środa, 11 stycznia 2023

Wrześniowe Czechy cz.4 (2022) - w krainie zamków na ostrzycach (Hazmburk, Kostalov, Kostomlaty)

Kolejny dzień zaczyna się nieszczególnie - potokami deszczu, wiatrem, który miota busiem i zjazdem temperatury chyba o 10 stopni. Dobrze, że nie zostaliśmy spać w tej skalnej niszy, bo jak nic by nas stamtąd wypłukało z siłą wodospadu! Leje tak, że nawet śniadanie w wiacie odpada, bo wiata jest zalana w stopniu podobnym jak otaczający ją las. Nie ma mowy też o dogodnym przepakowaniu się czy pozamiataniu busiowego dywanu. Nawet wyjście do kibla jest traumatyczne, bo wichura porywa mi parasol i dekoruje nim pobliskie drzewo. Udaje się go zdjąć przy pomocy dwumetrowego patyka, ale przy okazji strząsam na siebie wodną zawartość całej nasączonej, iglastej kiści. Nawet sraj taśmę mam do wykręcenia, więc nie ma mowy o rozwijaniu, trzeba po prostu drzeć na strzępy. Brrrr... Franca nie pogoda, niech ją szlag!

Dziś mamy kawałek do przejechania, bo opuszczamy rejon rzeźbionych skał i kierujemy się do krainy ostrzyc. Od zawsze kochałam krajobraz Pogórza Kaczawskiego z charakterystyczną sylwetką Ostrzycy Proboszczowickiej czy wyżartego przez wyrobiska Wilkołaka, zawsze majaczących gdzieś na horyzoncie. Uwielbiałam słupy wulkanicznych skał Wielisławki, Czartowskiej Skały czy odkrytego tej wiosny, niepozornego wzgórza Świątek. A tu nagle okazuje się, że istnieje miejsce, gdzie takich ostrzyc zgromadziło się przynajmniej kilkanaście, a ich równe stożki ubarwiają cały horyzont! I jeszcze na co drugim siedzą ruiny zamku! To jest po prostu jakieś szczęście niepojęte! Jakaś klęska urodzaju! Człowiek się zaczyna miotać jak w obłędzie, bo nie wie gdzie ma iść najpierw! Bo chciałby iść wszędzie naraz i paść się na tych ostrzycach jak krowa na wiosnę na świeżej koniczynie! :)

Aha! Na mój pozytywny nastrój ma też zapewne wpływ ów drobny fakt, że po przekroczeniu Łaby upiorne deszcze zostały gdzieś w tyle. Pojawia się nawet słońce!


Niedaleko Libochovic czai się pierwsza nasza ostrzyca - to położone na bazaltowej skale ruiny zamku Hazmburk. Z tego co udało mi się wyczytać już po powrocie - losy większości okolicznych twierdz były dość podobne. Zamki były budowane w czasach średniowiecznych, a szczególnie ważną rolę pełniły, gdy po okolicach się gonili w ramach wojen husyckich. Ponoć koło XVI wieku twierdze zostały opuszczone i zacząły popadać w ruinę. Kolejne swoje historyczne 5 minut "zamki na ostrzycach" miały jeszcze w okresie romantyzmu, gdy różni lokalni poeci zakochali się w tego typu miejscach i masowo je odwiedzali piejąc z zachwytu.

Teraz Hazburk uchodzi za atrakcję dla turystów, ale jak się potem okazuję, jedynie tych, którym nieobce jest wspinanie się po skałach i mijanie bram "bokiem".

Miejsce już z daleka prezentuje się całkiem zacnie!



Droga na szczyt obchodzi pagór szerokim kołem, wędrując przez winnice i owczarnie.



Całe tutejsze wzgórze jest najeżone słupami wulkanicznych skałek.




W oddali rysują się sylwetki różnych górek o ciekawym kształcie, acz w większości nie wiem jak się nazywają. Tak to jest pojechać gdzieś bez konkretnej mapy, tylko z jakimiś wydrukowanymi świstkami uzupełnionymi długopisem ;)



Droga porzuca płowe łąki i nurkuje w cieniste zarośla. Jakiś czas pnie się w górę lasem. Już, już się wydaje, że dotarlismy do celu i zaraz roztoczy się przed nami cudny widok - a tu nagle bęc! Drogę przegradza solidna, zamknięta brama. Wokół zamkowy mur. Ani widoczku, ani nic. Wisi kartka, że w poniedziałek zamknięte. Nie mogli tego napisać na dole, przy parkingu?? Bo tak to człowieka przecież szlag może trafić ze złości - wyspinał się tu, namęczył i co? Ma odejść z kwitkiem? Nosz kurde! Musi tu być chyba jakieś boczne wejście? Nie wiem ostatecznie jak z wejściami, ale mur przy samej bramie jest dość porowaty, bez problemu udaje się wspiąć. Ufff! Jesteśmy! Trochę się nam nie podoba, że patrzą na nas kamery, ale przynajmniej możemy się cieszyć pustką. Bo jak można się domyślać - na zamku jesteśmy sami.







Stąd też po raz pierwszy mamy okazję zobaczyć w pełnej krasie panoramę okolicznych ostrzyc! :)


A u podnóża rozciąga się bezmiar uprawnych pól i czerwone dachy miasteczek.



Ta z lewej to chyba najwyższa ostrzyca w rejonie - zwana Milesovka. Zaraz przy niej, sporo poniżej przycupnął Ostry, a na prawo od nich Kostalov, gdzie jeszcze dziś zamierzamy podreptać. Dwa ostatnie, jak przystało na region, z ruinami zamków!


Kostalov na większym zbliżeniu.


Dwa kolejne, jakieś niewielkie stożki, o odkrytych, kamiennych zboczach.


Zza jeszcze innych kukają dymiące kominy...


Można też zajrzeć do sporych wyrobisk...


No dobra - koniec bawienia się zoomem i zwiedzania na odległość ;) Trzeba tuptać dalej. Zostawiamy za sobą Hazmburk i suniemy ku kolejnym przygodom.


Druga ostrzyca i zamek na naszych krętych dróżkach to Kostalov. Najpierw mijamy miasteczko Trebenice, które jest zupełnie puste. Fakt, przemykają auta, ale pieszego nie spotkaliśmy żadnego. Zajrzałam nawet do jednej knajpy - i też nikogo. Nawet barmana! Tylko muzyka grała...



Straszą nas vlakiem! ;) Ale my się bardziej boimy ruchliwej szosy! Na szczęście można się wygodnie przebrać pod nią.


Z cyklu "dwie drogi, dwa światy".


Terenami ogródków działkowych powoli wspinamy się ku miłej, stożkowatej skałce z niespodzianką na szczycie. Chociaż? Chyba źle to ujęłam. Słaba to niespodzianka, jak wiemy, że prawie na każdej górce siedzi ruina! Acz tu mamy poczucie, że bedzie jeszcze fajniej niż na poprzednim zamku!

Tu idziemy:



Tam byliśmy!


Mamy też widok na Milesovkę, najwyższy szczyt skupiska ostrzyc czyli czeskiego Średniogórza. Ma ona ponad 800 metrów więc to już kawał solidnego wzniesienia górującego nad otoczeniem. Początkowo myśleliśmy, że na szczycie jest klasztor albo jakiś odremontowany zamek. Okazuje się, że jednak nie tym razem. Na szczycie jest kilka budynków, m.in. stacja meteorologiczna czy chata Milesovka, która pełni rolę czegoś na kształt schroniska czy knajpy.


Zabudowania na szczycie na dużym zbliżeniu.


Najbardziej zainteresowała mnie istniejąca tam ponoć towarowa kolejka linowa. Tylko jedno zdjęcie znalazlam (na googlemaps) i wygląda bardzo klimatycznie! Oczyma wyobraźni już się widzę jadącą w tym pudełku!


Widoczek tu, widoczek tam i się dokulalim do kolejnego zamku! Kostalov i jego mury z bliska.





Buba cieszy szeroką przestrzenią! :)


A wokół morze ostrzyc! Gdzie nie sięgnąć okiem tam coś szpiczatego wystaje! :) I człowiek ma ochotę wyleźć na każdą i pętać się tu bez końca! A wszystko tylko nasze! Tylko my i ta wielka przestrzeń. Tylko my i wiatr!





...i tylko patrzeć jak ten wiatr nam zaraz podprowadzi kanapki i kapelusz! ;)


Oltarik na zbliżeniu. Tam wybieramy się jutro.


Rzut oka w strone bardziej plaskatą.



Ze szczytu widać całkiem sporą miejscowość. Najprawdopodobniej są to Lovosice.


W okolicy nie tylko na ostrzycach można użyć. Na kominach również! :)



Słonko trochę usypia czujność... Ale już widzimy jakiego koloru chmurki się zbliżają...


Na obrzeżach wioski Vlastislav miga nam fragment ruin zamku zwanego Skalka. Całkiem solidna baszta! W tle oczywiście Milesovka, którą tu zewsząd widać.


Odwiedzamy też zamek Kostomlaty. Też w ruinie, ale całkiem sporo z niego pozostało, tak w porównaniu z innymi okolicznymi okazami na ostrzycach.






Miejsce to jednak jako jedyne z okolicznych wzgórz nie przypada nam do gustu. Zamek jest w remoncie, włóczą się jacyś robotnicy z wiadrami i drą japy. Na wieży akurat nic nie robią, ale nie pozwalają nam wejść. Kilka stopni mi zabrakło do wślizgnięcia się na basztę...


Coś nas bacznie obserwuje... Może to coś zeżera turystów i dlatego tak tej baszty skubańce pilnują?


O podnóżach tego zamku ktoś gdzieś wspominał, że są dobre na biwak. Widać był to jakiś miłośnik nocowania w parkach miejskich, bo taka atmosfera tu panuje. Miejsce głównie spełnia rolę sralni na psów miejscowych z okolicznych wiosek. Obraz jest więc taki, że zajeżdża auto, otwierają się drzwi, wylatuje z ujadaniem pies (lub kilka), siku, kupka (albo dwie) i powrót do auta wytrzeć zadek w siedzenie. Sytuacja powtarza się kilka razy, a im późniejsza godzina tym kudłatych miłośników podzamkowego stolca przybywa.

I jeszcze tu, dokładnie w tych całych Kostomlatach, mi się but rozwalił! Dobrze, że se gęby nie roztrzasłam schodząc z tego zamku. Potykałam się chyba 20 razy a wyrżnełam chyba z pięć!


Kiedyś słyszałam taką hipotezę, że nie ma miejsc o złej energii. Są tylko takie, gdzie nasza i ich energia ze sobą nie współgra ;) Tu widocznie aura nie zagrała również z moją podeszwą ;)

Jak to dobrze, że w busiu mam zapasowe buty!

Jedziemy więc dalej. Ostry miał być na jutro, ale widać los chciał inaczej! I bardzo dobrze! Opuszczając mało gościnne Kostomlaty jeszcze nie wiemy jakie przefajne atrakcje na nas czekają dzisiejszego wieczora!


cdn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz