Podjeżdżamy do naszej pierwszej bułgarskiej jaskini. Ogromny, trawiasty parking sugeruje, że czasem bywa tu tłumnie. My jednak mamy szczęście, nie wiem czy ma na to wpływ dzień tygodnia, godzina czy pogoda, ale w okolicy jest tylko kilkunastu wspinaczy.
Jaskinia robi na nas spore wrażenie - to niezaprzeczalnie największa komora jaką w życiu widziałam! Coś niesamowitego! Już same wejścia przytłaczają swoim rozmiarem. Bo jak nazwa wskazuje są one dwa - korytarz gigant przebija się przez owo wzgórze na wylot. Jaskinia ma ponoć wysokość około 30 metrów, ale wydaje się jakby to było jeszcze więcej.
Warto np. zwrócić uwagę, że na pierwszym zdjęciu są dwa człowieczki.
I jeszcze te oczy w środku! W różnych ujęciach. Ponoć najfajniej się prezentują z pełnią księżyca, ale my wylosowaliśmy inną opcję otaczającej aury... ;)
Przyszliśmy tu w miarę na sucho, ale potem znowu zaczyna lać. "Mamo! Ta jaskinia płacze!" - zauważa kabak. I nie jest to komentarz naciągany, to rzeczywiście tak wygląda! Potoki "łez" są dopasowane gabarytami do rozmiarów obiektu. Ech te bułgarskie zlewy! Szybko wymywa wspinaczy, którzy właśnie głównie do tych oczu lubili włazić po sznurkach.
My snujemy się po jaskini dość długo, ciesząc się możliwością spaceru z dachem nad głową. Oczy oczami, ale inne ciekawe formy skalne też tu mają.
To na przykład wygląda jak zastygły lawowy potwór! Taka czacha - oczy, nos, reszta zanurzona w mule... I próbuje podnieść łapy!
Jakaś boczna niewielka wnęka.
Jest tutaj wyraźnie zwyczaj układania kamyków w wieże. Dzisiaj ilość takowych wzrosła chyba stukrotnie. Jak kabak się już do czegoś dorwie to zazwyczaj robi to bardzo zapamiętale :) Tylko patrzeć jak cała podłoga będzie wysprzątana, a wokół bedą się wznosić piramidy ;)
W końcu i nas wywiewa lodowaty wiatr. Przeciągi to tutaj mają nieziemskie! Jednocześnie towarzyszy im odgłos jakby świstania, jakby gwizdów na jakąś całkiem znaną melodię? Cóż można powiedzieć - osobliwym doświadczeniem jest być w przeogromnej, gwizdającej jaskini, która jeszcze na ciebie patrzy! :) Jednocześnie jest to miejsce zdecydowanie przyjazne. Gdyby nie odczucie obiektywnego chłodu, to mogłabym tu spać. Nie ma wrażenia niepokoju czy jakiejś złej energii (to tak w kontekście kolejnych jaskiń, które jeszcze odwiedzimy ;)
Spływamy do busia... Ech...człowiek jedzie tak daleko, żeby się wygrzać i nacieszyć pachnącymi suchoroślami i zaś mu praktycznie codziennie dolewa! Może ja pojadę na Saharę to tam tropikalna dżungla wyrośnie za mojego pobytu?
Przy pobliskiej szosie stoi też coś, będące skrzyżowaniem przystanku PKS i tablicy edukacyjnej. Zadaszony, malutki budyneczek, oklejony zdjęciami jaskini i jej opisami. Jest też gdzie usiąść. Na siłę można by zanocować. Robimy sobie tu wieczorną imprezę, bo w busiu to jednak trochę ciasno za długo siedzieć. Śmiejemy się, że jaskinia okazała się za duża, busio za mały i jedynie PKS spełnia nasze wygórowane wymagania odnośnie właściwego rozplanowania przestrzeni. Zaciszny, z drzwiczkami, stylizowany chyba na pasterską chatę. Idealny na taką piździawicę jaką zafundował nam dzisiejszy wycieczór.
Rano na parkingu robi się gęsto. Głównie od kóz i owiec! Takie poranki to ja rozumiem! :)
Stwierdziliśmy, że temat bułgarskich jaskiń to zdecydowanie to czego nam trzeba, więc w kolejne dni będziemy kontynuować w tym duchu!
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz