sobota, 11 lutego 2023

Wiosenne wycieczki rowerowe (2022)

Sezon wycieczek rowerowych rozpoczęliśmy w minionym roku jakoś w kwietniu. Często były to wypady pobliskie, nie bardzo długie, więc zazwyczaj nie zasługujące na osobną relację. Na niektóre nie brałam w ogóle aparatu, na innych go miałam, ale nie wyjęłam, bo akurat nie rzuciło się w oczy nic godnego sfotografowania. Innym razem z kilkugodzinnej wycieczki przywoziłam kilka zdjęć. Jednak sumaryczne wspomnienie tych różnych wypadów zostało całkiem przyjemne i patrząc na nie całościowo conieco udało się fajnego zobaczyć. Stąd poniższa zbiorcza relacja, zawierająca migawki z kilkunastu, a może i dwudziestu kilku przejażdżek.

Las pomiędzy Oławą a Bystrzycą. I łany kokoryczy! Czy może być coś cudniejszego niż wiosna?? W powietrzu unosi się wspaniały aromat, świeżość i radość - bo wszystko co piękne jest przed nami! Czeka nas pół roku ciepła, częstych wyjazdów i przygód! Zima zdecydowanie już za nami! Hurrrrra! :)



W leśnych ostępach, z dala od głównej drogi, udaje sie napotkać taką budkę. Wygląda jak domek z ogródków działkowych, ale jest sam i w dodatku w środku lasu. Najprawdopodobniej jest to pozostałość po istniejącej tu niegdyś pasiece. Dach już jest częściowo zawalony, acz jedna osoba mogłaby jeszcze znaleźć tu schronienie przed deszczem.



Gdzieś w lesie.


Wiosenne lasy bywają solidnie uwodnione. Jeziorka i bagienka powstają nieraz w miejscach, gdzie zazwyczaj jest suchy ląd.



Bystrzyca Oławska - miejsce docelowe wielu krótkich wycieczek.


Często przejeżdżam koło tego starego napisu.


Ciekawym miejscem w Bystrzycy jest budynek chyba starego młyna. Leży nad rzeczką, na ul. Młynarskiej, więc takie są moje przypuszczenia co do dawnego zastosowania obiektu. Teraz miejsce jest opuszczone.


Od strony rzeki budynek jest o 2 piętra wyższy! W tym rzucie to naprawdę kawał molocha!



Odkrywam też "Oazę", bystrzycką spelunę pod gwiazdami. Super miejsce na biesiadę, zwłaszcza jak się jeszcze odrobinę bardziej zazieleni! Te pnącza tworzą wręcz naturalny szałas!



Dla koneserów rozstawiono również fotele bujane.


Nie wchodzę do środka. Raz, że nie widze dogodnego wejścia, a drugie, że nie chce zostawiać roweru bez opieki. Udaje mi się go wprawdzie wkomponować w dzikie wysypisko, ale licho nie śpi ;)


W lesie napotykam drzewo znaczone na mapie jako pomnik przyrody. Opatrzone jest przedwojenną, kamienną tablicą. Acz samo drzewo niestety już raczej uschło i wieje od niego mocno mrocznym klimatem.



Suniemy w stronę Lednicy, w poszukiwaniu najbardziej błotnistej drogi :)


Wśród przyczepek i kwitnących krzewów.


Często celem rowerowej wycieczki popołudniowej jest jakiś lokalny sklep i lody!



W przysklepowych ogródkach jest ścisła specjalizacja co do spożywanych napojów.


Któregoś razu wybieramy się zobaczyć zbiornik wodny położony koło wioski Nowy Dwór. Bajoro zwane jest na mapach Bełtnik albo Staw Trzeci Jelczanski. Niestety nie trafiamy w dobry termin... Stawu akurat nie ma. Ukradli! Została roztrajdana, błotnista niecka.




Ale znaki bubowego szlaku atrakcji były, więc wypadało odwiedzić.


Tam, gdzie się kończą zabudowania. I nawet drogę zebrali na kupkę ;)


A z nieba leci coś jak śnieg! Tylko ciepły i pachnie kwiatami! :)


Droga falista i pylista...


Pasażerowie na gapę ;)


Czasem zaczyna się grzęznąć...


Czasem trzeba jechać skrajem pola...


...a innym razem zrywa czapki z głów ;)


Przeważnie jednak drogi są idealne!



Często jeździmy też nadrzecznymi wałami.




Bywa i tak, że drogę przegradza rzeka. Most kolejowy w Czernicy staje na wysokości zadania.


Gorzej ze śluzą w Ratowicach, przez którą przebijamy się mocno nieoficjalnie. Muszę przyznać, że technicznie nie było łatwo, zwłaszcza z rowerami ;) Stąd tylko jedno jedyne zdjęcie...


Budowlańcy mają jednak w tym czasie swoje problemy, więc nie skupiają się na łapaniu nas czy udaremnianiu nielegalnej przeprawy...


Nadrzeczne klimaty Ratowic wpadają zdecydowanie w bubowe gusta :) Zresztą - w maju chyba wszędzie jest pięknie!



Ciekawe co tu kiedyś było? Taka wielka betonowa podmurówka...


Zaglądamy nad jezioropodobną odnogę Odry koło Czernicy, by po kilku latach odwiedzić opuszczoną barkę. Trochę rudości bardzo ubarwia krajobraz, utrzymany jedynie w zieleniach, płowościach i błękitach. Podczas poprzedniej wizyty w tym miejscu łaziłam po owej barce. Teraz przechył jest zbyt duży i mam obawy, że polecę na pysk...








W rejonie Czernicy wypatrzyliśmy w polach zarośnięty dom, wyglądający na dawne zabudowania przykolejowe. Z pnączami na dachu i cudnymi krzakami bzu.


Nie podjechaliśmy jednak na dokładniejsze zwiedzanie, bo... wystraszyła nas trąba powietrzna! ;) Ciepły, słoneczny dzień. A po polach chodził wir, robił "Uuuuuu" , kręcił się, sypiąc piachem i kamieniami. Z jednej strony była chęć zobaczyć to zjawisko z bliska, acz pojawiły się obawy, że niemiłe może być zetknięcie z takim żywiołem. Raczej by nikogo z nas nie porwało, ale dać w łeb kamieniem czy jakimiś porwanymi śmieciami - już prędzej mogło. Lej łazi po polach, to w jedną to w drugą stronę. Na zdjęciach wyszło troche jakby się coś paliło, ale dym z pożaru zazwyczaj nie łazi, nie kręci się i nie wyje... Mamy gdzieś filmik, gdzie bardzo fajnie to wyszło, ale nie wiem za bardzo jak go tu wstawić.



Mieszkańcom tej ulicy to chyba adres w żadne rubryczki nie wchodzi...


Miła dekoracja przystankowa.


Wracamy przez jeden z moich ulubionych mostów kolejowych. To pewnie jego ostatnie chwile w tak klimatycznym stanie - obecnie linia jest zamknięta, trwają remonty. Chcą tu puszczać jakieś koleje wielkich prędkości. Okoliczni mieszkańcy protestują, ale kogo interesuje zdanie lokalsow? Grunt, że jakiś urzędas u góry wypierdział w stołek, podpisał papier i zgarnął kase...

Póki co jest jeszcze pięknie, sielsko, faliście i rdzawo!







Tłoczenia na szynach już trochę lat mają...



Blokada... Nie wiem - pułapka na nielegalne drezyny czy jak?


Nadrzeczne uroki w ciepły majowy wieczór.



A pedałowanie po polach i lasach najlepiej zakończyć nadodrzańskim ogniskiem!







Klimaty nocnych powrotów, wśród kląskania nadwodnego ptactwa i przekraczania wiatrołomów w świetle latarek.


Pewnego razu na krótkiej, wieczornej wycieczce, skręcam sobie w boczną pylistą drogę, którą nigdy wcześniej nie jechałam. I tak trafiam na cmentarz ewangelicki między Ścinawą a Godzikowicami. Miejsce ma dziwnie miłą i przyjazną atmosferę, której zazwyczaj się nie odczuwa na cmentarzach. Nie miałabym problemu, aby tu zanocować. Myślę, ze by mnie nic nie straszyło, a nawet jakby tu coś przyszło - to by było sympatyczne! ;)

Miejsce położone jest w cieniu starych lip.


Trawa jest wykoszona, a nagrobki dobrze widoczne. Widać ktoś dba o to miejsce i tu porządkuje okolice, jednak robi to w całkiem sensownie. Nie jest opętany szałem niszczenia zieleni - bo np. pachnących fioletowych bzów nie wygolił do ziemi (co obecnie nagminnie się zdarza na osiedlach, w parkach i innej publicznej przestrzeni)

Wspomniane cudne bzy! :)


Jest tu sporo tablic nagrobnych, w różnym stanie zachowania.







Trochę jak chaczkar!


Lubicie układać puzzle?? ;) Mi się trochę udało!


A w tle przemyka pociąg.


Chyba spędziłam tu z godzinę. Gapiąc się w spękane porcelanowe tablice, słuchając brzęczenia pszczół w kwitnących krzewach i czytając odezwy z zaświatów...


Innego dnia wybieram się na wycieczkę i widzę, że jest dość silny wiatr. Drzewa się kołyszą i podmuchy wyją w ich koronach. Jest ciepło, słonecznie i szybko zapominam o wietrze. Jedzie się cudownie. Jeszcze nigdy mi sie tak dobrze nie jechało - jak to moja babcia mówiła: "jakby anieli nieśli". Sunę gdzieś w stronę Ścinawy, Lipek... Na polach szparagowych wiatr przypomina o swej obecności. Na odkrytym terenie oderza w bok roweru i prawie mnie zwala na ziemie. Ale moc! :) Jednocześnie porywa piasek, ziemię z pól, a pylistość drogi wreszcie możemy ujrzeć w pełnej krasie! Niesamowicie to wygląda i jeszcze bardziej spektakularnie zgrzyta w zębach. Zaczynam też żałować, że nie zabrałam szczelnych, basenowych okularków. Gdzieś na tym etapie pojawia się w głowie myśl, że ładnie pięknie, ale czy ja przypadkiem nie będę zmuszona wracać pod wiatr????? Teraz jest cudnie, bo płynę wręcz z prądem tej burzy piaskowej przez pola....




Nie dojeżdżam do Lipek, zawracam gdzieś w połowie trasy. Tzn. próbuję zawrócić, bo zderzam się jak ze ścianą... Nie da się jechać... Przez pola jestem zmuszona prowadzić rower i to zapierająć się z całych sił. Powrót do domu zajmuje mi grubo ponad godzinę.... Jakbym cały czas pedałowała pod koszmarnie stromą górę i to z przyczepą pełną cegieł. Po odstawieniu roweru mam problem wejść na pierwsze piętro ;) Nogi jak z waty!

Ot magia wiatru! Taki psikus!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz