A my dalej podążamy na północ. Po drodze ślad po dożynkach. Szkoda, że nie trafiliśmy tu w odpowiednim terminie :) Dzielne pszczółki!
Suniemy w okolice Folutowa. Ciemno, szaro, leje… Widziałam gdzieś w necie zdjęcie drewnianego wiatraka na piachach. Bardzo lubię i wiatraki, i piachy. Dziś wprawdzie piach nie będzie wygrzany, ale nie można mieć wszystkiego.
Okolice początkowo wydają się dość rokujące. Miłe, leśne, wyboiste drogi i malutkie przysiółki. Jedziemy to piachem, to przez kukurydze, to mijamy rozdroża pięciu dróg albo przydrożne malutkie kapliczki.
Wiatrak na piachu znajdujemy.. Tu wymarzyliśmy sobie biwak… ;) Już oczyma wyobraźni widzieliśmy jak kabak dokazuje w piasku, a obok płonie ognisko...
Obok stoją dwie stare chałupki. Wiejska sielanka po prostu ;) Krajobraz jak na ukraińskim Polesiu..
Ale nie... czekaj... coś nie pasi? Wiatrak wyzamykany na nowe kłódki. W jednej z chałupek jakaś ekipa napierdziela wiertarką… Przyjeżdża też ciężarówka wyładowana belami. Będą trzecią chałupkę stawiać? Niestety spory teren zajmuje tu ogromny hotel i do niego przylegający jakby park, więc macki komerchy rozlewają się po okolicach. Wiatrak i chałupki są już na tym terytorium hotelowym. Są już więc “pożarte”. Pojawia się jakaś wycieczka autokarowa, a potem z dzikich polnych dróg nagle wjeżdżamy busiem na jakiś kilkukilometrowy chodnik z kostki bauma. Nic tu po nas.. Jednak wodzi nas tu jakiś czas i nie możemy stąd tak szybko wyjechać. Np. drogi porobili jednokierunkowe. Co za zakichany labirynt! Folutowski plan zatem nam kompletnie nie wypalił. I tak bywa… Cóż.. nie zawsze świeci słońce...
Kolejnym punktem na trasie jest Nowy Podleś i jedna z najdziwniejszych opuszczonych konstrukcji jakie miałam okazje oglądać. Nawet nie wiem jak to nazwać. Na pewno to coś jest niedokończone. Budynek jest w stanie surowym, o betonowych ścianach i schodach. Nietypowy dom? świątynia? galeria sztuki szalonego artysty?
Część okien jest pusta i przewiewna, część zabetonowana. Przy wejściach kolumnady. Nad jednym z wejść napis po łacinie...
Przy drugim polski napis..
W środku trochę posprejowane, głównie jedna parka wyznawała swoją wielką miłość na wszystkich ścianach. Trochę też klimatów satanistycznych przebija ze ścian.
Przeszklona kopuła z kolejną porcją łacińskich sentencji.
Obecnie budowla jest zadaszona, ale nieco cieknąca i pełni rolę sralni dla bydła. Bo teren wokół wykorzystywany jako pastwisko, a krowy swobodnie wchodzą i do środka.
Na mapach miejsce jest oznaczone jako “opuszczona loża masońska”. Skąd komuś takie określenie przyszło do głowy? Czy chodziło o to, aby brzmiało równie tajemniczo jak wygląda?
Gdy wychodzę z budynku i robię zdjęcia z zewnątrz, zauważam kątem oka, że z lasu wychodzi jakiś koleś w roboczym ubraniu, pochlapanym jakby farbą czy lakierem. Może przyszedł po krowy? Koleś wybitnie idzie w moją stronę, więc zaczynam przypuszczać, że zaraz mnie stąd przegoni albo zacznie robić inne problemy - na ogrodzeniu wisiał zakaz wstępu i że teren prywatny. Podchodzi i pyta coś jakby w stylu: “Mar den?” Nie rozumiem. Mówię, że nie kumam, rozkładam ręce, kręce głową. On jeszcze kilkakrotnie powtarza swoje “mar - den??”, wykonując też jakby jakby gest wskazywania głową w stronę przeciwną niż szosa. Coś tam jeszcze burczy pod nosem w międzyczasie, ale to też nie jest w ząb zrozumiałe. Nie wiem czy nie rozumie po polsku, czy jest głuchy, bo też coś jakby na uszy pokazywał (ale pokazywał też na kieszenie). Czy może się wygłupia z nudów albo założył o coś z kolegami? Nie doszliśmy do porozumienia. Koleś ostatecznie odchodzi w stronę lasu skąd przyszedł, kopiąc po drodze kamienie.
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz