlatego ze tamte byly grubiutkie i miesiste a ta jest jakas taka plaska i jakby od poczatku wysuszona.

Dzis jedziemy w gory, droga w strone Niksic. Z gory jeszcze ostatni rzut oka na zatoke.







Widac tez stateczki ciagnace jakies cysterny. Nie mam pojecia co w nich jest trzymane…





Przez kolejne tunele zaglebiamy sie w inny swiat - pusty, kamienisty, suchy i pylisty







cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz