sobota, 25 stycznia 2020

Ukraina (2019) cz.11 - Katranka








Dziś jedziemy do Katranki. To chyba jakieś 4 km z Rasejki, ale trzeba jechać naokoło przez Primorskie i Liman, bo po drodze woda - jezioro Dżantszejskie. Miło się jedzie okolicznymi wioskami, nie powiem! :)




W Katrance osiedlamy się w bazie o wdzięcznej nazwie “Sajuz”.



Jesteśmy tu prawie sami. Jeszcze tylko 2 domki są zajęte, ale to gdzieś w oddali i ostatecznie nie mieliśmy okazji wpaść na ich mieszkańców. I znów baza taka jak trzeba, taka jakich szukam, taka gdzie zatrzymał się czas.. Gdy zaglądam na jej teren i pukam do jedynym półotwartych drzwi - otwiera starsza pani - zwana tutaj Grigoriewna. Babeczka dzwoni po Tolika, opiekuna bazy, który z racji na “mały ruch” całe dnie spędza na plaży za mostem. Gdy czekamy na niego, Grigoriewna opowiada o swoich synach, że w poniedziałek jadą do Polski. Nie pamięta do jakiego miasta, ale jest tam fabryka związana z aluminium. Trochę się o nich boi. Bo ona też kiedyś była w Polsce, na początku lat 90 tych, w Przemyślu. I tu zaczyna się nieco zawiła część tej historii. Pojechali całą ekipą. I ponoć musieli szybko wracać, bo spotkali tam, tak daleko od domu, ziomków ze swojego miasta, "mafie z Tatarbunarów". I nie mogli zostać.. Czemu nie mogli wyjechać do innego polskiego miasta? Czemu tatarbunarska mafia polowała tylko na osoby ze swojego miasta, a jeśli ktoś był z innego rejonu to już ok? Początkowo próbuję zrozumieć tą opowieść, dopytywać, ale wkradają się w temat jakieś koligacje rodzinne, zawodowe i sprawa jest chyba tak głęboko osadzona w historiach z miasta, że dla nieznającego realiów i kontekstu - nie do pojęcia. Od prób objęcia tego rozumem - jedynie rozbolała mnie głowa ;) Fakt taki, że Grigoriewna szybko zakończyła swoją krótką i dość łzawą historię z Polską. I teraz się martwi o synów, aby ich nie spotkało to samo... albo coś jeszcze zgoła gorszego.
Wraca Tolik. Jest on wielkim miłośnikiem opalania, wygląda jak skwarek. Dla lepszego efektu naciera się naftą, więc zapach, który od niego emanuje jest... hmmmm... niecodzienny! Naftą zlewa się cały - ciało, aby lepiej łapało słońce, a bujną czuprynę moczy w tej cieczy, aby ją odżywić i przyspieszyć wzrost.

Dostajemy takowy domek.





Busia parkujemy na betonowych płytach w towarzystwie zdecydowanie większych, starszych, ale również częściowo niebieskich braci.



W zakamarkach bazy.



Solidne huśtawki - na prętach, a nie jakiś dupianych łańcuszkach! Nawet toperz korzystał!


Mamy też ogromny wybór miejsc do grillowania ;)


Pobliska kładka idzie przez trzciny, jakby piaszczystą groblą i tylko częściowo przez liman.




Kładka ma 15 lat i stoi na niej tablica z przypominaczem kto ją “ufundował”. Budowniczym innych kładek widać mniej zależało na sławie... ;)


To jest zdecydowanie “liman łabędziowy”. Pelikanów niestety brak...




Na plaży jest barakobar i huśtawka! I jeszcze mają "rozliwne" moje ulubione piwo - czernihiwskie biłe! obecnie nazywane juz tylko "biłym" na żółtej etykiecie.. Ale grunt, że smak zachowało! Ten lekko landrynkowy, który nadaje ponoć kolendra.... :)



I “rakuszecznika” do pół łydki!





Stwierdzenie znad Bałtyku “iść szukać muszelek” brzmi tutaj jak jakowaś kpina! :)

Miejscami plaża zanika…



Taki mini klifek upatrzyliśmy sobie na popołudniowy piknik i przekąpkę....





Dalej znów dobijamy do plaży. Mają tu fajne blaszane kontenery, mogące służyć jako schronienie od deszczu, przebieralnia albo wiata noclegowa. O dziwo nie są zaśmiecone w środku ani nie zapodają aromatem kibla.










A tu dziwne miejsce.. W pełni sezonu pewnie jest tu jakaś knajpa albo dyskoteka? A teraz jest wielki podest.. a na jego środku stoi krzesełko z babuszką! Wokół pustka, wiatr wyje w metalowych częściach, a babcia w kolorowej chusteczce na głowie, szura bosymi nogami w piachu i patrzy w morze. Ani na chwilę nie odwraca głowy w inną stronę.. Jak gipsowy posąg...




Druga kładka jest nowa, z 2016 roku, metalowa i ma śmieszne "szczotki". Nie mamy pojęcia po kiego diabła?? Czy to ma jakieś funkcje praktyczne? Czy tylko ozdobne? I jest fantazją artystyczną konstruktora?




Pomost… A może fragment dawnej kładki?


Najklimatyczniejsza jest kładka środkowa. Najbardziej nadwątlona przez czas, poskręcana, skrzypiąca, podparta po bokach i nieraz wymagająca szybkiego ćwiczenia zmysłu równowagi. I zapodająca aromatem jakby podkładów kolejowych. Jak ja kocham ten aromat karbolu (albo to był kreozot?)!


Idziesz takim mostkiem i czujesz, wręcz widzisz ten wiatr, te fale, tą wodę uderzającą w przęsła, w te boczne podpory... Jaka siła musiała działać, aby z kawałów solidnego metalu zrobić takie wywijasy?? Teraz liman jest spokojny... Ale kształt nadany kładce przez czas - sugeruje, że nie zawsze tak jest...










Mosteczek ma szersze miejsca, gdzie są zejścia do wody albo ławeczki.




Zadumana mewa.. (albo inna rybitwa?)


I na dodatek ta kładka kończy się w bazarze!



Zaraz obok super knajpy, która niestety jest zamknięta. Długo stoimy przez kratą i smutno nam na duszy… Taka knajpa, prawdziwa perełka!


Mijamy inne sympatyczne bazy.




Są i takie zrobione z wagonów.




Ale one też zamykane na głucho z wybiciem wrześniowej daty.

Wieczorem Katrankę nawiedza inwazja owadów. Tam gdzie pali sie jakieś światło - latarnie, lampy przy kiblu, od razu pojawia się dziki rój - powietrze jest aż gęste i ruszające się. Są takie kłębowiska, że nie chce się wierzyć, że tyle tego dziadostwa istnieje naprawde! Widać w odmętach limanu lęgną się nie tylko łabędzie! Acz, co się chwali - nie gryzą nas! Brzęczą sobie gdzieś w tle i wiją się ich tysiące w każdym kawałku światła.. Przy myciu zębów przez domkiem odruchowo włączyłam czołówkę... To był zły pomysł! ;)





Jakiś pies wyje nieopodal do księżyca. Do takowego księżyca - z rozmytą, tęczową obwódką!


- ale dźwięk jego głosu brzmi jak skrzyżowanie rannego wilka z jękami potępieńców - co pod osłoną nocy dodaje mrocznego klimatu opustoszałej po sezonie bazie. A może to nie pies?? ;)

Przyśniadaniowa głupawka!


Rano w bazie kręci się kilka osób - babuszka Natasza, Ludmiła i dwóch chłopaków. To raczej osoby związane z obsługą bazy niż turyści. Wszyscy są z okolic Tatarbunarów. Zapraszają nas na mini imprezę poranną. Jest domowe wino, arbuz i kiełbasa. Jest wesoło!


W prezencie dostajemy domowe konfitury, pudło czekoladek dla kabaka i trzy niewypatroszone niewielkie ryby. Są wprawdzie lekko posolone, ale moim zdaniem one są surowe! Wręcz się przyglądam czy któraś nie rusza ogonkiem ;)


Babcia Natasza twierdzi, że nadają się do natychmiastowego spożycia - bez żadnej dodatkowej obróbki. Na wspomnienie o patroszeniu wszyscy wybuchają śmiechem i pytają czy szprotki też patroszę... Cóż… ładnie więc dziękuje, ryby zabieram, płukam je nieco z soli i na mierzei oddaje kotu.. Do wieczornego smażenia mogłyby nie dotrwać. Dziś jest bardzo gorący dzień, temperatura w busiu dochodzi pewnie do 50 stopni.

Zawijamy jeszcze na bazar (ten przy najfajniejszej kładce), bo skończyło nam się żarcie.. Chleb, ser, kukurydza, warzywa i znów temat nawraca do domaszniego wina. Kilkoro miejscowych przychodzi tu po nie, niektórzy z kanistrami - a jeden konkretnie, z wiadrem! Sprzedawczyni ogłasza, że dziś ma inne wino niż zwykle. W domowej piwniczce mają różne bukłaki i dziś właśnie odpieczętowali nowy baniak. Każdy balon to inny owoc! I dziś mamy zgadywać jaki! Każdy potencjalny kupujący dostaje pełną musztardówkę dla degustacji. Dla mnie to jest ewidentnie porzeczka... Tylko sobie kurde zapomniałam jak jest porzeczka... No żesz to szlag! Dziura w pamięci... Moje próby opisowego zobrazowania "porzeczki", że na krzaczku rośnie, że może być czarna i czerwona, ze jest kwaśna.. że ma w środku malutkie pestki - spotykają się z dużą radością miejscowych;) Jak wytłumaczyć komuś porzeczke??? Dla lepszego zobrazowania dostaję kolejną musztardówkę. Moje wysiłki zostają docenione :) Dostaję w prezencie na koszt firmy litr wina! Litr??? A chcieliśmy kupić tylko pół litra! Ono jest bardzo nietrwałe, na takim upale to nie wiem czy dotrwa do wieczora.. Kiśnie, staje się niesmaczne.. Cóż robić.. Trzeba więc nie czekać wieczora tylko od razu zacząć się raczyć - póki jest świeże i dobre! :)

Przed nami mierzeja - ta między Limanem a Primorskim, oddzielająca morze od jezioro Sasyk. Skądinąd jest tu trochę bez sensu z tymi nazwami miejscowości - bo w niewielkiej odległości od siebie są dwa Limany, trzy Primorskie, inne nazwy tez się powtarzają. No kurcze! Nie mieli pomysłu?

I tą jedną mierzeje (nie licząc tej koło Zatoki) udaje się nam całą przejechać - malowniczą płytową drogą..

cdn

2 komentarze:

  1. Buba! Najpiękniejsze zdjęcie księżyca jakie w życiu widziałam. Szacun! I jakie muszelki! Morze czarne jednak jest o wiele bardziej bogate w życie nż Baltyk. No i te setki gatunków ryb na bazarach. Ja jako Orca jestem bardzo rybna. A te trzy wasze zjadłabym jak radzą miejscowi, razem z flakami. Flaki najlepsze! No i w ogóle super klimat. Czuje zapach bajora, jest fantastyczny i słyszę wrzaski mew. Twoje zdjęcia oddaja też szum fal. Dzięki za to, Buba!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakos chyba w Bałtyku mniej jest muszelek, meduz... Jak z rybami to nie wiem - bo np. w Estonii sprzedają bardzo duzo ryb!

      A z tymi flakami to moze kwestia przyzwyczajenia? bo mnie to jakos flaki troche obrzydzają...

      A księżyc byl dziwny tego dnia - na zdjeciu to nie do konca wyszlo, ale ta jego otoczka byla zupelnie tęczowa!

      Usuń