piątek, 31 stycznia 2020

Ukraina (2019) cz.16 - Wasiliwka

Pałac w Wasiliwce widać już z głównej szosy Odessa - Kuczurgan. Jest naprawdę wielki - i nawet na zmanierowanych (pod tym względem) mieszkańcach Dolnego Śląska - robi wrażenie. Zwłaszcza, że tak stoi na zboczu wzgórza, na łąkach, w otoczeniu niewielkich wiejskich domków. To mu tym bardziej dodaje gigantyczności i rozmachu.



Pałac bardzo stary nie jest, zbudowali go jakoś w połowie XIX wieku. Legenda głosi, że jego pierwszy właściciel generał Wasilij Dubecki postawił go na złość carowi, bo chciał pokazać, że jego chałupa będzie większa i ładniejsza. Czy ten plan się powiódł i czy to w ogóle prawda - to nie wiem. Za czasów Wasilija chyba nic szczególnie ciekawego się tu nie działo. Tyle, że od jego imienia powstała używana do dziś nazwa miejscowości. Dzieci generała sprzedały pałac rodzinie kupieckiej o nazwisku Pankiejew, która charakteryzowała się sporym odsetkiem chorób psychicznych w rodzinie. Najbardziej znany stał się ich synek Sierioża, którego historia zapamiętała pod pseudonimem “Człowiek Wilk”. Właśnie z okien tego pałacu chłopcu ukazały się wilki siedzące na drzewie. Takie białe i puszyste jak na rysunku poniżej. Owa grafika jest ponoć autorstwa owego Sierioży - tytuł “Moje Marzenie” i podpis Wolfmann.


Pewnie nikt by nie pamiętał o dziwnym chłopcu z pałacu pod Odessa, gdyby nie to, że Freud, który go leczył, napisał o jego historii, chorobie i terapii książkę, która obiegła świat.. Jeśli kogoś bardziej interesuje ta historia - to TUTAJ ma ją w szczegółach.

My na szczęście wilków nie spotkaliśmy.. Acz jeden taki, nieco podejrzany biały, kudłaty piesek - do kostek się nieco rzucał.. Może to więc jakiś potomek tego nadrzewnego? ;)

Za radzieckich czasów pałac jeszcze był w na tyle dobrym stanie, że mieściła się w nim wiejska rada, różne administracje, biura. Zawalił się w latach 90-tych, jak to zwykle bywało z pałacami... Acz to co zostało, wygląda całkiem solidnie i o ile nie rozbiorą go na chlewiki - to chyba trochę jeszcze postoi!




Wnętrza







Piwnice





Niedaleko pałacu, na murze, jest napis "schron" i strzałka. Szukamy... ale ni ma.. Chyba go zamurowali albo co?


Droga przez miejscowość...



Uderzam do sklepu po lody. Wyciągam z lodówki, trzymam w łapie za papierki i czekam w kolejce. Przede mną kupuje piwo jakiś półgoły koleś w średnim wieku. Zwraca uwagę jego klata - ma w niej dziurę, prawie do kręgosłupa. Całe cyce, miejsce gdzie powinien mieć mostek - wygryzione. Dziura. Jakim cudem ten koleś żyje?? Wiem, że osobom niepełnosprawnym czy okaleczonym nie powinno się przyglądać i gapienie się jest niegrzeczne. Staram się więc jedynie zerkać z ukosa na to dziwowisko, ale chyba mi nie wychodzi… Gość widząc we mnie przybysza opowiada mi natychmiast swoją historię. Był żołnierzem w Donbasie i dostał “pociskiem rakietowym”. Uratowała go “Panna Najświętsza, aby nadal mógł bronić wolnej Ukrainy”. Kiwam głową, mówię, że szacun i w ogóle. Babka w sklepie wywraca oczami i prycha. Koleś cieszy ryja, klepie mnie po plecach i wychodzi, otwierając browara zębami. Dalszą część opowieści znam z ust sklepowej babeczki. Witja był lokalnym pijaczkiem. We wsi miał opinie niezbyt rozgarniętego. Do żadnej roboty nie miał smykałki, do kobiet też nie. Tylko wypić lubił. Snuł się więc na bani po wsi i tak od stakana samogonu do snu w rowie mijał mu czas. Koledzy od butelki niezbyt go dopuszczali do kompanii - ani nie był zbyt silny, ani zbyt przystojny, a bycie miłym, poczciwym i lekko naiwnym w takich klimatach nie wzbudza szacunku. To mu ktoś pieniędzy nie oddał, to ktoś go kopnął, aby zleciał z mostku, jak wracał zimowym wieczorem na chwiejnych nóżkach. Czemu się zdecydował ruszyć na wojnę? Poszedł na ochotnika, gdy po wsi jeździła “komisja poborowa” kilka lat temu. Ponoć poszedł dla pieniędzy, a nie z patriotyzmu. “Witja to wcześniej chyba nie wiedział w jakim kraju żyje, a po ukraińsku to nie bardzo potrafił poprawne zdanie sklecić”. A może po prostu poszedł z nudów? Albo dlatego, że nie cieszyło go życie jakie prowadził i nie miał nic do stracenia?
Na wojnie był ponad rok. Poznał ludzi, nowych kumpli, inny świat. Po raz pierwszy też wyjechał z rodzinnej wsi. Nauczyli go obsługi karabinu i że walczy się za ojczyznę. Że są ideały, za które się umiera. I Witja to kupił. Znalazł cel i sens życia. On, wyśmiewany wiejski pijaczek - został żołnierzem, bohaterem Ukrainy! Dostał nawet order! No i dostał też tym granatem… zyskując sobie tytuł weterana. Witja wrócił do domu. I teraz pęka z dumy. Do listopada chodzi z gołą klatą i prezentuje swój rozszarpany tors. Bo to nim chronił granice! Wywiesił flagę przed domem, obchodzi święta narodowe, wdaje się w dyskusje polityczne. Jeździ do Odessy na jakieś spotkania, odczyty i parady. Uczestniczy też w jakiś terapiach grupowych, z racji na “szok pourazowy”. Nawrócił się, stał się religijny, pomaga w cerkwi, ma tam nawet jakąś fuchę, nie wiem kościelnego czy jak to się nazywa taki, co tam odpowiada za kadzidełka. I jakoś dziwnie kumple przestali się z niego wyśmiewać, a jak któryś raz próbował to zebrał w mordę, a na resztę padł blady strach. Bo to szlag wie na ile taki weteran ma pomieszane w głowie i czy kałacha w piwnicy nie trzyma. A i nieraz dawni prześmiewcy przychodzą po różne rady czy pomoc w wyjazdach “w daleki świat”...

I Witja opowiada wszystkim swoją historię, nawet tym, którzy słyszeli już ją wielokrotnie. Sklepowa znów wywraca oczami. “Diewuszka zrozum. Ty to słyszałaś pierwszy raz, a ja dwusetny!”

Bardzo przewrotna historia.. Bo wydawałoby się, że coś tak strasznego jak wojna - nie może mieć żadnych plusów. Że wojna potrafi jedynie wszystko zniszczyć i odmienić na gorsze. Jednak opowieść o Witji pokazuje, że żaden aspekt życia nie jest czarno - biały. I że nawet dostanie granatem może mieć swoje jasne strony - bo może nadać życiu sens.

Środek sklepu zajmuje biało - brązowa kałuża, która z sekundy na sekundę ulega powiększeniu. Lody! Te, które trzymam w ręce! Trzy lody, kropla po kropli, opuszczają swoje przytulne papierki z misiem i strużką błotnistej mazi zalewają podłogę… Żar się leje z nieba, wnętrze sklepu jest duszne i nagrzane popołudniowym słońcem. A ja tu stoję w nim od pół godziny! Sprzedawczyni przynosi mi wiaderko. “Wywal je tutaj, nic się nie martw. Zaraz pościeram. To moja wina, ja cię zagadałam. Wybierz sobie nowe lody”.

W miejscowości są też kolorowe mozaiki przedstawiają różne scenki rodzajowe z życia radzieckiego człowieka.








Już myślałam, że nazwa ulicy też jest z mozaiki ułożona - z daleka to tak wyglądało... ale to chyba jednak tylko napis farbą...


Gdzieś w rejonie tej wioski natrafiamy też na pomnik - bardzo ekspresyjny!





cdn


v

1 komentarz:

  1. Ciekawe , dowcipne, zdjęcia świetne.Tak tam jest na tej dalekiej Ukrainie .

    OdpowiedzUsuń