Granicę przekraczamy pod górą. Czaiłam się na tablicę graniczną w tunelu, ale takowej tam nie było :( Tylko jakieś zdechłe flagi wisiały i nawet nie powiewały, bo w tunelu nie było przewiewu, a i wiatraczki były akurat wyłaczone.
Skądinąd to celowo przyjechaliśmy właśnie tu. Nigdy wcześniej nie mielismy okazji, aby granicę przekraczac tunelem.
Przejście jest totalnie puste. Jakaś jedna porzucona ciężarówka przypomina, że czasem ktoś tu przejeżdża.
Po wyjeżdzie z tunelu wkraczamy w zupełnie inną strefę klimatyczną. Jest dużo bardziej sucho i chyba o 10 stopni cieplej, co zaraz widać po roślinności, która jest bardziej stepowa i kolczasta. Chmury wiszące na wszystkich górach też nagle znikają. Niesamowite, że górski masyw oddziela zupełnie dwa różne światy!
Kawałek dalej utykamy w korku kóz i owiec. Bardzo przyjemna przerwa na trasie.
Na całej trasie do morza towarzyszą nam góry. Nie wjeżdżamy na nie, ale wciąż są gdzieś widoczne na horyzoncie.
Wieczorem docieramy na nasze dzikie plaże, położone pomiędzy Vrisi a Kavalą. Po stronie przeciwległej do morza wznoszą się skalisto - leśne wzgórza, gdzieniegdzie na zboczach przetykane jakimś domkiem.
Oprócz nas w zasięgu wzroku są dwa golasy zamieszkałe w białym namiocie i koleś, który dzieli czas na palenie zioła i gimnastykę.
Coś jakby zamki z piasku, ale nie do końca ;) Bo te ziarenka piasku jakieś takie spore :P
Pierwsze plażowe śniadanie. Takie wypaśne, bo jeszcze wszystkiego jest dostatek :)
Idziemy na spacer plażą w stronę Vrisi. Bardzo ciekawi nas mały budyneczek widoczny na plaży przed załomem skał. Chatka? Szałas? Knajpa?
Kawałek idziemy korytem wyschłej rzeki. Trasa prowadzi do tunelu.
W tunelu są gniazda ulepione z błota. Przypominają nieco jaskółcze, acz kształt wlotu jest nieco inny. Gospodarzy jednak obecnie nie ma.
W ogóle zauważamy, że tu nad morzem nie ma ptaków. Żadne mewy czy rybitwy nie drą dziobów. Nic kompletnie. Z dźwięków to tylko chlupot małych falek i cykady. Dziwne takie morze - ciche i bezptasie zupełnie.
Ciekawe rośliny występują na plaży.
Granica między plażą a wydmą. Wydma jest piaszczysta, a plaża niekoniecznie.
Budowla, która wydawała sie nam być knajpą, chyba istotnie jest czymś w tym stylu, ale w innych terminach. Teraz jest nieczynna, co nie przekłada się na "zamknięta", bo swobodnie można wejść do środka. Bardzo ładne miejsce zostało wybrane na zbudowanie tych wiat - pod jednymi z większych skał na tej trasie. Miejsce jest tak sympatyczne, że ma się ochotę zostać tu na dłużej. Poza tym odrobina cienia w takich okolicznościach też ma swoją wartość. W polskich warunkach, gdy nigdy nie jest naprawdę ciepło, nie potrafię tego docenić. Tu, gdzie każdego dnia temperatura przekracza 40 stopni - już jak najbardziej! Bardzo też nas ciekawi jaka jest historia tego miejsca i kim są jego bywalcy?
Miejsce jest pełne malowanych kamieni, powykręcanych korzeni czy innych artystycznych konstrukcji. Czego tu nie ma! Są rybie głowy, nawleczone na sznurek szkielety jeżowców, zielone lustro czy kamyki z dziurką nabite na patyk. Klimat przywołuje na myśl leśne chatki czy tereny festiwalowe takie jak np. Wolimierz.
Jest tu nawet wolno stojący pomnik wielbłąda czy drewniana łódź żaglowa!
I piłkę mają na stanie!
Wydaje mi się, że my też pasujemy do wyposażenia :)
Widok z góry. Nie było łatwo wyleźć, bo albo pionowa skała albo pagórek z lotnych piasków, gdzie człowiek przy każdym kroku zapada się po kolano. Wrażenie jakby chodzić po śnieżnych zaspach - o tyle milsze, że owe zaspy są ciepłe! Woda ma niesamowicie błękitny kolor. Od razu ma się ochotę wskoczyć i nie wychodzić - co toperz z kabakiem zazwyczaj czynią. Ja mam zespół niespokojnych nóg, więc sporo czasu też myszkuję po okolicy.
Nie wiem z jakiego powodu tak się stało (czy mi słońce przypiekło czy z wrażenia nad pięknem krajobrazu), ale spłynęło dzisiaj na mnie jakieś totalne otępienie. Wybierając się na całodniową wycieczkę nie zabrałam nic do jedzenia. Kompletnie nic, nie wspominając o kanapkach, ale nawet sucharów czy batonika. Tylko wodę spakowałam. Kostiumów czy ręcznika też nie wzięłam, ale to mała strata bo tutaj i tak wszyscy pływają na golasa, a na słońcu schnie się mega szybko. Dociera to do mnie dopiero jak siedzimy w tej opuszczonej knajpie, więc już kawał od busia i szkoda się wracać. Cóż - powinnismy dojść do Vrisi, a tam pewnie będzie jakiś sklep czy knajpa, więc może nie umrzemy z głodu.
Pierwszy skalny "nos" do ominięcia.
Fajne te skały tu mają. Jakieś takie warstwowe, jakby płynęły i zastygły nagle w najdziwniejszym momencie.
Widoki z klifu, na skraju urwiska.
Wydmy z kępami ostrej trawy. Piękna jest, ale można się paskudnie pociąć.
Dziwne ruinki. Betonowe koryta o nieznanym nam przeznaczeniu.
Po kawałku przedzierania przez skały i chaszcze docieramy do szerokiej, szutrowej drogi, która malowniczo wije się samiuśkim wybrzeżem. Wędrujemy więc ciesząc japy, bo słonko dogrzewa, lekki wietrzyk powiał, widoki przepiękne, droga pylista! Cyprysiki rosną, zioła pachną, cykady hałasują! I nikogusieńko! Tak to można wędrować godzinami! Kabak wpada na pomysł: "A może my obejdziemy Grecję dookoła? Ciekawe ile by nam to zajęło?". Plan zacny, kto wie? Acz mam obawy, że nie całe greckie wybrzeże jest tak bubowe jak ten kawałek ;)
Do pełnego szczęścia brakuje jedynie sklepu, żeby nabyć bułkę czy piwo. Bo nasza woda, której mamy sporo, to się już całkiem zagotowała w plecakach. Pijemy ją łapczywie, ale jest obrzydliwa - taka ciepła zupa. I jeszcze te bułgarskie wody na ciepło robią się okrutnie słone.
Powoli zaczyną się pojawiać ślady ludzkiej obecności. Najpierw są to śmieci. Niestety nie poczytamy sobie co to za licho. Przezornie mamy wydrukowany grecki alfabet, ale ... został w busiu...
Potem plażę ozdabiają łódki i wszelakie inne przyrządy związane z działalnością rybacką.
To czas na ostatnią przekąpkę przed wkroczeniem do miejscowości.
Plażowanie!
Kolejny "nos". Nieduży, ale znów robi się bardziej skaliście.
Wkraczamy do miasteczka.
Na brzegu są pozostałości różnych kostrukcji - dla plażowiczów albo to jakiś bazarek czasem tu bywa i sprzedają arbuzy?
Pojawiają się też takowe obrzydlistwa, sugerujace, że spodziewają się tu niedługo nadciągających kolonii fok. Po długich kilometrach dzikich plaż taka osada równo ułożonych parasoli i leżaków wygląda jak więzienne baraki. Brakuje tylko podwójnego kordonu drutu kolczastego wokół.
Otwartego sklepu nie znajdujemy. Jest tylko knajpa z gatunku plażowych, która jest koszmarnie droga (chyba najdroższa knajpa w jakiej byliśmy). I na dodatek chcą nas wywiać wentylatory. Oprócz nas jest tylko jedna klientka - starsza kobita, która cały czas ględzi przez telefon (po niemiecku), wypija chyba piąty litr wina (nic nie je) i cały czas otacza ją gęsty obłok papierosowego dymu. No nie licząc oczywiście kelnerów, których jest chyba z siedmiu i wszyscy jakby kije połknęli. Atmosfera i okoliczności są więc niezbyt sprzyjające, ale jesteśmy tak głodni, że byśmy zjedli na surowo tą Niemkę zagryzając kelnerem, gdyby nie było innej opcji ;) Opcja na szczęście jest (bo oni wyglądają na ciężkostrawnych i niezbyt smacznych). Zjadamy więc zupę rybną, frytki i sałatkę grecką. Porcje są duże, jedzenie w miarę smacznę, ale bez szału, biorąc pod uwagę upiorne ceny. Kupujemy też litr wina. Ono o dziwo ma cenę w miarę adekwatną. Zdjęc nie zrobiłam żadnych, bo mi się tam nie podobało, więc po co sobie to przypominać. Acz mogłam sfocić chociaż "paragon grozy" - byłoby modnie :P
Wracamy gdy ciepłe promienie wieczornego słońca kładą się po wybrzeżu. Niby ta sama trasa, ale kolory już krańcowo inne. Czy wspominałam już, że przecudowne jest, gdy nadejście wieczoru nie oznacza chłodu i konieczności naciągania na siebie bluz i swetrów?
Ze wzgórza widać miejsce naszego biwaku.
I nieznanego pochodzenia ruiny na wydmach.
Jest to też czas, gdy miejscowi wypływają na wieczorny połów. Całe morze zaczyna się roić od niewielkich łódeczek. Sporo ich tu pływa. Napewno było ich więcej niż plażowiczów! Aparat z dużym zoomem to jest zarąbista sprawa! Zwłaszcza jak się ma duszę podglądacza :)
Łódki przy zakręcaniu to czasem maja taki przechył jakby tonęły!
A tu miał miejsce jakiś problem. Jedna z łódek uległa unieruchomieniu - nie wiem czy zdechł silnik czy siadła na mieliznę/skały, ale musieli czekać aż przyjedzie im na pomoc druga. Słychać też było podniesione głosy, chłopaki biegały, skakali z jednej na drugą, jakieś liny i bukłaki przerzucali. Ostatecznie udało się zażegnać kłopot i obie łódeczki odpłynęły w siną dal.
Ta jedna cierpliwie czeka na przypływ. Może kiedyś też doczeka swych dni i wypłynie na szerokie wody.
Wieczorem stwierdzamy, że będziemy spać w namiocie na plaży. Busiem się nie da "kołami do wody", a chcemy, żeby nam fale szumiały zaraz przez przedsionkiem.
Oczywiście bez tropiku. Nie ma potrzeby chronić się przed deszczem ani chłodem. W tej wersji kolorystycznej też chyba lepiej się maskuje na piachu :)
Wstajemy wcześnie, chyba przed siódmą. Tu się tak niestety wstaje. Nie ma opcji pospać dłużej jak słońce napierdziela w namiot czy busia. A zarówno namiot jak i busio stoją na totalnej patelni. Jest wprawdzie jedno bardziej cieniste miejsce (wyraźnie przez kogoś wycięte w krzakach), ale busiem boimy sie tam jechać, że się osypie skarpa) a namiotem to jednak największa atrakcja to spać na samiuśkiej plaży. W krzakach to sobie możemy spać nad Odrą.
A teraz zagadka. Były 3 osoby. Dwie z nich kąpały się w morzu boso. Jedna była bardziej ostrożna i zapobiegliwa, więc właziła w fale tylko w butach wodnych. Która wbiła sobie w stopę jeżowca?? Skurwiel przebił się przez solidną gumę! No ja nie wiem jak! Tutaj chyba trzeba się kąpać w butach na wibramie, najlepiej takich za kostkę! Toperz mi to potem wyciąga przy użyciu igły i pęsety, ale to skubaństwo się gnie i ucieka. Taki kolec zachowuje się zupełnie inaczej niż każda porządna drzazga! Najgorzej, że to nie boli w samym miejscu wkłucia (jak każda porządna drzazga) ale paskudnie promieniuje na boki. Czy wspominałam, że nie lubię jeżowców? W zupie (którą kiedyś przygotowała koleżanka w Chorwacji) też nie były dobre.
Na lądzie też czasem można je znaleźć. Nawet już nieżywe atakują nadal!
Co jeszcze moża znaleźć na plaży:
Ślimak kameleon
Mrówcze sztolnie.
Coś jakby gigantyczny pasikoń.
Krabiki. Uwielbiają grać z kabakiem w chowanego.
Nie wiem co to za cudo! Jakaś krwista meduza z czuprynką.
Jeszcze chyba nie wspominałam, że teren przytykający tutaj do plaży wskazuje, że kiedyś tu coś było, ale w obecnym stanie rozkłądu ciężko ocenić co dokładnie. Jest jakaś ściana pomalowana w graffiti. Żyją tu syczące żółwie. Namierzam jednego takowego, gdy zbieram kamienie. Jest dużo większy niż te spod diabelskiego klasztoru. Zupełnie inaczej też się zachowuje. Wzięty do ręki nie chowa się w skorupę, tylko macha łapami, syczy i wywija głową, że tylko patrzeć jak mnie użre! Zupełnie nie wiem czy żółwie bywają jadowite, wściekłe, albo przenoszą jakieś choroby? Na wszelki wypadek więc odkładam go na miejsce. Trudno. Chciałam go zanieść i pokazać kabaczkowi. Po kamienie poszłam wtedy bez aparatu. Są więc tylko zdjęcia ruin z innego razu.
Są place z wybulonego asfaltu, o głębokich koleinach, który się łupie i oddziela od podłoża całymi płatami. Wiem, bo wykorzystuję tą właściwość układając busiowi drogę i zatykając dziury. Płaty asfaltu są płaskie, więc dużo bardziej przydatne do tego celu niż obłe kamulce. Droga na plażę ma pośrodku wyrwany taki jar, prawie jak kanał u mechanika. W dół jakoś udało się zjechać, ale jak na powrocie tam wpadnie busiowi koło to zostaniemy już w Grecji na zawsze... Naraz to by była za duża robota, ale sukcesywnie zasypujemy ów jar kamieniami i własnie owym łupanym asfaltem i po dwóch dniach złowrogiej rozpadliny juz prawie nie ma.
cdn
Ten pasikoń to Turkuć Podjadek, mega owad, chyba z kosmosu :)
OdpowiedzUsuńNa słońce bardzo polecam namioty z decathlonu z funkcja "Fresh and Black" można w nim nawet leżeć w pełnym słońcu po otwarciu wszystkich wywietrzników. Nie wiem z czego są te namioty zrobione, ale jest kozak. A modele z rozkładaniem "2 seconds easy" gdzie do rozłożenia namiotu ciągniemy za 2 sznurki to już w ogóle kosmos. Niestety z uwagi na wagę raczej tylko do auta, no i ta cena... Ale moim zdaniem warto!
Dosyc rzadko bywamy w miejscach gdzie jest gorąco. Raczej na wiekszosci wyjazdow priorytetem jest chronienie sie ale przed chłodem. Ale jakbysmy sie jeszcze kiedys wybierali w jakies bardzo cieple kraje - to bede pamietac o tym patencie! Dzieki! :)
Usuń