piątek, 23 grudnia 2022

Przystacyjne Kłodzko na szybko

W Kłodzku Głównym jestesmy przejazdem. Mamy tu przesiadkę i na kolejny pociąg jakieś półtorej godziny oczekiwania. Początkowo chcemy poszukać jakiejś knajpy, aby tam spędzić ten czas, ale zasięgnięcie języka wśród mniej lub bardziej miejscowej ludności nie pozostawia złudzeń - takie miejsca to w centrum, tutaj bez szans... Szkoda przesiedzieć tyle czasu patrząc tępo w dworcową ścianę... Idę więc pozwiedzać najbliższa okolicę. Na tym etapie jeszcze nie przypuszczam, że będę mieć okazję pograć w chowanego w jednej z ciekawszych scenerii w jakich miałam okazję zażyć tej zabawy ;)

Rozjazdy, słupy, kable, gwieździste lataranie, stare baraczki i porzucone fragmnety torowiska - jest dobrze! :) W sumie fajnie, że nie było tej knajpy!






Do większości budynków nie wchodzę, zaglądam tylko przez okna lub drzwi. Przeważnie są wypatroszone, a jedyną przewidywalną atrakcją jest dostanie w łeb spadającą cegłą ;)

Place wykładane betonowymi płytami lub moją ulubiona trylinką!



Ceglany zakątek.


A to nie wiem czym było w czasach swej świetności. Teraz pełni rolę pułapki na buby - wypierdzieliłam się o to jak długa!


W oddali widać coś, co wygląda na fort. Stoi sobie w towarzystwie bardzo ładnego mostu (wiaduktu?) kolejowego. Miałam w planach tam iść później, ale ostatecznie tak wyszło, że świadomie porzuciłam ten zamysł ;)


Zaglądam sobie tymczasem do innego schronu.



Są też jakieś takowe maleństwa!


Miejscami, które zawsze warto odwiedzić są wieże ciśnień. Zwłaszcza te opuszczone!


Zmierzam ku chyba najciekawszemu miejscu - wygląda na dawną lokomotowywonię.


Karuzela dla lokomotyw obecnie nieco jest zablokowana brzeziną.


Gdzieś na tym etapie zwiedzania zwracam uwagę na jedną rzecz. Już wcześniej kilka razy widziałam kątem oka jakieś postacie w pomarańczowych kamizelkach, ale uznałam, że to robotnicy coś robią na torach i nie warto sobie tym zaprzątać głowy. Teraz coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jedna z kamizelek wybitnie idzie za mną i co gorsza - coś pokrzykuje! Mam podejrzenia, że ów osobnik raczej nie chce zapytac o godzinę, poprosić o 5 zł na piwo ani zagaić rozmowy o historii kolejnictwa w Kotlinie Kłodzkiej - daję więc nura za jedną z ceglanych ścian i gdy jestem już całkowicie zasłonięta, oględnie mówiąc, przyspieszam kroku ;) Wychodząc z drugiej strony budynku - znów widzę kolesia w kamizelce, który wyraźnie zmierza mi naprzeciw! Bez jaj! On się teleportował? Nie ma szans - ich musi być więcej i atakują z dwóch kierunków. Jakoś wybitnie dziś nie mam nastroju do nawiązywania nowych znajomości. Dobrze mi było w samotności, wsłuchiwać się w dźwięk wiatru, szum chabazi i skrzypienie starych dachów. Diabli tych gości tu przynieśli! Nie mogę iść ani do przodu ani się cofnąć, bo na na bank wlezę na któregoś z nich. Jedyne co mi pozostanie to zanurkować w odmęty starej lokomotywowni. Mam też świadomość, że skoro oni tak zapamiętale lezą za mną - to zapewne i do budynku wejdą, a wtedy już mi nie pozostanie zbyt dużo dróg odwrotu, a na skakanie z okien nie bardzo się piszę... Włażę pośpiesznie do jednego z podłogowych zagłębień i nakrywam się dużą dyktą z jakimś angielskim napisem. Kolejną rzeczą, którą szybko czynię, jest wyłączenie dźwieku w telefonie. Ciekawe, że zrobiłam to zupełnie automatycznie, jakby bez angażowania w to głowy, myślenia, planów. Ręka sama sięgnęła do kieszeni... Miejsca mam tu podobną ilość jak w namiocie Rockland Soloist, który kiedyś opacznie zabrałam na majową wędrówkę wzdłuż granic. W rozpadlinie jest ciepło, dużo cieplej niż na zewnątrz, bo nie ma wiatru. Panuje tu też dosyć przyjemny zapach - trochę jakby smaru, trochę mchu i wodorostów, odrobinę jakby chałupy opalanej drewnem (to ostatnie pewnie dykta, która jest nieco nadpalona). Moje obserwacje i rozważania nad walorami tymczasowego schronienia przerywa odgłos energicznych kroków. Słychać sapanie, chrząkanie i chrzęst drobnych kamyczków pod podeszwami butów. Mam nadzieję, że właściciel kroków nie wpadnie na idiotyczny pomysł stanięcia na dykcie, która w tym momencie stanowi coś na kształt mostku między dwoma murkami tworzącymi kanał. Szczęśliwie osobnik poruszał się tylko po betonie i sądząc po zmianie aromatu w moim "bunkrze" palił papierosa stojąc gdzieś nieopodal. Potem słyszę oddalające się skrzypienie żwiru. Siedzę tu jeszcze z 10 minut, starając się nastawiać uszu na wszystkie strony, ale tylko wiatr wyje w dachu lokomotywowni. Na odchodnym robię kilka zdjęć, przeklinając producenta mego aparatu, że każda fotka musi się wiązać z tak okropnie głośnym i nieprzyjemnym dźwiękiem - już kiedyś rozkminiałam nad tym jak to dziadostwo wyłączyć, ale chyba sie nie da...







Na stację wracam już szybko i bez zbędnych przestojów czy zbaczania z trasy. Wprawdzie zostało do odjazdu pociagu jeszcze ponad pół godziny, ale z chęcią pogapię się w ścianę. To bardzo miłe i relaksujące zajęcie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz