Wąska droga do ciepłych źródeł Rupite staje się na tym odcinku jeszcze węższa. A to dlatego, że na drogę wyłażą domy. Dwa opuszczone domy. Są zamknięte, do środka trzeba by wchodzić przez okna pierwszego piętra, więc to raczej nie nasza liga.
Te kolorowe taśmy kojarzą mi sie bardzo miło - ze starymi ośrodkami wypoczynkowymi gdzieś nad jeziorem.
Na rogu jednego z domów jest reklama hotelu w pobliskim miasteczku. Zwraca uwagę, że nie jest naklejona czy powieszona, ale wymalowana! Ktoś przyszedł z kubełkiem farby, pędzelkiem i pracowicie wymalował. Jak nie lubię reklam to ta mnie jakoś rozczuliła! (acz nie na tyle, aby tam iść nocować :P
Przy ruinach to i nawierzchnia staje się przyjemnie wyboista i kałużasta!
Po drugiej stronie drogi zieleń zarasta budynki i maszyny niezananego mi przeznaczenia.
Tutejsze ciepłe źródła są miejscem zagospodarowanym, ale w sposób, który zdecydowanie wpada w bubowe gusta :) Pylista atmosfera kurortu z dawnych lat unosi się w powietrzu :)
Na tyle jest tu fajnie, że spędzamy tu dwa noclegi (i jeszcze potem trzeci na powrocie!) Parkujemy pod skałami, przy niewielkiej ogrodzonej ruince, która nie mamy pojęcia do czego służyła. Szczyty toną we mgle, co biorąc pod uwagę ich mało imponującą wysokość, mocno świadczy o pułapie chmur i związanych z tym perspektywach na wieczór i kolejne dni ;)
Strzałka pokazuje na miejsce, gdzie wynajmują noclegi :P
Główne źródło i ujęcie tutejszej wody znajduje się za szczelnym drewnianym parkanem. Pewnie dlatego, że woda jest tam wrząca i chcą uniknąć ugotowanych na miękko turystów. Z tego co opowiadała jedna babka (o ile ją dobrze zrozumiałam) mieli przed laty taki przypadek "rosołku na ludzinie". Zrobienie poniższych zdjęć wymaga więc pewnych akrobacji.
Jak widać niektórzy nabierają stąd wrzątek czerpaczkami.
Dalej woda już nieco chłodniejsza (acz nadal nie bardzo nadająca się aby do niej wejść), spływa rudymi kaskadami w stronę kolejnych bajorek. Tu buchają najpiękniejsze pary, wieczorami i porankami tworzą się najlepsze mgły, no i tu można zapodać najlepsze inhalacje, bo całe powietrze zdaje się ociekać od wszelakich minerałów.
Koryta dla spływu wody są kierowane i kształtowane za pomocą parcianych worków i utkanych szmat, które po czasie obrastają minerałami, nabierają kolorów i stają się integralnym składnikiem krajobrazu. Jedynie jak się mocniej wpatrzyć to momentami wygląda to dziwnie np. jak kawałek takiego worka się urwie i płynie z prądem, poruszając się w wodzie i zdając się być czymś żywym! Raz się naprawdę nie na żarty wystraszyłam, że atakuje mnie jakaś zmutowana meduza!
Jako że nigdzie nie może być spokoju - tu też zaczęli psuć to miejsce. W tle widać szkielety budynków - budują hotele. Na razie to nie przeszkadza bo są w stanie surowym, acz jak je kiedyś skończą (a co gorsza zasiedlą) napewno wpłynie to niezbyt pozytywnie na klimat tego miejsca. Póki co pozostaje się cieszyć, że zdążyliśmy (może w ostatniej chwili) je zobaczyć i nacieszyć się w pełni jego cudowną atmosferą. Nie gaśnie też nadzieja, że może inwestor zbankrutuje albo szczęśliwie pożre go niedźwiedź, których ponoć w Bułgarii nie brakuje. Zostaną więc tylko niedokończone mury a źródła nie utracą nigdy swojego uroku :P
Ot... taka budowa... Na chwilę obecna całkiem w porządku to wygląda - takie nawet jakby lekko zapomniane.
Kolejne jeziorka i meandrujące potoczki mają różne temperatury, różne głebokości i co ciekawe - to się zmienia! Dziś gorąca kipiel jutro może okazać się ledwo letnia i na odwrót. Warto więc krążyć i wypróbowac wszystkie, aby odnaleźć swój ideał na daną chwilę :)
Kąpiel kąpielą, namaczanie w zupie swoją drogą, ale ważnym aspektem jest też nacieranie się błotem! I to nie tylko dla urody. Ma to też walory lecznicze! :)
Struktury i barwy nacieków to coś, czym można się zachwycać godzinami! Jak to sama przyroda ukulała takie artystyczne formy, wzorki, czasem istne rzeźby! Wiele z nich istnieje tylko kilka sekund, tylko mgnienie pozwalające cyknąć zdjęcie, a potem odpływają w siną dal albo zmieniają się nie do poznania w coś zupełnie innego.
Pewnym problemem w okolicy źródeł są psy. Psy są upierdliwe, tłuką się pod busiem, mamy obawy, żeby nam tam czegoś nie poprzegryzały. Lubią się chować pod auta przed deszczem czy słońcem i ok, niech by se tam siedziały. Ale raz, że nie siedzą tylko grają w berka, a dwa że co wychodzisz z busia to trzeba uważać, żeby nie nadepnąć na ogon czy łapę bo wtedy mogą upalić. Psy są chyba bezpańskie, opiekunowie źródeł je czasem dokarmiają, ale nie przyznają się do ich posiadania.
Tu akurat są spokojne, bo mają przerwę śniadaniową. Takie byki, a wciąż piją mleko od mamy! Biedna ta mama! Wymiona to już prawie po ziemi ciągnie!
Młodzież uwielbia się też bawić włażąc pod tojtoja. To tak na marginesie dla tych, co lubią sobie pieska pogłaskać :P
Włażą też pod inne auta albo biegają ciągnąc za sobą wszelakie śmieci (znalezione albo porwane turystom)
Zaraz przy źródłach jest też knajpa.
Stoi niewielki baraczek, gdzie się zamawia i wiaty gdzie się pożera zakupione jadło. Przybytek jest bardzo miły, więc warto go odwiedzać przy każdej okazji.
Nie ma tu zbyt rozbudowanego menu i miłośnicy frykasów nie mają tu raczej czego szukać. Mają frytki, sałatkę szopską, kebabczi - kiełbaski z mielonego mięsa. Jest też drugie danie mięsne, które już nie pamiętam jak się nazywa, ale wygląda (i smakuje) jak kebabczi, na którym ktoś usiadł i przybrało formę raczej płaskiego kotleta. Są tez różne napoje, ale raczej nas one nie interesują. Zieloną herbatę robimy sobie sami, a kawałek dalej można kupić na straganie domowe wina w tysiacach odmian i smaków. Piwo w puszce i herbata minutka w naparstku nie leżą więc w zakresie naszych zainteresowań.
To coś w kubku to nie jest ani piwo ani herbata (ani urynoterapia :P ) To wino figowe!!!! :)
Do knajpy przytyka jeszcze jeden basenik, też zasilany wodą z ciepłych źródeł. Jest on dla tych, którzy cenią bardziej eleganckie warunki kapieli - jest płatny, nie ma w nim mułu, błota, nacieków. Nie kąpaliśmy się w nim - macałam wodę i była ledwo letnia... Wystygła, bo taki duży napuścili...
Chodzimy więc do tej knajpy i na śniadania, i na obiadokolacje. W innym przypadku byśmy musieli jeść z psami pod kiblem, bo tam stoi busio ;) A my wolimy odżywiać się w towarzystwie kotów. Też trochę żebrają, ale czynią to z większą gracją. Kot, cokolwiek by nie robił, ma nieporównywalnie więcej wdzięku! Murek otaczający knajpę jest jakąś magiczną granicą między królestwem psa i kota. Ani jedne ani drugie nie próbują tej granicy przekraczać.
Jeszcze odnośnie menu w knajpie i pewnych rozterek w ekipie - jednego wieczoru nie ma już kebabczi, są tylko sałatki i łażą dwa koty. Drugiego dnia są już kebabczi, ale jest tylko jeden kot... ;)
W okolicy jest też druga jakby knajpa, ale niestety okazuje się być nieczynna. Dzień wcześniej wprawdzie widzieliśmy snujące się wokół niej dymy grillowe i siedzieli jacyś ludzie, ale jest chyba otwierana tylko na imprezy okolicznościowe dla wąskiego grona znajomych osoby posiadającej klucze.
Idziemy też na spacer polami w stronę linii kolejowej. Stojąca przy drodze tablica wskazuje, że jest tam też jakiś monastyr, ale nie udało się go namierzyć.
Tuptamy sobie szutrową drogą u podnóża lekko skalistych górek.
Idziemy w czwórkę. Poszła z nami psia mama, która razem ze swoim przychówkiem roznosi nam podwozie busia. Próbujemy ją delikatnie przegonić i przekonać, aby jednak została ze swoimi dziećmi, ale się nie udaje. Wlecze się za nami, acz grzecznie trzyma dystans. Cóż więc zrobić - musimy się przyzwyczaić. Będzie więc ubogacać krajobraz na naszym zdjęciach, bo ma jakąś niesamowitą zdolność pchania się w kadr. Tu np. krajobraz ze srającym psem. Nawet bocian jest nieco zdegustowany :P
W krajobrazie dominują tu stepowe, płowe łąki i całe zagony ogromnych ostów. Są one wyższe od nas i chyba teraz jest ich czas kwitnienia. Widnokrąg zamykają wysokie góry. Gdzieś w tamtą stronę powinien być Piryn, acz czy to pod niego przynależy czy ma inne nazwy - to już nie wiemy.
Barwy horyzontu sugerują, że dziś również nie będzie suchego wieczoru...
Docieramy pod wiadukt, gdzie błotnista droga krzyżuje się z koleją.
Sama stacyjka Rupite nie okazuje się być zbyt ciekawa - ot plastikowy przystanek...
Lepiej wygląda sprawa z pociągami. Nie trzeba długo czekać. Jak na zawołanie przejeżdżają od razu ze trzy. Jeden jest krótki - lokomotywa i jeden wagon. W ogóle bułgarskie pociągi są bardzo sympatyczne. Przeważnie to stary tabor, jak za dawnych dobrych lat i u nas jeżdził. Tu dodatkowo solidnie zmalowany sprejami.
Znajdujemy też mostek zbudowany z nieużywanych już podkładów.
Co można zrobić na wycieczce, gdy dziecko zaczyna marudzić, że dalej nie pójdzie bo nóżki bolą?? Ok... Bolą nóżki to idź na rękach! :)
Też pozazdrościłam!!! :)
Najlepsze opary nad ciepłymi źródłami pojawiają się wieczorami i o poranku. Chyba po prostu wtedy gdy spada temperatura powietrza. Kąpiel w gęstych mgłach ma niewypowiedziany urok.
A i sympatyczniejszych ludzi się wtedy spotyka. Mamy okazję pogadać z jedną babką. Ochoty nie brakuje, domowego wina również. Ni cholery się jednak nie możemy zrozumieć. Niby języki w jakimś stopniu podobne, wiele słów ma zbliżone brzmienie, ale jednak główny sens wypowiedzi gdzieś umyka... Coś jednak udaje się dowiedzieć - np. o górach zwanych "Mur". Jest to pasmo na granicy bułgarsko - greckiej. Pasmo ma kilkadziesiat km długości, około 2 tysiące metrów wysokości i ponoć mało kto tam chodzi. Oprócz tego, że dawniej było mocno strzeżone przez pograniczników, pilnują go jakieś siły nieczyste i znikają tam ludzie. W zeszłym roku trójka macedońskich wędrowców przepadła bez śladu. Turyści rzadko tam chodzą. Nie ma za bardzo spektakularnych widoków (no i przeważnie na jego szczytach leży wał chmur), nie ma znakowanych szlaków czy jezdnych dróg. Gdzieś w górze jest ponoć ukryty tunel (o wojskowej przeszłości) prowadzący na grecką stronę. Gdy tylko ktoś zaczyna się nim interesować - spotykają go dziwne przeszkody. Na tym etapie naszej znajomej telefon wpada do bajorka. Skąpany w ciepłej, mineralnej wodzie nie chce się włączyć. Bez pomocy internetowego translatora nasza rozmowa staje się jeszcze trudniejsza. "Mur" jak widac uznał, że za bardzo pakujemy się z butami w jego tajemnicze sprawy.. Cóż... tunelu zatem szukać nie pójdziemy, ale z jutrzejszej trasy pooglądamy ów "Mur" z daleka. To chyba można zrobić, bez ryzyka konsekwencji?? ;)
Wieczorem przychodzi burza. Ta co nas próbowała zahaczyć przy kolejowym wiadukcie i szalała tam gdzieś daleko nad Pirynem. Leje całkiem solidnie i wali piorunami po okolicznych skałkach. Siedzimy więc w bajorze pod parasolem.
Ta sytuacja, ten moment, ten wycinek czasoprzestrzeni, ma tak niesamowicie nierealny i absurdalny klimat, że ciężko to opisać słowami. Jeziorko pustoszeje. Zostaje dosłownie kilka osób. Od ulewnego deszczu robi się chłodno, więc wszyscy starają się jak najbardziej zanurzyć w ciepłą wodę, by odciąć się od chłodnego powietrza (no chyba że ktoś wlazł do zbyt ciepłego bajora i akurat chce się schłodzić). Dziwna atmosfera sprzyja integracji. Obok nas taplają się dwaj Ukraińcy, którzy uciekli ze swojego kraju przed poborem do wojska (ponoć zrzucenie jarzma niewolnika kosztuje całkiem pokaźną sumę, a korupcja to wbrew pozorom rewelacyjna sprawa, bo może uratowac życie). Śmieją się, że idiotycznie by wyszło, gdyby uciekli od wojny, rakiet i wysłania na front, a jebnął ich piorun w bułgarskim ciepłym źródle. Jeden faktycznie walnął całkiem niedaleko... Chyba w ten duży transformator na skrzyżowaniu? Aż wibracja po ziemi poszła. Skądinąd ciekawe czy obecność w wodzie dużej ilości minerałów przyciąga pioruny czy właśnie nie? Babka z baru staje na wysokości zadania i zaczyna prowadzić sprzedaż obnośną kebabczi i piwa. Coś jednak idzie nie tak i przy sprzedaży kiełbasek niemieckim emerytom owe kiełbaski spadają z tacy i porywają je psy. Są jakieś sprzeczki kto płaci za danie. Do nas więc tace nie docierają. Babka fukając wraca do knajpy. Psy w spokoju konsumują zdobycz. Niemcy wyjmują swoje kabanosy. Ukraińcy obalają kolejne wino ciesząc się, że udało się im szczęśliwie nawiać z kraju. Pioruny walą już tuż tuż, zaraz za tojtojem. Psy wyją bo kebabczi się skończyło. Zrywa się wiatr, który wywija parasole na drugą stronę. Fajne są wieczory na ciepłych źrodłach! :)
Po zmroku potwory wynurzyły się z błot i wyruszają na żer! Strzeżcie się!
Nie wspominałam jeszcze, że nie obyło się bez łupów. Na pobliskim śmietniku znalazłam koszulę! :) Ładna, kolorowa, czysta i idealna na mnie! Dlaczego wisiała na śmietniku? Rozważamy, że chyba są dwie opcje - ktoś zapomniał przy przebieraniu się i po nią nie wrócił. Albo komuś psy porwały i gdzieś rzuciły. Acz w drugim przypadku pewnie byłaby usyfiona. Nie znamy więc jej historii i chyba już zawsze pozostanie to dla nas tajemnicą. A koszula dołączy do mojej listy dziwnych ubrań, w których posiadanie weszłam w sposób nie do konca typowy.
Będąc w tym miejscu nie można przegapić tematu Baby Vangi. Właśnie tu, w Rupite, znajduje się miejsce kultu związane z ową postacią (bo tutaj została ona pochowana). Tematy związane z Vangą wielokrotnie przewijały się na naszych wyjazdach na wschód (w Polsce chyba nie jest zbyt modna - u nas nigdy o niej nie słyszałam). Śpiewali o niej pieśni samozwańczy prorocy w elektriczkach w Donbasie, na zakrapianych imprezach Ormianie i Gruzini powoływali się na jej przepowiednie. Znaleziona gazeta na plaży w Obwodzie Kaliningradzkim (która posłużyła nam do rozpalania ogniska i na serwetkę do podania pieczonych ziemniaków) zawierała artykuły o jej życiu i działalności. Temat Vangi był więc nam bliski, ale nie przywiązywałam do niego nigdy jakoś specjalnej uwagi. Fakt - zawsze wydawała mi się ciekawą osobą (bo zazwyczaj gustuję we wszelakich szamanach i jasnowidzach), ale nie na tyle, aby coś więcej o niej poczytać. W najśmielszych snach nie przypuszczałam, że czystym przypadkiem trafię "do źródeł" vangowej działalności.
Cechą charakterystyczną Vangi były zamknięte, jakby zarośniete oczy. Był to wynik wypadku w wieku nastoletnim, gdy najprawdopodobniej porwała ją trąba powietrzna. Czy straciła wzrok w wyniku upadku czy mechanicznego uszkodzenia oczu - chyba nie jest do konca jasne.
Zasłynęła tym, że znała przyszłość i przepowiadała ważne polityczne wydarzenia, podróżowała w czasie, uzdrawiała chorych i rozmawiała z duchami. Miała więc w posiadaniu cały pakiet bardzo przydatnych i pożądanych zdolności nadprzyrodzonych. Jak można przypuszczać była/jest postacią kontrowersyjną. Jedni otaczali ją uwielbieniem, a jej słowa bezgraniczną wiarą. Inni uważali za oszustkę czy siewcę propagandy celowo podsuniętą przez władze.
Na wejściu do vangowego ogródka (nie wiem jak to miejsce nazwać - czy to muzeum czy sanktuarium?) taka scenka. Niestety na zdjęciu nie bardzo to widać, ale koleś miał jeszcze fajkę w ręce. I tak fajnie się ustawił ;)
W parku stoi posąg Vangi, który wiele osób całuje w rękę albo obejmuje stopy.
Jest tu też cerkiew, na pierwszy rzut taka normalna.
Przy bliższych oględzinach zwracają uwagę malowidła na ścianie wejsciowej - takie nieco upiorne... To chyba miały być w zamyśle scenki z uzdrawiania chorych, ale wygląda jak zlot żywych trupów...
W podobnym stylu jest wykonany ikonostas.
Wybladłe twarze patrzą ci prosto w oczy, takim spojrzeniem osoby obłąkanej i zobojętniałej na wszystko. Jak jakieś zjawy czy dusze potępieńcze. Zresztą sama Vanga miała w sobie coś przerażającego - jakby za życia była już trochę nieżywa i wyszła z grobowca opowiadać co tam jest po drugiej stronie. Zimno się robi, mimo że to środek dnia a wokół sporo ludzi zwiedzających. Ale w nocy to na bank tu straszy - pewnie te zjawy schodzą z obrazów i zaczynają tu swoje rytualne pląsy. Tak tak... Siedząc wieczorem w ciepłych źródłach słyszeliśmy zza ogrodzenia jakieś bardzo dziwne odgłosy, acz myśleliśmy, że to pawie. Teraz mam wątpliwości czy to aby napewno pawie...
Typowy bułgarski wspominek za zmarłych. Taki jakim namiętnie tapetują słupy, przystanki autobusowe i opuszczone domy. Tu taki tematyczny.
Kolejne budynki pełnią funkcje izb muzealnych, gdzie można pooglądać wiele zdjęć z życia głównej bohaterki. Puszczają też filmy albo głos z megafonu coś opowiada.
Jak to w takich miejscach bywa są też wyeksponowane przedmioty codziennego użytku - krzesło gdzie siadała, łyżka, którą jadła, dokumenty, świadectwa itp.
Jest też lasek bambusowy, gdzie jak widać jest zwyczaj podpisywania się na łodygach.
Na pobliskich kramach zakupujemy pamiątki. Ja Czeburaszkę do mojej kolekcji:
A kabaczę kotka!
Zastanawia się potem jak tego kotka nazwać. Ja proponowałam "Vanga" - no bo raz, że tu kupione, a dwa, że też ma zamknięte oczka ;) Jak dla mnie imię idealnie dobrane! Kabakowi jednak jakoś mój pomysł nie przypada do gustu :P
A! Jeszcze o jednym nie wspomniałam! Jakoś tak wychodzi, że w czasie naszego pobytu w okolicach źródeł śmigneło tu z kilkanaście furmanek! Jest to pojazd nadal dość często spotykany w Bułgarii - ale zagęszczenie w tym miejscu naprawdę robi wrażenie!
A jutro jedziemy do górskich diabłów!!! :)
cdn
Jak sprasowana potrawa smakowała jak ćevapćici to pewnie pljeskavica :)
OdpowiedzUsuńNo cos wlasnie takiego. Ale nazwa była inna, bo pljeskavice kiedys jadłam w Serbii czy Bosni wiec nazwa bylaby znajoma. A tu byla inna nazwa, kurcze zapomnialam jak to było. Moze po bulgarsku to sie jakos inaczej nazywa , ten kotlecik? Albo po macedonsku - bo ta babka co sprzedawała cos chyba mowila, ze ona jest z Macedonii
UsuńNo nazwy są inne, bo każdy kraj nazywa cevapi/pljeskavicę trochę inaczej, ale widać, że to wszystko robione w taki sam albo prawie ten sam sposób, różne czasem są podania. A nazwa czy po macedońsku czy po bułgarsku to jeden, nomen omen ;), pies, bo to prawie ten sam język ;) Choć niby według wiki po bułgarsku jest też pleskavica, a po macedońsku... pleskavica :D
UsuńNo te cienkie kiełbaski to napewno nazywali tu "kebabczi"
UsuńPo macedońsku masz kебапче
Usuń