środa, 20 listopada 2024

Bułgaria cz.14 (2024) - Cudowne Mosty

Opuszczamy płowe, osiołkowe skały nad Kyrdżali i jedziemy na północny zachód. Czasem mijamy fajne pojazdy...


Na popas zatrzymujemy się w ruinach jakiejś przydrożnej knajpy. Mieli tu duże, zewnętrzne grille i drewnianą konstrukcję wejściową, która przypomina bramy z Rumunii, takie np. z Karpat Marmaroskich. Teraz jest tu dużo cienistego chaszcza i ciszy - mimo że zaraz obok przebiega ruchliwa droga.




Zmierzamy w góry koło Zabardo. Jest to część Rodopów. Trafiamy tu w zupełnie inny klimat i przyrodę niż tam nad Kyrdżali. Tu jest podobnie jak u nas - dużo chłodniej, świerkowe lasy, nawet cykad brak. Nie pachnie tymiankiem, ale za to aromat żywicy jest tak intensywny, że aż się od niego trochę kręci w głowie :) Ścieżki są korzeniaste a drzewa ogromne i grubaśne. Jak dawniej w Beskidach czy Sudetach - zanim dostali pierdolca z masową wycinką.


Aż tu nagle między drzewami zaczyna przezierać takowy widoczek! To tak dla przypomnienia, że jednak wciąż jesteśmy w Bułgarii!


Szukamy tu Cudownych Mostów (zwanych również Piękne Mosty, Magiczne Mosty, Mistyczne Mosty itp). Tak naprawdę to nie są mosty tylko ogromne, jasne jaskinie. Najbardziej znana jest ta największa, będąca jednocześnie najłatwiej dostępna.






Bokiem jaskini przepływa potok, który można przeskoczyć albo przejść przez malutką, drewnianą kładeczkę.


Ale dopiero obecność jakiejś postaci w kadrze pokazuje ogrom tej jaskini!


Boczna, wysoka i wąska brama, przez którą płynie potok.



Zagadka - znajdź bube i kabaka!


A na skałach sobie rosną pokręcone sosny.


Jaskiń jest tu więcej - sztuk kilka. Ale ich zwiedzanie to już wyższa szkoła jazdy, bo wyglądają jakby otwierały się w dół. Chyba tylko dla jaskiniowców ze sprzętem wspinaczkowym.


Teren wokół jest dość zagospodarowany turystycznie - są dwa schroniska, stoiska z pamiątkami.


Upstrzyli tu też krajobraz płotkami na punktach widokowych. Dobrze, że chociaż na zielono je pomalowali, a nie na jakiś majtkowy róż... Kurde naprawdę można się tu poczuć jak w Polsce - barierkoza i człowiek myśli, żeby bluzę ubrać bo chłodno ;)



Czasem udaje się szczęśliwie wykadrować, coby było widać tylko skały i las.


A na jednej ze skał ktoś pięknie wyrzeźbił Indianina! :) Aż przychodzą na myśl czeskie skały, gdzie za każdym rogiem inna rzeźba!


Kiedyś chyba mieli wizję zrobienia tu lunaparku z jeszcze większym rozmachem. Trafiamy na zarośnięte ławeczki w głębi lasu czy pozostałości tyrolki.

Mamy problem ze znalezieniem noclegu. Miejsce, które planowaliśmy na biwak, okazuje się być relatywnie blisko - ale za górami, przez które przeprawia się droga, której szaruś na bank nie przejedzie. Już tu jadąc ledwo rzęził na podjazdach. Fakt - Cudowne Mosty są na prawie 1500 m npm, więc trochu w górę było. Dolina jest tu dość wąska i nawet nie ma za dużo tzw. sralników, przydrożnych mini zatoczek, gdzie można by wcisnąć busia, nie wspominając już o namiocie.

Spotykamy wprawdzie chatkę po drodze i pojawia się myśl o jej zasiedleniu. To co widzimy na pierwszym planie to jest dopiero kompaktowe urządzenie: źródełko + grill! Niestety obecnie nie działa tzn. wody brak.


Do chaty prowadzą schody, które sugerują, że nie ma na nich jakiegoś bardzo dużego ruchu.


Drzwi jednak są zamknięte, można wleźć jedynie przez okno.


Widoki z przyzby są całkiem zacne.


Wnętrza dosyć mocno pachną żulem... Chatka byłaby fajna, ale trzeba by wywalić materace i kilka worów śmieci.



Poza tym zaczynamy mieć wątpliwości czy aby domek nie ma stałych bywalców? Na stole leży zaczęta paczka papierosów, a na szafce stoi tegoroczny kalendarz. I może oni wróca wieczorem i nie będą zachwyceni, że ktoś posprzątał według swoich gustów, śpi w ich łóżeczku, a w zagrodzie dla owiec stoi szaruś ;)

Jedziemy więc dalej w górę. Droga wyraźnie się zwęża. Przybywa dziur i końskich kup. Piłujemy na jedynce, a wyziew snujący się za nami zaczyna nieprzyjemnie pachnieć palonym plastikiem. A mówią, że stare diesle źle pachną. Ja tam wolę frytki niż topiony plastik... Jednocześnie trzeba jechać jak z transportem jaj, bo toto na każdej rozpadlinie trze brzuchem. Kurde tym autem nawet dżdżownicy nie można brać między koła, bo ją w łeb trzepnie!

I nagle naszym oczom ukazuje się piękna wiata na polance! Ja pierdziuuu! Tak jadąc totalnie w ciemno! Jak to się mówi? "Jak ślepej kurze ziarno"


I jeszcze 100 metrów dalej jest źródełko, więc w dzisiejszych apartamentach jest też łazienka. Woda jest tu fajniejsza niż wczoraj - zimniejsza i taka jakby bardziej mineralna. Ze świeżością gór, ziół i leśnych potoków.


Niedaleko jest prowadzona zrywka drewna za pomocą koni. Drwale przy pracy śpiewają.


Wieczorem chyba wracają w doliny. Przechodzą obok wiaty i miło nam machają.


Na naszej wiacie dodatkowo wisi fajna i rzadko spotykana tabliczka "miejsce palenia ognia".


Nie paliliśmy za dużo ognisk na tym wyjeździe. Raz, że jest bardzo sucho. Poza tym przy 40 stopniach jest jakby nieco mniejsze parcie na ogniska. No przedwczoraj było jedno - to w feldze :)

Bardziej na legalu niż tu - to już się chyba nie da :) I jeszcze obok jest źrodło, wiec można zalać tak, że będzie pływało.




Są więc dziś grzanki, ale niestety wieczór będzie bez herbaty. Rano się skończyła butla :( A nie zabrałam żadnego kubka, który chce włożyć w ognisko. No bo przecież nie włożę takiego w Muminki czy pamiątkowego z wyjazdu na Krym. Pijemy więc tylko domowe wino malinowe zakupione gdzieś przy drodze. No i wody też jest pod dostatkiem.

Odkrywamy też, że wiatę zamieszkuje niezwykle ogromne stado malutkich pajączków! Nie widzieliśmy jeszcze nigdy czegoś podobnego! Taki wysyp!


Wspominki też wiszą. Nawet w wiacie. W końcu to Bułgaria, gdzie zmarli wszędzie są wsród nas!


Dość długo kręcimy się po lesie i szukamy miejsca na namiot, coby było w miarę równe i jednocześnie osłonięte od drogi. Równy plac jest jedynie przed wiatą, ale tam się jest jak na patelni. A my jednak zawsze lubimy się nieco schować. Choć odrobinkę, coby nie leźć w oczy każdemu, kto przechodzi obok. A nasz nowy namiocik jest wiekszy od poprzedniego. W końcu jakoś udaje się go wklinować między drzewa, głazy, korzenie, kępy borówek i mrowiska. Jest nieco spadziście, ale przecież zjeżdżalnia to dobra rzecz ;) No ale przynajmniej głowa jest zdecydowanie do góry, więc jeden polar za poduszkę wystarczy.




W nocy po lesie niesie się rżenie koni. Sporo się tu włóczy dzikich stad. To chyba dobry znak? Sugerujący, że nie ma niedźwiedzi?

I na koniec jeszcze trochę widoczków z drogi wijącej się w dół. Bo już zaraz po śniadaniu trzeba obrać kierunek Sofia. Jutro do domu...













cdn