czwartek, 15 września 2022

Mazurskie ścieżki cz.3 (2022) - Gawliki Małe, jezioro Czarne

Wieś Gawliki Małe podoba mi się od samego początku. Są czasem takie miejsca, gdzie od pierwszego wejrzenia otacza cię przyjemna atmosfera, spokój i wisząca w powietrzu zapowiedź ciekawie spędzonego czasu.

Jak widać jest alternatywa dla trawy z rolki i kostki bauma w zadbanej przestrzeni publicznej.


Wejście na niewielki skwerek pełen starych tuj, które sadzili jeszcze chyba za czasów działania lokalnego PGRu. Urosły z nich dorodne drzewa!


Dom wykazujący właściwy poziom zarośnięcia.


Z mostku widać już cel naszego pochodu.


Miejsce gdzie zmierzamy, to nie tylko samotnie stojący pałac, ale cały folwark, pełen różnych zabudowań poprzemysłowych.



Część z nich sprawia wrażenie zupełnie opuszczonych...


Inne części terenu chyba wciąż służą miejscowym za garaże czy magazyny.


Drewniane baraczki przywodzące na myśl jakieś górskie chatynki czy schroniska z dawnych lat.




Pałac widziany z wierzchu.





Włazimy do środka. Widać, że wnętrza pełniły funkcje mieszkań i biur lokalnego PGRu. Ostało się jeszcze mniej lub bardziej fragmentaryczne umeblowanie.






Szafy mieli tu głównie wbudowane w ściany. No chyba, że po prostu tych nie udało się wynieść? ;)



Półkolisty ogromny pokój.


Zwraca uwagę duża ilość porzuconych telewizorów i monitorów.






Ostały się też pralki, kuchenki, lodówki... Ciekawe czy wszystkie naraz się popsuły? Czy może wyprowadzający się stąd ludzie nie mieli ich jak zabrać? Czy może uważali je za zbędne starocie, a na nowym miejscu zamieszkania planowali obkupić się w techniczne nowinki zgodne z obecną modą?




A to już nie pamiętam co to był za sprzęcior?


Prawie w każdym pomieszczeniu mieli tu piec, a kaflowe były najbardziej popularne.





Były też kominki.


No i rzecz niezmiernie istotna! Kible! Kilka ich napotykamy. W niektórych chyba nawet odbywały się jakieś zebrania w większym gronie.


Najbardziej jednak przypadł mi do gustu ten wśród kwiatów, z szerokimi widokami!



Ścienne dekoracje.



Są też szczególne smaczki! Moim hitem dnia jest krowa dożynkowa. Nieprawdaż, że sympatyczna? Rozważamy z którego roku pochodzi to malowidło, bo krowisia taka dość nowoczesna - z kolczykami w uszach!



Ważną sprawą jest również obrona cywilna i pełna poświęcenia praca społeczna! Skądinąd ciekawe co tam słychać u pana Zygmunta... Czy żyje jeszcze? Czy zagląda w te strony? Czy miło wspomina szefowanie w PGRze?



Odkrywamy też archiwum! Pełne opasłych ksiąg, pieczęci i rozliczeń rozchodów ważnych surowców.






Jakby ktoś był zainteresowany można też zapoznać się z literaturą i poczytać o piraniach, bestiach, wampirach i wrotach piekieł sprzed równych 30 lat! Wampiry nigdy się nie starzeja, a piekło ponoć jest wieczne, więc treści nie powinny były się przeterminować ;)


W otchłaniach piwnic...




i strychów...


Gdy już uznajemy miejsce za wyzwiedzane i mamy je opuszczać, mądry Szymon zagląda jeszcze do stodoły. Ot taka sobie stodoła. Wydawałoby się, że nijaka, choć trzeba przyznać, że większa gabarytowo niż zdarzają się zazwyczaj.




A tam w środku opadają nam szczęki... Ogrom pomieszczenia widać dopiero od wewnątrz! Wielka komora powzmacniana jest kratownicami drewnianych bel.


Siedzą tu schowane ogromne silosy, zazwyczaj takowe stoją gdzieś na wolnym powietrzu - tu jednak zapewniono im schronienie przed deszczem.



Rząd lamp (dostosowanych gabarytami do silosów) znika na horyzoncie.


Klosze mają jak dzwony!


Po ziemi walają się pryzmy spleśniałego ziarna pomieszanego z myszami (i z tym co po myszach zostaje ;) Chlebek z tego ziarna byłby więc na bank "wieloziarnisty" ;)



Co chwilę z zaułków wyłaniają się kolejne maszyny - na chodzie, nie na chodzie, ciężko powiedzieć. Niestety nie znamy ich zastosowania czy nazw.







Kilka smakowitych tabliczek możemy też tu zaobserwować.



Teren folwarku opuszczamy lekko brukowaną drogą i kierujemy się w las, w stronę jezior o kolorowych nazwach.


Mijamy jezioro Czarne.


Miejsce całkiem nadające się na biwak, ale idziemy jeszcze zobaczyć kolejne nieopodal.


To bajoro dla odmiany nazywa się Białe. I tu podoba nam sie bardziej. Jezioro ma żelazistą wodę i ciekawy zapach, podobny do torfowych jezior w Estonii.



Jest stolik, pomost i ciepłe promienie mocno już popołudniowego słońca. Jest też spora blaszana beczka pełniąca rolę kubła na śmieci! Jak na życzenie do naszej dzisiejszej dyskusji! ;) Teren szybko zostaje zaanektowany pod biwak i stado zielonych namiotów obrasta jeziorne brzegi.




Niektóre namioty będące w posiadaniu ekipy są samobieżne. Tu udało się nawet ująć to na zdjęciu - namiot ma nóżki! Jeśli ktoś nie wierzy w takie nowinki techniczne to trzeba zapytać Iwonę - czy namiot szedł sam czy musiała go nosić. :P


Woda jest dosyć rześka (w końcu mamy dopiero maj), ale pływa się bardzo przyjemnie. A może tylko ja jestem taką wielka miłośniczką wód żelazistych?


Występują tu również wieloryby! Nigdy wcześniej nie słyszałam o takich przedstawicielach lokalnej fauny! Ale jak widać mazurskie okazy są bardzo miłe w obyciu i chętnie pozują do zdjęć!


Jest ciepło i pogodnie. A prognozy ponoć mówią, że ma u nas lać. A inne, że już teraz leje. Jakieś internetowe objawienia w ogóle twierdzą, że ciągłe ulewy mają się zakończyć dopiero za półtora tygodnia. Kurde! Jakby człowiek na bieżąco to śledził to by chyba w ogóle nigdy nie wyszedł z domu, a wszystkie pieniądze inwestował w pontony i worki z piaskiem! Dzisiaj jednak sprawa jest poważniejsza niż prognozowe zastraszanie. Również z rozmów telefonicznych informacje są bardzo pesymistyczne - gadając z Bytomiem, Oławą, Opolem, Krakowem, Olsztynem czy Białymstokiem wynika, że tam faktycznie jest ściana deszczu. Wszyscy się dziwią, że jezioro Białe jest w dzisiejszy wieczór jakąś enklawą suszy pośród ogólnokrajowego potopu. My też się dziwimy. I tym bardziej się cieszymy, że licho chyba utonęło i wreszczie przestało się nam naprzykrzać.

Właściwym zakończeniem dnia pełnego wrażeń jest ognisko i obsiadający go krąg wędrowców.
Jednym z tematów jakie się przewijają są przygody w pracy. Jakoś zapadły mi szczególnie w pamięć te ze stacji benzynowej - o guziku życia i ludziach oblanych dizlem.




Las również nie śpi i bawi się na swój sposób. Co chwilę hukają sowy, sarny szczekają dosłownie ze wszystkich stron. Przynajmniej raz śmignął też pociąg widmo - po tych torach, które są nieczynne.

Rano coś nas budzi o 4:30. Mnie, Pudla i Szymona. Dokładnie o tej samem godzinie. Coś musiało być na rzeczy! Ja dokładnie nie wiem jaki był powód, a Pudel coś opowiada o śpiewach i głosach dzieci. Albo więc nocny rajd zuchowy albo miejscowe sysuny upolowały jakąś smakowitą zdobycz :P

Na przekór złowrogim przepowiedniom dzień wstaje pogodny. Czy ktoś zgadnie co robi Krwawy? Co to za migiczny, poranny rytuał? :)


Dzień bez wędzenia to dzień stracony. Udany dzień to taki, który się zaczyna i kończy przy ciepłych płomieniach i aromatycznych wyziewach! :)

(zdjęcie z aparatu Pudla)

Dzielna ferajna ze śpiewem na ustach maszeruje do Wydmin! Ech Wydminy! Spędzimy tu o wiele więcej czasu niż planowaliśmy i niż w ogóle można było w najśmielszych snach przypuszczać! ;)

(zdjęcie z aparatu Pudla)





cdn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz