niedziela, 14 kwietnia 2024

Bieszczadzka majówka cz.6 (2007) Jabłonki, Baligród, Huczwice

Schodzimy do Jabłonek.


Na nocleg zatrzymujemy się na polu namiotowym za stadionem.

Noc nie jest już taka lodowata jak poprzednia, ale zaczyna mnie solidnie boleć gardło. Łykam więc w nocy jakieś tabletki i w sumie nie wiem czy wyszło to na plus, bo musiałam je popić lodowatą wodą (innej nie było)

Poranek wstaje słoneczny.



Takie miłe stworzenia odżywiają się prawie w przedsionku naszego namiotu :)


A ja się czuje bardzo nieszczególnie, boli już nie tylko gardło, ale też łeb, ręce, nogi, no wszystko. Mimo to postanawiamy póki co kontynuować wycieczkę.

Pod sklepem w Baligrodzie próbuje się choć odrobinę wygrzać na słońcu. Fajnym miejscem były te schodki - takie schowane od wiatru. Chciałoby się tu zostać i nie iść nigdzie dalej. Tak to jakoś jest, że chore buby od razu tracą instynkt wędrowny.



Jednak najbliższa noc zapewne będzie cieplejsza w leśnej chatce z piecem niż na tych schodach ;) To jedyne co mobilizuje mnie do porzucenia tej wygrzanej miejscówki.

Docieramy do Huczwic, do chaty nad potokiem.




Przytulne wnętrza chatynki.




Resztę dnia spędzamy w chatce i najbliższej okolicy np. chodząc po cudnym świerkowym lesie i zbierając chrust na opał.



Początkowo jesteśmy w chatce sami - tylko my i las trzęsący się od śpiewu ptactwa. Późnym popołudniem dociera Barnaba. Znamy się już od jakiegoś czasu z forum bieszczadzkiego, ale dopiero teraz jest szansa spotkania się na żywo.



Wieczór w chatce mija w przyjemnych klimatach, na śpiewankach, pogawędkach i degustacjach. I co najważniejsze - jest ciepło! :)




A rano popaduje i wilgoć wkręca się w każdą szczelinę. Jak to dobrze, że mamy nasz suchy domek!


Barnaba udaje się w dalszą drogę, gdzieś ku swoim sprawom. My postanawiamy dziś zostać w chatce. Pogoda jest niepewna. Może jak cały dzień posiedzę przy piecu jedząc czosnek - to mi przejdzie przeziębienie? Przez chatkę przewijają się chyba ze dwie osoby, ale tak tylko wstąpiły na chwilę, wypiły herbatę, pogrzały się przy piecu i posżły dalej.



Czytamy sobie chatkowe wpisowniki - o taki rysunek bardzo nam przypadł do gustu :)


Wieczorem przychodzi ekipa bywalców chatki. Jak mnie pamięć nie myli był to Klopsik, Harnaś, a trzeci był chyba pogranicznikiem. Dowiadujemy się ciekawych rzeczy, m.in. że ogromne bukłaki z miodunką można wykopać w lesie. O ile się oczywiście wie gdzie kopać :)




Rano przychodzi czas spojrzeć prawdzie w oczy i ostatecznie podjąć decyzję co dalej. Mieliśmy iść do chatki pod Chryszczatą. Acz na ten moment niedokładnie znamy jej lokalizację - trzeba będzie trochę poszukać i szlag wie czy się uda znaleźć. A do tego mnie siły opuściły totalnie i mam chyba gorączkę. Czosnek przy piecu nie pomógł. Miodunka również... Decydujemy się wracać do domu. Smutno, ale co zrobić. Bywa i tak...

Bieszczady żegnają nas mgłą...





KONIEC


wtorek, 9 kwietnia 2024

Bieszczadzka majówka cz.5 (2007) Łopienka, Łopiennik

Idziemy przez Siwarnę, Bukowinę, Szczycisko - czyli lasami i krzakami.


Schodzimy na stokówki nad Wetlinką.





Sine Wiry mijamy już o zmierzchu.


Na nocleg zatrzymujemy się na polu namiotowym "Spisówka".


Skończyły nam się zapasy i musimy znaleźć sklep. W tym celu ruszamy w stronę Terki. Jesteśmy prawie pewni, że złapiemy jakiegoś stopa - drogą śmiga jedno auto za drugim. O my naiwni! Nic z tych rzeczy. Doszliśmy do Terki i wróciliśmy pieszo. Cały czas walił sznur samochodów i nikt się nie zatrzymał... Czasem tylko trąbili albo wygrażali coś z okna. Chyba mieli wizję, że powinniśmy iść rowem a nie skrajem drogi. Kilku wręcz próbowało nas straszyć, że chcą w nas wjechać, a potem odkręcali w ostatniej chwili, bawiąc się świetnie. Co za wściekłą menażerię tu wysypało? A rejestracje to chyba ze wszystkich większych miast Polski.

Polanki i ten obrzydliwy asfalcik z rolki. A tak tu było ładnie...


Idąc tą drogą, mam wciąż w pamięci jak ona wyglądała kilka lat wcześniej. Z dziurami do pół łydki i z rzadka pojawiającymi się pojazdami, które same zatrzymywały się i pytały czy nie podwieźć albo w czymś nie pomóc. Ta trasa do Terki i z powrotem jest zdecydowanie najgorszym fragmentem naszej wycieczki.

Odpoczywamy sobie nad Solinką. Plecaki załadowane w sklepie pod korek, więc wbijają w ziemię.




Kapliczka Szczęśliwego Powrotu stoi nad samym urwiskiem. Według legendy ufundowana była przez podróżnego, który zleciał ze skarpy i przeżył. Nie pamiętam czy wiersz już wtedy wisiał czy jeszcze go nie było? Bo to jedno zdjęcie było później dodane do albumu.


Docieramy do bazy namiotowej w Łopience. Jest przed sezonem i baza oficjalnie nie działa, ale jest wiata i chętnych na nocleg/imprezę nie brakuje.





Wieczór robi się lodowaty. Nie da rady wytrzymać w wiacie - kominek grzeje słabo, całe znikome ciepło wywiewa, a aż tyle alkoholu to nie mamy, żeby cały czas dolewać paliwa. Impreza przenosi się więc do malutkiej kuchenki, która ma tą zaletę, że ma wszystkie ściany, sporą część pomieszczenia zajmuje piec, a poza tym jest tak ciasno, że siedzimy prawie jeden na drugim i się grzejemy jak kury na grzędzie. Ważnym elementem wieczoru są wspólne śpiewy. "Szliśmy tak już chyba szósty dzień.." odśpiewaliśmy chyba dziesięciokrotnie!
Dla poczucia klimatu małej, zadymionej kuchenki na bazie, w ciemnej, zimnej, bieszczadzkiej dolinie: LINK






Impreza się przeciąga do późnych godzin nocnych. Raz, że atmosfera jest miła, ale przede wszystkim zwycięża niechęć do opuszczenia okolic ciepłego pieca. Myśl, że trzeba porzucić miłą kuchenkę i udać się w tą lodowatą ciemność, a potem wleźć do oszronionego namiotu, dla nikogo nie jest zachęcająca (a dla bub w szczególności). Były oczywiście pomysły spania w owej kuchni, ale piec bez dokładania natychmiast gaśnie i owe miłe ciepło znika jak sen. Może jakoś nachuchamy w tym namiocie??

Na tym etapie zaczyna się długa noc pełna kreatywności. Początkowo ubieramy na siebie wszystko co mamy - ja np. podkoszulkę, cienki przyległy do ciała polarek, drugi polarek, gruby sweter góralski, trzeci polar, kurtkę od deszczu, 3 pary skarpet, 2 pary spodni, czapkę, szalik i próbuję się w tej formie zbliżonej do kuli wkręcić w śpiwór. Jakoś się udaje zapiąć zamek, ale o zaśnięciu nie ma mowy. ZIMNO!!!! Co by tu zrobić? Wspominamy, że ludzie nieraz gadali, że w puchowym śpiworze jest cieplej jak się wejdzie do niego bardziej rozebranym. Próbujemy tej opcji, która nie wiem czy bardziej trąca masochizmem czy morsowaniem na sucho... Próbujemy wleźć w śpiwór w wersji w podkoszulce, a potem w cienkim polarku - i tak wytrzymać choć kilka minut. Nie działa! Co za @%$#^@@@* wygłaszał takie teorie?? Zaczynam mieć wrażenie, że nie jest mi zimno z zewnątrz, ale od środka. Że w brzuchu mam ogromny sopel lodu, który chłodzi niezależnie od ubrań i przykrycia. Ponownie ubieramy na siebie wszystko co mamy. Ufff - jest dużo lepiej, co nie oznacza dobrze... Czego jeszcze próbujemy? Owinięcia się razem w dwa śpiwóry (niestety ich zamki się nie spinają). Niby można się ciut ogrzać o siebie nawzajem, ale ciągnie chłodem, ze wszystkich szczelin w niedopiętych śpiworach. Owijamy się dodatkowo w folie NRC, peleryny przeciwdeszczowe, pokrowce do plecaków. Wyruszamy w okolice wiaty w poszukiwaniu - folii, worków na śmieci, czegokolwiek!!! Próbujemy wrócić do kuchenki (gdzie oczywiście piecyk już zimny jakby nigdy w nim nie palono), ale nie udaje się rozpalić na tyle skutecznie, żeby to miało sens. Zwłaszcza, że drewno się skończyło, trzeba by się wybrać do lasu. Wracamy do namiotu, tu przynajniej nie wieje. Gotujemy herbatę i wypijamy prawie wrzątek (może to rozpuści ten parszywy sopel w brzuchu). Potem długo palimy palnik w namiocie, co pozwala go nieco ogrzać, ale na krótko. Mamy świadomość, że gazu do rana nie wystarczy, a poza tym wtedy nie będzie ciepłej kawy na śniadanie... Jest to jedna z najbardziej dramatycznych nocy w mojej historii wędrówek (druga podobna była potem w Wizajnach w 2019 roku)

Rano odkrywamy, że butelki z wodą leżące w przedsionku zamarzły na kamień. Potem ktoś nam mówił, że było -6.

Na śniadanie oczywiście wbijamy do miłej i już ciepłej kuchenki.



Potem mała przepierka, a przy okazji znaleźliśmy nad potokiem piwniczkę.



Wędrujemy przez Łopiennik, Durną do Jabłonek.






Jeden z ciekawszych fragmnetów tego szlaku.



cdn