Nowy rok rozpoczynamy w sympatycznych klimatach. Taką zimę jestem w stanie zaakceptować - około 12-13 stopni :) Nie jest to ciepło, ale już mniej więcej da się żyć. Ślady bobrów wokoło, borsuczek w plecaku - można ruszać na mokradła unużać się w błocie! :)
Rzeźba plenerowa. Autor nieznany, acz zapewne z gatunku płaskoogoniastych.
Fajnie być dzieckiem! Zazdroszczę nieraz kabakowi - np. w tunelach z kolczastych krzaków nie trzeba się schylać!
Głównie wędrujemy skrajem bagien. Na prawo od nas rozciągają się tereny, które trudno by przebyć zarówno suchą stopą, jak również łódką - bo to ani ląd, ani woda. Porastają to wysokie trawy, szuwary i skłębione kępy krzaków. Gdzieniegdzie wystaje uschły kikut drzewa.
Teren ciężko przewiercić również wzrokiem. A słychać dokładnie, że coś tam lezie. I to blisko, jakby zaraz koło nas - no góra kilkadziesiąt metrów. I to nie, że przebiegła sobie sarna. To jest jakieś całe stado i to dość solidnych gabarytów! Tak jakby grupa kilkunastu jeleni czy dzików? Przystajemy... Wpatrujemy się w gaszcz. Zoomuje aparatem w tamtą stronę. Nic niestety nie widać. Żadne cielsko nie majaczy zza krzaków. Trawy się bujają, po wodzie raz po raz idą falki czy kółeczka - ale to może i wiatr daje takie efekty? Kiedy my zbyt długo wpatrujemy się w tamtą strone - to i chlupoty ustają, jakby się czaiły skubańce, wiedząc o naszej obecności. Gdy idziemy w swoją strone, po chwili ruszają znowu. Kabak stwierdza, że "to nie mogą być zwierzęta" - a mi robi się z lekka nieswojo ;) Wędrujemy tak równolegle skrajem bagien chyba z pół godziny. Potem nasze drogi się rozchodzą... Ciekawe czy one nas widziały - czy może tylko słyszały? I zastanawiały się - co u diabła tak szura w liściach??? ;)
Wśród takich klimatów dostrzegamy coś na kształt grobli idącej głęboko w bagno.
Jest ona jednak przerwana i w tym miejscu widać pozostałości dawnego mostku.
Mocno fragmentaryczne, ale zdecydowanie ślady ludzkiej działalności, którą pożarł czas i odchłań mokradeł.
Intensywnie zielony kolor mchu jest popularnym elementem tutejszego krajobrazu. Ubarwia zarówno martwe, zwalone kłody, jak również drzewa zombi - te które już nie żyją, a wciąż stoją, wyciagając konary ku niebu i przypadkowym przechodniom. Nie brakuje go również na żywych pniach, więc wędrujemy zielonymi alejami.
Dobre miejsce na budowę szałasu! 3/4 roboty zrobiła już sama przyroda ;)
Momentami prawie nie widać wody spod przykrywki - przestrzennej plątaniny konarów.
Bobrowy tunel z firanką na wejściu ;)
Naturalny most - pewnie jakby trzeba to by przeszedł!
Starorzecze staje się coraz płytsze - tu już bardziej przypomina zalany przez powódź zagajnik.
Tak docieramy do rzeczki, a raczej miejsca, gdzie zlewają się dwa cieki wodne. Wyraźnie słychać tu szum wody, bulgotanie - nawet widać wartki przepływ przez małe wodospadziki. A potem, za kilkanaście metrów, to wszystko znów rozlewa się i zanika w bagnie.
Znajdujemy tu groblę porosłą przez stare drzewa, która dość daleko wcina się w mokradła.
Na tym przesmyku postanawiamy zrobić niewielkie ognisko (bo tylko kilka szczapek niesiemy w plecaku). Ale do upieczenia grzanek powinno wystarczyć. Chyba bardziej zacisznego i odludnego miejsca nie moglismy dziś znaleźć! :)
Potem wracamy do cywilizacji - do dróg i pól. A trawy to tu mają jak morskie fale!
Na błotnistej drodze dopada nas wieczór - znowu jakoś za szybko. Ale mamy okazję uraczyć się zachodem słońca na odkrytej przestrzeni - zawsze jakiś plus :)
W sumie nie wiem czy więcej błota było na bagnach czy na drodze ;)
Ubłoconym po szyję dziwnym wędrowcom przygląda się sowokształtny ptaszor! :)
Ale dzicz, bez mała jak w Miechowickim lesie ;) Pozdrawiam Was :)
OdpowiedzUsuńW Miechowicach tez juz bobry się zalęgły?
UsuńPozdrawiamy rowniez! :)
Usuń