Kolejny dzień nadchodzi pochmurny i niestety sporo chłodniejszy. Duje dość mocno, więc na spacer bierzemy latawiec.
Idziemy dla odmiany na północ, w stronę Ezerca. Sama miejscowość jest położona z kilometr wgłąb lądu, a w okolicach plaży nie ma prawie nic. I to "prawie" chcemy zobaczyć! :)
W bardzo dalekiej oddali widać ogromne maszyny. To chyba musi już byc po rumuńskiej stronie? Może to już jakies portowe dźwigi w Konstancy? Bo bliżej to nie mam pojęcia gdzie by mogły mieszkać takie giganty??
Na tutejszym wybrzeżu, jeśli się komuś znudzi zbieranie muszelek, zawsze można się przerzucić na zdechłe delfiny. Tego też jest dostatek. Jeden okaz jest spory i taki dość świeży. Zębisty skubaniec! Kabak więc się upiera, że to na pewno rekin! ;)
W różnych miejscach są też kawałki, już dosyć fragmentaryczne. A może to jakiś inny gatunek wodnego stworzenia?
Już po powrocie czytałam, że w wyniku wojny toczonej na Ukrainie zginęło tysiące delfinów :( Takie są ponoć bułgarskie i tureckie szacunki. Przyczyną są ponoć głównie okręty wojenne, łodzie podwodne i używane przez nie sonary, powodujące zaburzenia echolokacji i tym samym kłopoty z delfinim przemieszczaniem, omijaniem przeszkód czy szukaniem pożywienia. Miny morskie czy inne torpedy też mają swój udział, ale ponoć dużo mniejszy. Część wyrzuconych na brzegi delfinów miała też ponoć charakterystyczne poparzenia wskazujące na używanie bomb fosforowych, które się palą również pod wodą. Nie wiem co akurat zaszkodziło okazom, które spotykamy na trasie do Ezerca, ale czyni to wygląd plaży nieco... specyficznym...
Oprócz delfinów można też znaleźć buty zasiedlone przez muszle. Kabak twierdzi, że jeśli utopce istnieją - to takowe obuwie wśród nich to największy szyk!
A poza tym to normalnie, jak to na plaży - łódki, liny okrętowe...
Są też glony stylizowane na siatkę maskującą albo obłe, wypłukane przez fale korzenie...
Są też kamienie, które wybitnie się na nas gapią. Motyw jaskini Prohodnej nas jakoś cały czas prześladuje ;)
Czasem błyśnie słońce, więc niektórzy zażywają kąpieli w pianie.
Bardzo ciekawą tu mają strukturę plaży. Wygląda to jak normalny piasek, ale są to bardzo drobniusio zmielone muszelki. Wizualnie nie ma to żadnego znaczenia, ale jest pewna różnica funkcjonalna. Jak się chodzi boso, mokrymi nogami po piasku - to piasek się do stóp przykleja, a potem jak noga obeschnie, to piasek odpada. A to coś ni cholery odpaść nie chce. Nogi trzeba oskrobywać patykiem, a i tak niewiele to pomaga. Wczoraj się zastanawiałam co to za dziwo - widziałam na plaży kolesia, który skrobał stopy nożem. Nie wiedzieliśmy czy to pedicure po bułgarsku, czy może jakieś niestandardowe upodobania kulinarne i pozyskiwanie pasty do kanapek? ;) A otóż nie!! On się zapewne próbował pozbyć tych muszelek!
Plaże miejscami są dosyć zatłoczone.
Mewy zazwyczaj zwiewają szybciej niż kormorany. I trudniej je podejść.
Tu widzimy miejsce, gdzie jezioro Ezerec podpełza prawie do samej plaży. Nie wygląda to jednak jakoś bardzo spektakularnie - ot bajoro na wydmie.
Na horyzoncie zaczynają majaczyć jakieś zabudowania.
Idę tam sama. Toperza jeszcze boli złamany palec, a kabak twierdzi, że woli pobabrac się w piasku i zbudować tunel.
Na brzegu jest malutka osada. Kilka domeczków i wagoników.
Busio by tu raczej nie dojechał, piaszczysto - błotniste drogi wykazują duży stopień zakopliwości.
Dziś przy żadnym z domków nie widać lokatorów. Osada jest pusta. W porastających nabrzeże ostach huczy tylko wiatr przewalający po niebie ciemne chmury...
Jest porządna wiata, przed którą zapewne nie raz płonęło ognisko.
Są też instalacje artystyczne - okno na świat...
ławka zrobiona z deski snowbordowej...
Wystawka butów - zapewne takowych wyrzuconych przez morze. Zaraz mi się przypomina moja zabawa z Albanii, na plażach koło Fier!
Jest też jakieś urządzenie, którego pochodzenia i przeznaczenia nie potrafię rozkminić.
A tu kolejny plażowy bunkier, pomalowany w kolorowe i z lekka psychodeliczne obrazki.
Grunt to maskowanie stosowne do sytuacji ;)
Wejście do wnętrza jest tutaj całkiem dogodne.
Gdy łażę sobie w kółko po plaży, spoglądając to w piasek to w niebo, zagaduje mnie znienacka jakiś koleś. Jedna z dwóch osób siedzących na tej dzikiej plaży. Widziałam ich z daleka już wcześniej, ale teraz mnie zaskoczył, gdy tak wyrósł nagle obok mnie. "To ty zgubiłaś telefon? Szukasz go? Leżał tu w piasku.". Odruchowo kręcę głową, że nie (co akurat przez miejscowego mogłoby zostać opacznie zrozumiane) i wyrwana ze swoich myśli delfinowo - bunkrowych, nie mogę ogarnąć, jakim cudem tak nagle zaczęłam rozumieć lokalsów???
Telefon więc znów ląduje w kieszeni chłopaka, a on kontynuuje: "Ty też chyba jesteś nietutejsza?" Chłopak i dziewczyna są z Ukrainy. Wyruszyli w podróż w połowie lutego. Zazwyczaj wyjeżdżali dopiero wiosną, ale w tym roku zaczęło coś śmierdzieć w powietrzu już dużo wcześniej. Niepokojące informacje ze świata polityki skłoniły ich do szybkiej decyzji, że nie ma na co czekać. Spakowali się więc jak co roku wyruszając w świat, pozałatwiali co się dało i zwinęli żagle z rodzinnego Konotopu z dwutygodniowym zapasem. Luty spędzili u znajomych na skłocie w Bukareszcie, a z początkiem wiosny, już wiedząc, że ta podróż może być dłuższa od poprzednich, postanowili jechać do Turcji. Mieli plan tam się zahaczyć do jakiejś pracy w nadmorskich kurortach. W ogóle w ich opowieściach Turcja jawi się jako ziemia obiecana, a Erdogan to jakieś skrzyżowanie dobrego dżina ze świętym Mikołajem. Problem jedynie taki, że ich do Turcji nie wpuszczono. W informacji turystycznej w Warnie dowiedzieli się jakie wizy trzeba załatwić, przez internet wypełnili jakieś formularze, kasę przesłali, a na granicy ich zawrócili. Czy z racji jakiejś pomyłki w papierach? Czy może posiadania niewłaściwych paszportów? Tego już nie wiedzą. W paszportach mają pieczątki chyba z połowy świata - pół godziny je oglądamy. Podsuwają mi jakieś stronki o procedurze wjazdu do Turcji, ale kumam z nich jeszcze mniej niż oni. Ponoć jakby płyneli promem do Turcji albo lecieli samolotem, to tych wiz by nie trzeba. Ale na to potrzeba dużo kasy, której póki co nie mają. Tym więc sposobem moi nowi znajomi, Danił i Katja, zostali w Bułgarii. Włóczą się więc po wybrzeżu, czasem gdzieś dorywczo pracują (cały marzec Danił przekładał worki w porcie w Warnie), a od lipca mają nagrane jakieś zbiory owoców tu w okolicy. Jakieś mandarynki czy inne melony. Śpią w namiocie albo w licznych w Bułgarii ruinach. Piją wino i patrzą na bijące fale. A jak im się robi nudno, głodno czy zimno, to sobie zaraz myślą o godzinie policyjnej w rodzinnym mieście, braku możliwości wyjazdu nad morze, zaminowanych plażach czy groźbie mobilizacji. Wtedy zaczynają kochać bułgarski deszcz i zgniłe owoce znalezione na śmietniku pod marketem w Szabli. Mają pomysł jeszcze wkręcenia się na towarowy prom do Gruzji (a jak się nie uda wkręcić, to zarobienia na bilet na prom osobowy) i potem stamtąd znów próbować szczęścia na granicy tureckiej. Co ich opętało z tą Turcją?? W Gruzji zostać nie chcą. Tylko Turcja Turcja Turcja. Jest jedno jedyne eldorado dla młodzieży z Konotopu! Chcą się tam spotkać ze znajomymi, ale że tamci przebywają czasowo w Estonii, więc drogę do raju mają jeszcze bardziej zawiłą...
Danił i Katja zeszłe lato spędzali w Meksyku, dwa lata temu w Brazylii opiekowali się jakimś miejscem mocy - był to ponoć jedyny kraj, który ich wpuścił w czasie obłędu, jaki wtedy ogarnął świat. Zwykle wyjeżdżali na 6-7 miesięcy. Teraz szacują, że trzeba liczyć 2-3 lata. Ekipa oczywiście dobrze zna krymską Lisią Buchtę czy klify Lebiediwki - tam spędzali lato w czasach licealnych, gdy daleki świat wydawał im się jeszcze zbyt odległy. Mamy więc wspólne tematy i możemy powspominac stare, dobre czasy sielskiego i spokojnego ukraińskiego wybrzeża...
Żegnamy się. Może jeszcze gdzieś kiedyś na siebie wpadniemy. Polecałam im festiwale w Wolimierzu, na bank by im się tam spodobało! :) Na odchodnym Danił jeszcze krzyczy: "A Krym powinien być turecki!!"
Wracam. Toperz znów powie, że poszła na chwilę a zeżarło ją na dwie godziny ;)
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz