Z mokrego lasu droga wyprowadza na rozległe łąki.
Mijamy z lekka już wrośnięte w ziemię maszyny.
A to już Sopotnia Mała. Czasem trafi się taki wycinek krajobrazu, gdzie można by domniemywać, że to drewniana wioska z przeszłości.
Trafia się też bardzo ciekawa murowana zabudowa - z wierszem na elewacji. A może to piosenka?
Dalej trasa prowadzi cały czas asfaltem. Po drodze przyglądamy się pracom rolniczym na okolicznych łąkach i pagórach.
Tak wita nas Jeleśnia. Rozważamy, czy decydując się tu iść wczoraj - byśmy się osiedlili w tej szopie? ;) To pierwsze konkretne zadaszenie na naszej trasie (nie licząc plastikowych PKSow z Sopotni)
Centrum Jeleśni.
My też tu przylgnęliśmy na jakiś czas, głównie z powodu robienia zakupów i oczekiwania na bus do Koszarawy. Nie chce się nam zapylać szosą kolejnych 8 km.
Zjadamy też lody jagodowe w kapitalnej budce, która chyba się nie zmieniła przez ostatnie 30 lat.
Takie lody pełne prawdziwych jagód zbieranych gdzieś po okolicznych halach. Siedzisz na tym chodniku, żresz tego loda i widzisz wręcz tą babinę z umazanym pyskiem, z koszyczkiem w jednej łapie i drapaczką w drugiej. Ja zjadłam dwa rożki, a toperz to chyba cztery!
Kilkanaście lat temu Koszarawa zapadła mi w pamięć dużą ilością drewnianych chałup. Teraz mam wrażenie, że jest ich dużo mniej, acz od czasu do czasu coś się trafi. Z fajnymi szybkami na werandach, z przystrojonymi kwiatami kapliczkami czy z malowanymi ścianami.
Nad Koszarawą docieramy do chatki. Super klimatyczne miejsce, puste - wręcz idealne... ale jest godzina 13... Trochę wcześnie na biwak, nawet dla nas ;) Zwłaszcza jak jest ładna pogoda a my w poprzednie dni już się trochę nasiedzieliśmy. Szkoda, że nie było jak sie tu wczoraj teleportować.
W drzwiach wita nas gospodyni :)
Spędzamy tu z pół godziny. Siedzimy, patrzymy w płynące obłoki. Trochę porządkujemy chatkę, bo chyba jakaś weekendowa ekipa trochę nasyfiła w środku. Spać nie spać, ale fajnie żeby w chacie było ogarnięte.
Kolejny punkt na trasie to Lachów Groń. Byliśmy tu w bacówkach w maju 2005 roku i jestem bardzo ciekawa jak to teraz wygląda. Na szczycie spotykamy rodzinę z czworgiem dzieci, którzy robią sobie piknik. To jedyni wędrowcy jakich dziś spotkaliśmy na szlakach. Wczoraj i przedwczoraj - nikogo. Tak to można wędrować! :)
A! Jeszcze takiego "turystę" dziś spotkaliśmy. Polska śródtygodniowa to cud miód orzeszki! :)
Toperz po dzisiejszej trasie jest bardziej obżarty niż ja, bo było więcej jagód niż malin. I niestety stan ten utrzyma się do końca wyjazdu. Jakiś nie malinowy ten rok niestety :(
Szerokie drogi wiją się po tutejszych łąkach.
Na chwilę obecną stoi tu jeden trójkątny szałasik. Widać, że trochę cieknie, ale nie bardzo. Mam nadzieję, że nie wypłyniemy podczas nocnych burz, bo jakieś takowe łażą po horyzontach.
17 lat temu były tu dwie bacówki. Spaliśmy wtedy w tej większej.
Teraz została po niej juz tylko "podmurówka".
Nieopodal chatynki jest fajne źródełko. Nie jest bardzo obfite i wodę trzeba nabierać kubeczkiem, ale woda jest bardzo zimna i ma przyjemny smak. No i bardzo miło się siedzi w tym bagienku wśród traw i czeka aż się nabulga do kubeczka :) Kiedyś było tu korytko z płynącą wodą, ale bardzo zarosło i zbutwiało.
W ogóle okolice są tutaj dosyć bagniste. Początkowo myśleliśmy, że to kwestia pogody, ale łąki porasta roślinność sugerująca, że zazwyczaj bywa tu mokro.
Wieczorem wyłazimy ponownie na szczyt, popatrzeć jak słońce błyska spod chmur, a okoliczne góry ostatecznie powyłaziły z mgieł.
Mamy też podgląd na Mędralową. Dziś ktoś tam jest. I wygląda jakby suszył mokre bety.
Wieczorne promienie spowijają las, który bardzo często odwiedzamy - bo czy na kibelek, czy po opał na ognisko :)
Ognisko rozpalamy dość wcześnie. W poprzednie dni nie użyliśmy za bardzo na tej formie wypoczynku, więc musimy sobie odbić :)
W końcu przychodzi czas układania się spać. Nasz domek pachnie jak prawdziwa bacówka - wędzonką! W końcu kilka godzin nad tym pracowaliśmy! :)
Montujemy ciekawe zamknięcie: sznurek + patyk. Jakby ktoś właził w nocy, żeby było go słychać i np. nie zajumał nam butów w czasie snu. Śpi się rewelacyjnie. O 10 budzi nas budzik! W nocy był taki moment, że gdy wychodziłam na kibelek to wszedzie była taka gęsta mgła, że miejsca ogniskowego nie było widać!
Nie ma nic lepszego niż słoneczny poranek i jego promienie przeciskające się przez sęki i pomiędzy deskami bacówki. Ciemne wnętrze i ta jasność, która jest gdzieś tam na zewnątrz! Tam, gdzie zaraz wyjdziemy z naszych kokonów!
Rano śniadanko przed szałasem i w drogę!
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz