Odrobinę oddalamy się od wybrzeża, aby ominąc nieprzejezdne dla nas mierzeje i limany. Po drodze mijamy wioskę Bilenke. Tu jeszcze uchował się Dom Kultury im. Lenina! :)
Sergijewka to szerokie ulice i dużo zieleni. I jakoś tak bardzo płowo… I przestrzennie. Jakby wziąć normalne miasto i … wszystko rozstrzelić, rozepchać, rozrzucić na boki. I pusto.. Atmosfera kurortu po sezonie to mało powiedziane.. Po pustych ulicach przechadza się (acz nie wiem czy to słowo tutaj pasuje…) bardzo dużo osób na wózkach inwalidzkich. ⅔ mijanych osób jedzie na kółkach.. Chyba muszą tu mieć jakieś swoje sanatoria? Ciekawy jest patent jednego z wózków, czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Napęd ręczny - coś jakby kijki narciarskie. To ma moc! Chyba dużo lepsze niż kręcenie za koła czy ręczny rowerek. Babuszka w tym pojeździe wyprzedza wszystkich, nawet jadącego busia! Dziury wymija slalomem, na gębie ma banan od ucha do ucha, a na kolanach trzyma puszystego kota!
W miasteczku rzuca się w oczy też wiele niedokończonych budynków. Tak jakby hoteli i sanatoriów miało tu powstać więcej, ale coś w jednym momencie bum! i przerwało wielką rozbudowę… Większość to spore gmachy!
Acz są też mniejsi reprezentanci zabudowy, którzy podzielili losy molochów…
No i oczywiście nasz, dawno już wypatrzony w internetowym świecie, wieżowiec…
Dziś jest silny wiatr, więc budynek wydaje przedziwne dźwięki i jęki potępieńcze… Wyje powiewającymi blachami i dyktami wyrwanymi z elewacji. Cienkim głosem śpiewają powiewające żaluzje, które wyszły z okien, widać postanowiły wybrać jednak wolność..
Zaglądamy do środka.. Korytarzem toczy się blacha, dwa na dwa metry… Pcha ją przeciąg? Bo dmucha przez wybite okna? Ale niby tutaj wydaje się być zacisznie… Nie mam ochoty znaleźć się na drodze blachy, chowamy się w bocznym pokoju.. Blacha spacerkiem oddala się w stronę ciemności... Pierdzielę takie zwiedzanie! Te spacerujące blachy mi się zdecydowanie nie podobają… W wahaniu utwierdza mnie jakiś upiorny łoskot na schodach powyżej. Czy to coś żywego? (czy już nie? ;) Czy niesione podmuchami kolejne materiały budowlane? Jedno jest pewne - spadamy stąd. Takie zwiedzanie mnie jakoś nie kręci!
Poza tym - znajomi byli tu na wiosnę i na ich filmie dokładnie pooglądałam wnętrza. Wszystko wypatroszone... I na dach nie da się wyjść.. Jakby ktoś był zainteresowany wnętrzami wieżowca to TUTAJ jest wspomniany wyżej filmik.
Obchodzę wieżowiec dookoła. Zaglądam do kilku mniejszych budynków, ale przylegających.
Stosy abażurów, rozwleczone dokumenty, podarte kasetony.. I wciąż ten śpiew wiatru na wysokościach..
Za stepową łąką stoi szaro - brunatne blokowisko. Wyrasta prosto z pola!
Idziemy na widoczny na horyzoncie cienki pasek mierzei. Tam jest otwarte morze. Stały ląd dotyka tylko do błotnistego limanu Budackiego.
Niektórzy się tym błotem nacierają. Wygląda na to, że jest lecznicze..
Też rozważamy, ale jak my się potem z tego doszorujemy mokrą chusteczką i butelką mineralki?
Liman zamieszkują wyjątkowo duże i tłuste meduzy. I w dużej ilości!
Na mierzeję prowadzi kładka. Tak to malowniczo wygląda z powietrza.
Na miejscu okazuje się jednak, że to nie kładka a bardzo solidny most. Cóż… na chybotliwe kładeczki trzeba będzie jeszcze poczekać!
Most ma w “podłodze” okrągłe dziury, dość regularnie rozmieszczone. Widać przez nie wodę. Wszyscy miejscowi wędkarze łowią przez te dziury. Widać ryba z jakiś powodów gromadzi się pod mostem?
Mierzeja jest dość ludna i hałaśliwa, zmywamy się po 5 minutach. Pewnie jakby odejść daleko w prawo czy w lewo to by było fajnie.. Ale trochę nas goni czas, słońce już wisi fest nisko, a my mamy upatrzone miejsce na biwak kawałek stąd.
Przez liman pływają stateczki - jak się komuś znudzi łażenie mostem. Nie ma opcji, aby sobie odmówić skorzystanie z takiego pływadła! :)
Widoki z jego okien na miasto w oddali..
Woda bryzga, silniki wyją, liny skrzypią...
Pachnie wodorostem, rdzą, drewnem ze starego kutra... I wiatrem.. I rybą... I ciepłym wieczorem w kurorcie, który ostatecznie okazał się nie taki do końca opustoszały...
A głośnik zapodaje nieco upiorną piosenkę o marynarzach. Piosenka jest zapętlona, więc słuchamy ją kilkanaście razy. A może dwadzieścia kilka?? Na tyle dużo, że gra mi we łbie jeszcze kilka dni. I ni cholery nie mogę jej stamtąd wykarczować. Czy idę do kibla, czy patrzę w mapę, czy układam się do snu - cały czas, chcąc nie chcąc, nucę ją sobie pod nosem... Jakby ktoś miał ochotę wczuć się w klimat tej części relacji - a i tego co będzie później - proponuje sobie włączyć do posłuchania. I koniecznie zapętlić ;) PIOSENKA :D
Kabaczę jest zachwycone, całą drogę tańczy, wprawiając w zachwyt lokalnych kuracjuszy. Jakiś koleś to nakręca komórką. Może więc nasze dziecię będzie gwiazdą jakiegoś wschodniego youtuba! ;)
W Sergijewce odwiedziliśmy dziś jeszcze jedno miejsce. Ale o tym będzie później. To miejsce zasłużyło na osobną relację - dedykowaną wyłącznie jemu! Cóż... niecodziennie bywa się w BAJCE :)
Biwaku szukamy w okolicach Kurortnego. Szukamy tam jeszcze sklepu, ale jakoś to nam nie idzie.. tzn. znajdujemy trzy, ale wszystkie “zamknięte po sezonie”. Jest za to namiotowa knajpa, gdzie jest barmanka - niemłoda już niewiasta i trwa specyficzne karaoke. Nieco podchmielony dziadek wyje do mikrofonu jakieś posępne acz klimatyczne pieśni - ni to cerkiewne, ni to rewolucyjne… Czasem wychodzi mu nieźle, acz momentami to aż skóra cierpnie na karku od zaśpiewu o melodii zdychającej piły łańcuchowej… Grupa czterech młodzieńców o identycznie wytatuowanych oczach też tu przyszła szukać alkoholu… Ot cała Kurortna menażeria.. Dziadek meloman, który nie chce zejść ze sceny.. grupka recydywistów, którym brakuje 200 hrywien, ale podobnie jak dziadek mikrofon, oni też już trzymają za szyje wybrane z lodówki butelki. Zarówno dziadek jak i oni wpadają w zachwyt na widok mojej marynarskiej koszulki zakupionej na bazarze w Zatoce. Cmokają radośnie, że “baba, ale wie jak się ubrać”. Snują jakieś dyskusje o grubości paseczków, odcieniach ich błękitu i ilości “s” w nazwie obwodowego miasta. No bo to jedno “s” więcej lub mniej - jest tu w pewnym sensie polityczną deklaracją… Jak to czasem jakiś niuans dla przybysza, a dla miejscowych znaczy nadpodziw dużo. Na szczęście trafiam tu na samych miłośników “s” podwójnego, więc w gębę nie zbieram ;) Dopytują, szczerzą zęby (albo miejsca, gdzie teoretycznie te zęby powinny się znajdować ;) i na tyle wytrąca ich to z równowagi, że tracą moc uchwytu. Sprytna barmanka wykorzystuje tą pomyślną dla siebie chwilę i bez problemu wyciąga im ze sflaczałych dłoni butelki i mikrofony. Puszcza do mnie oko: “Słuchaj, to piwo masz na koszt firmy, dupe nam uratowałaś! A! I jeszcze nie wspomniałam, że w kącie knajpy siedział zagraniczny ponoć turysta. Ale na tyle wspomógł już budżet owego przybytku, że zapomniał z jakiego kraju przyjechał. Barmanka ciągnie mnie do niego: “Zagadaj coś, może ty wyczaisz w jakim języku on mówi? Bardzo nas to ciekawi!” Próbuję.. Acz moim zdaniem obecnie jest to język zdecydowanie międzynarodowy - tych co nieco przedawkowali płyny: “ablphfff” bukhwwww”. Przed knajpą na środku drogi leży dość wypaśny rower z sakwami. Mam przypuszczenia, że to jego.. Chowamy z babeczką rower do środka. Koleś nie wygląda jak ktoś, kto o własnych siłach miałby dziś opuścić namiot. Barmanka wzrusza ramionami: “No to będzie dziś tu spał. Na stole lub pod. Nie wygląda groźnie. Latem to nie takie akcje tu bywały….”
Wychodząc oczywiście śpiewam pod nosem piosenkę ze stateczku. Nie wiem jak to działa, ale to się odbywa jakoś zupełnie bez udziału mojej woli! Po prostu zapomnę o tym na chwilę i już mi się samo śpiewa: "budu lieżat na dne okeana w mirie bezzwucznoj krasatyyyyy...". Babeczka za mna biegnie: "Diewuszka, może chcesz wystąpić na naszym karaoke? Dobrze ci idzie! Dawaaaj" - ciągnie mnie za rękę w stronę namiotu. Cóż... Nie wiem czy bardziej zarzynam słowa czy melodie, może jednak dziadek nie był dzisiaj najgorszym wykonawcą??? :) Mój występ dopasowałby idealnie do klimatu tego miejsca i jego poziomu artystycznego! :D Ale jednak się nie decyduję... Jakaś chyba jednak wstydliwa jestem... Tłumaczę babce, że nawet jak ona znajdzie gdzieś tekst - to ja pewnie nie nadążę z czytaniem z ekranu... Patrząc z perspektywy czasu - może szkoda??? Może jednak trzeba było? ;)
Piwo mamy, ale miejsce biwakowe za wsią jakoś nas nie urzeka. Totalna patelnia, wygwizdów, nie ma ani krzaczyny! Ze wsi nas widać, wiatr hula, nawet do kibla nie ma gdzie iść..
Jedziemy dalej szukać szczęścia...
A mnie piosenka o marynarzach nie opuszcza... "Na bezkrajnem marskom prastorie swietjat zwiozdami majakiiiiiii!!!!" Toperz obiecuje mi, że jak zaraz nie przestanę to mnie wysadzi w środku stepu ;)
cdn
Buba! To ja, ciotka! Wreszcie mi sie udalo. Do tej pory cos mnie blokowalo, CIA czy KGB, cholera wie. Strasznie fajna relacja. Bardzo mi sie podobaly meduzy. Ale tluste! Ale Kabacze juz duze, musze zobaczyc kiedys jak tanczy. Ucze sie tej morskiej piosenki. Moze kiedys zaspiewamy przy ognisku? Ale musialabym sporo wypic! Zachwycaja mnie tamtejsze targi rybne. Obled! gdzie oni to lowia? To sa jeszcze takie ryby? Niesamowite. I ten kotlet z kawioru! No nie, nie moge, ide cos zjesc.
OdpowiedzUsuńTwoja ciotka OrcazBayorca :)
Witaj! Będzie jeszcze wiecej meduz! Na jednej plazy to byly takie co mialy pol metra srednicy! A na innej to bylo naraz z 50 (ale niestety zdechłych :( Morze wyrzucilo je po sztormie...
UsuńA takie cudne ryby to mozna kupic na Ukrainie wszedzie - czy nad jeziorem czy nad morzem czy nawet w centrum miasta. Zreszta w innych krajach nad Bałtykiem tez jest cudny wybor ryb np. w Estonii albo w Obwodzie Kaliningradzkim. A u nas jakos nie ma mody na rybe... Otwarli sklep rybny w Olawie to splajtowal bo ludzie wolą kurczaka z plastiku za 2.99
Spodobala sie piosenka? Fajna nie? Tak wpada w ucho, ze to potem zaczyna byc problemem! Zobaczymy kiedy sie złapiesz na tym ze np. siedzisz w pracy i sobie spiewasz ku uciesze zgromadzonej wokol gawiedzi! :D
A Kabacze duze, cięzkie, pyskate... To juz nie to niemowlątko oj nie...
Bardzo malownicza relacja, a sklep rybny na Brzeskiej jest cały czas czynny i ma się dobrze.MK
OdpowiedzUsuńI sprobuj tam kupic cos sensownego... np. swieżą rybe... Kiedys byly pstragi w czwartki, ale to kiedys.. Teraz juz tylko mrozone.. Swiezych nawet na zamowienie nie przywiozą... Z wedzonych tez makrela, szprotki i lekko rozdeptany łosos... No ale jedno co trzeba przyznac - wielki szacun za saire w puszce! :)
UsuńTak mi się przypomniało:
OdpowiedzUsuń"Za dodatkową opłatą nasz statkowy trubadur umili państwu podróż śpiewając przebój...
Po głębinie statek płynie,
Bum tralala chlapie fala.
Bum tralala chlapie fala,
Po głębinie statek płynie.
(...)
Jakiś czas później:
Za dodatkową opłatą nasz statkowy trubadur umili państwu podróż nie śpiewając juz przeboju!"
Ech... te komiksy z dawnych lat...
I jak zwykle świetnie się czyta, super relacja!