Poprzedniego dnia wędrowaliśmy z Radomic na południe, przedwczoraj na wschód, więc dziś przychodzi czas zobaczyć co słychać na zachodzie. Ruszamy w stronę Wojciechowa, ciesząc się, że dosyć szybko znika asfalt, którym zalano część wzgórz.
Polne drogi często mają to do siebie, że się wiją. Sprawiają wrażenie, jakby żyły własnym życiem i tak biegły jak im wygodnie, a nie według rozkazów człowieka.
wtorek, 26 lipca 2022
Kwietniowe Pogórze Izerskie i Kaczawskie cz. 4 - Wojciechow, Zalesie, Popielowek (2022)
Drzewko się złamało, ale się nie poddaje! Wciąż żyje i nawet zaczęło kwitnąć!
Nie wiem czemu, ale strasznie lubię jak gdzieś wśród pól majaczy kościelna wieża. A jak jeszcze taka bulasta - to pełnia szczęścia!
Spotykamy takowego robala.
A inne dokazują na dnie kałuż.
Przy jednym z krzaczków spędzamy chyba godzinę. Miejsce jest tak cudne, że trudno to opisać. Cała kwintesencja wiosny, jaką można sobie wyobrazić, jest zebrana w tym miejscu i ubrana w najpiękniejsze barwy, wonie i dźwięki. Krzaczek jest dosyć spory i kwitnie sobie na biało. Pachnie połączeniem aromatu świeżości, wiatru, słońca, ze sporą nutką jakiejś dziwnej tajemniczości. Trzęsie się od śpiewu ptaków i brzęku pszczół. Posilają się na nim motyle i inne wszelakie owadziątka o połyskliwych lub pręgowanych grzbietach. Kit z całą ułożoną na dziś wycieczką, kit z górami, ruinami i jakimiś wymysłami, które teraz schodzą na dalszy plan. Chyba nie warto w życiu robić nic innego jak gapić się na ten krzak! Po prostu stać, wlepić tępo w niego oczy i się zawiesić. I nie ma nic innego jak bzzzzzz, i ledwo rejestrowalny szum motylich skrzydeł i opadających płatków.
W końcu udaje się nam oderwać od krzaka, ale nie jest to proste ;)
W Wojciechowie mijamy gospodarstwo pełne drewnianych i wiklinowych rzeźb. Każdy skrawek obejścia jest w jakiś sposób udekorowany! Czego tu nie ma - dziady, baby, na skrzypeczkach przygrywają. Wśród tego ptactwo gniazduje, i takie prawdziwe, i wyplatane.
Tu też poszli w ozdabianie, ale w nieco odmiennym stylu ;)
Tu skupiono się jedynie na udekorowaniu bramy garażu - osiadło na niej tchnienie dawnych czasów.
Można też użyć na starych traktorach.
W Wojciechowie jest też sporo kapliczek, zarówno w ogródkach domów, jak i na przydrożnych skwerkach.
Jezus o nieco specyficznych, egzotycznej urodzie. Taki jakby nieco skośnooki?
A ten pan nas zawołał. Widział, że fotografujemy domy czy kapliczki po drugiej stronie drogi. Prosił, żeby zrobic mu zdjęcie. I koniecznie uwzględnić na nim kury.
Acz to nie jedyne kury w tej wiosce. Miejscowość jest zdecydowanie rozgdakana! Miło się wędruje wśród takich podkładów dźwiękowych, nawet gdy kawałek trzeba przejść główną drogą.
Powoli wychodzimy ze zwartej zabudowy. Pozostaje jedynie szosa i coraz bardziej śmigające auta. A my do skrętu mamy jeszcze z kilometr. Nad drogą wznosi się dziwna konstrukcja. Jakby słup wysokiego napięcia się rozrósł i zmutował w jakąś dziwną stronę.
Odbijamy z szosy i suniemy w stronę niewielkiej wioski, która nie wiem jak się nazywa. Na części map jest podpisywana jako Zalesie, a na innych figuruje jako Kawczyn. Po drodze mijamy spore stada bydła, które z łąk podziwiają widoki ośnieżonych gór.
Miejscowość to głównie coś na kształt dawnego dworu i otaczający go folwark.
Miejsce wybitnie nie jest opuszczone (jak nam sugerowali panowie pod sklepem w Wojciechowie). Praca wre, a nawozem to wali tak, że nos chce urwać!
Mają tu też dwie kamienne kapliczki, o ciekawych rzeźbieniach i sporej ilości starych napisów.
Dalej stoi jeszcze kilka domów, wyraźnie powojennych, budowanych według tego samego projektu i kojarzących się z terenami PGRów.
Wychodzimy z wioski i drogą o soczystych zielonościach kierunemy się w stronę Popielówka. Czyż może być coś piękniejszego niż wiosna??
Przy belach siana zarządzamy krótki popas.
Nałażą ciemne chmury, które zjadają nam słońce. Trzeba wyciągać z plecaka ciepłe kurtki, bo i wiatr jakiś lodowaty się zerwał. Suniemy więc przez ciemne pola i tylko Karkonosze się lśnią, podświetlonym wałem zamykając horyzont.
Popielówek wita nas kolejnym wysypem kapliczek, usadowionych gdzieś pomiędzy zaroślami w zakolach błotnistych dróg.
Bramy znikąd donikąd... Tylko one pozostały z jakiegoś dawnego fragmentu krajobrazu...
To chyba nie jest najgłówniejsza z dróg na Jelenią ;)
Był początkowo plan iść jeszcze w stronę Janic, ale stwierdzamy, że to chyba za daleko i że nam się nie chce...
Wracamy więc w kierunku Wojciechowa, ale innymi ścieżkami. Okolice pełne są różnorodnej drewnianej zabudowy.
...pasącej się chudoby...
Zupełnie jak na festynie starych traktorów, gdzie mieliśmy okazję kiedyś gościć! :)
Nasza trasa niestety niedawno padła ofiarą betonozy, więc nie wędruje się tak miło jak to sugerowała mapa :( I znów można napotkac te dość nietypowe konstrukcje...
Widoki na przybliżającą się zabudowę Wojciechowa...
I mocne zbliżenia na wyrobiska kamieniołomów pożerających górę Rozwalisko. Jak ja kiedyś żyłam bez aparatu z zoomem? Człowiek w ogóle świata wokół nie widział!
Na bocznych drogach znów masa kapliczek. Ci przedwojenni Niemcy byli chyba bardzo pobożnym narodem.
Oprócz kapliczek można też użyć na maszynach rolniczych. Takich jak lubimy - nie pierwszej nowości. Chyba dzisiaj mijając każdą wieś to powtarzam ;)
Mamy też okazję oglądać sytuacje na milimetry od groźnego wypadku i przerobienia kolesia na placek. Jechał sobie debil na rowerze. Nie wiem czy nachlany czy po prostu tylko durny. Rower był na niego 3 numery za mały, pewnie podpierdzielił jakiemus dzieciakowi. I sobie tym rowerem serpentyny na drodze wyczyniał, nogi na ramę wkładał, a rękami więcej macał się po dupie niż trzymał kierownicę. No i chyba wjechał na jakiś kamyczek bo poleciał jak długi, rower w jedną stronę, a on na brzuchu i mordzie z poślizgiem w drugą. Prosto pod nadjeżdżającego zza zakrętu sporego busa. Bus nie jechał szybko, więc zdążył wcisnąć hamulec i odbić w stronę pobocza, rowu i muru. Sunący po asfalcie debil minął go na milimetry. Koleś z busa chyba był bliski zawału, puścił wiązankę w stronę kretyna wspominając wszystkich jego przodków, a potem jeszcze sporo czasu stał w tym rowie i nie odjeżdżał. Chyba długo dochodził do siebie... A debil śmiejąc się i pogwizdując odjechał w boczną uliczkę rowerem bez siodełka, bo gdzieś odpadło. Rozjedziesz takiego i odpowiadasz jak za człowieka... Pewnie i nam by się oberwało, bo by nas ciągali na świadków i byśmy musieli czekać, aż kolesia zdrapią z asfaltu... Pozostaje się cieszyć, że kłopotów jednak nie było i mieć nadzieję, że debil utopi się we własnej studni bez udziału osób trzecich...
Na niebo zwlekają się czarne chmury, słoneczko spod nich przebłyskuje - już takie mocno wieczorne. Ciepłe kolory i zimny kwietniowy wiatr jakoś totalnie do siebie nie pasują. Dobrze, że nie poszliśmy do Janic, bo wracalibyśmy po ciemku.
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz