Wjeżdzamy na Litwe. Przypomina mi się, że mieliśmy szukać naklejek na busia i skodusie “dziecko w samochodzie” w różnych językach. Mamy juz po polsku, angielsku, bułgarsku, rosyjsku i ukraińsku. Taka litewska to by było coś (szkoda, że na Łotwie i w Estonii żeśmy sobie o tym zapomnieli… :(
W jednym z mijanych miasteczek ide zajrzeć do sklepu z częściami samochodowymi. Wchodze. Sklep jest dosyć duży. Sporo półek z olejami i wszelakim żelastwem. Jest część samoobsługowa gdzie można wybierać oleje oraz płyny, a części zamienne to już podaje sprzedawca. Naklejek nie widze - ale przeważnie trzymają je w pudłach pod ladą. No ale póki co obsługi brak. Pewnie siedzi na zapleczu. Układam sobie w głowie co powiem. Nawet na tą okazję sprawdziłam w słowniku jak jest po litewsku “naklejka”. Nieśmiało wołam: “labadiena”. Nikt nie wychodzi. Wołam głośniej i stukam w lade, a potem walę już pięścią. Chyba jak ktoś teraz wyjdzie to zbiore opierdziel.. Ale nikt sie nie pojawia. Martwa cisza… Hmmm.. “Jest tu kto?? Halo? Moge coś kupić?” - juz sie nie przejmuje, wołam po polsku. Nie pomaga. Zaglądam na zaplecze. Na prawo jakiś magazyn butli i karnistrów. Na lewo pomieszczenie biurowe, otwarty komputer z jakimś programem, chyba do wprowadzania towaru. Na stole leży telefon, kawa w szklance wypita do połowy. Ja pierdziuuuu, jak w jakimś horrorze! Wołam dalej, z podobną skutecznością jak poprzednio.. Przedziwne miejsce.. Jakbym miała dusze złodzieja to dzisiaj byłby mój dzień! A może to jakaś pułapka? I zaraz mnie coś zeżre? Zamierzam już zapodać ewakuacje i nie pakować się w kolejne korytarzyki sklepowego zaplecza, gdy pierwszy raz od pół godziny słysze głos.. Nieco zduszony i jakby z oddali. Nie agresywny, brzmi raczej tęsknie… żeby nie powiedzieć - błagalnie. Zaglądam więc w ten ciemny kręty korytarzyk, którego widok chwile wcześniej skłonił mnie prawie do podjęcia kroków pt. "akcja- ewakuacja". Korytarz jest wąski, dobrze, że sporo schudłam w tym roku bo inaczej bym miała problem nim przejść ;) Po bokach są regały zawalone różnymi rzeczami i się zastanawiam czy zaraz na mnie nie runą, bo jakoś nie stoja zbyt pewnie.. Korytarz kończy się kiblem. Są zamknięte drzwi, a za drzwiami ktoś siedzi i z tonu głosu można wywnioskować, że nie jest z tego faktu zadowolony i że pragnie odmienić swój los. Chłopak, sprzedawca, zatrzasnął sie w kiblu. Siedzi tam już chyba z godzine. Pytam więc w końcu czy są te moje naklejki z dzidziusiem. Nie ma. Mówie “aha” i wychodze. Pół godziny psu w dupe…
Nie no dobra - to był żart ;) Buby tak nie robią! Szkoda by chłopaka - a i ciekawej przygody! :)
Dawid, bo tak na imie sprzedawcy, prosi mnie abym wzięła leżący na stole telefon i zadzwoniła do jakiegoś jego kumpla, który ma narzędzia potrzebne do sforsowania drzwi. Udaje mi sie odblokować telefon, ale ni chu chu nie mogę znaleźć spisu telefonów. Dawid w tym czasie rozważa, który z jego znajomych będzie w stanie mnie zrozumieć przez telefon.. Ja natomiast rozważam czy raczej nie uda mi sie wsunąć telefonu pod drzwi. Po chwili w przyćmionym świetle zauważam zwalone półki regału. Puścił jeden zawias i metalowa decha zjechała blokując drzwi od zewnątrz. Próbuje ją wyjąć - może obejdzie się bez mojego dzwonienia? Bardzo nie lubie rozmawiać za granicą przez telefon. Bo tak twarz w twarz to człowieka rozumiem, a głosik ze słuchawki to jakoś nie zawsze… Udaje mi sie odgruzować zwalisko. Z drzwiami wszystko w porządku. Sprzedawca uwolniony!
Gadamy chwile i śmiejemy się, że gdyby to nie regał a zamek - to mogłoby być zabawnie. Raz, że trzeba by dzwonić do tych kumpli, a dwa, że póki on by siedział zamknięty - to ja bym musiała iść sprzedawać! Kurde! Już mi żal, że znalazłam te zwalone dechy! Trza było dzwonić, czekać a w między czasie stanąć za ladą! Bo czy jeszcze kiedykolwiek w życiu będe miała okazje sprzedawać części samochodowe w litewskim sklepie?? Może (a raczej napewno) to była szansa jedyna w życiu! Koleś się też śmieje, że jak przy wódce opowie kumplom, to nikt mu nie uwierzy. “Słuchaj stary co mi sie dziś przytrafiło. Zatrzasnąłem się w kiblu w robocie, siedziałem ponad godzine i uratowała mnie turystka z Polski. No powaga! Wiesz, wracała z wakacji w Estonii i akurat wstąpiła do mnie kupić naklejki. Wiesz, takie z dzidziusiem chciała, żeby napis był po litewsku. Mojego wołania wprawdzie nie było słychać z przodu sklepu, ale ona miała przeczucie i lada jej nie zatrzymała”. - Jaka będzie reakcja tych moich kumpli?? Zapewne jedna.. “Ech Dawid! W robocie sie nie pije” , “Któraś partia butelek z płynem hamulcowym chyba była niedokręcona” albo “I co? Uwolniła cie i odjechała na różowym jednorożcu?”
Dawid pyta gdzie byliśmy. Opowiadam mu, że w Estonii szukaliśmy poradzieckie bazy, że na Łotwie zwalone do morza bunkry, że było dużo opuszczonych domów pod Nigrande.. Ale opuszczone sklepy to tylko na Litwie! :D
Wracam. Toperz jest na mnie troche zły. “Poszłas po naklejki a nie było cie godzine! Ciebie to zawsze coś wetnie i szukaj wiatru w polu!”. Toperz uwierzył. Widać mnie zna nie od dziś ;).. Nie to co potencjalni słuchacze opowieści Dawida ;)
Poszukiwanie naklejek odsłona nr 2. Stacja benzynowa. Taka połączona ze sklepem samochodowym. Ide zwiedzać. Chce kupić kawe dla toperza, piwo dla siebie, mape Litwy i te nieszczęsne naklejki… Mój stacjowy pobyt rozpoczyna się poszukiwaniem drugiej sprzedawczyni, takiej z innego działu, z którą bede się mogła dogadać. Pytam o naklejki. Są. Babka ściąga pudło z szafy. Grzebie. Inwalidzi, zielone listki, nauka jazdy, pies mój przyjaciel, unijne gwiazdki. Jest dzidziuś. Babka z dumą wyciąga naklejke.. “Baby in car”. Ale to miało być po litewsku! Przepraszam! Moja wina.. Zapomniałam powiedzieć… Pytam o mape.. Tak Litwy. Drugie pudło zjeżdża z szafy. Map do wyboru do koloru. Polska w trzech odsłonach. Tallin, Helsinki, Kłajpeda. Portugalia!!!!!! Litwy nie ma.. Zeszło.. Dobra… To poprosze piwo… Taaaaaa… na litewskich stacjach benzynowych alkoholu się nie sprzedaje… Zapomniałam.. Przecież cała historia z Symeną z Lazdijai tak się właśnie rozpoczęła.. Może choć z kawą się uda? Stojący za mną ukraiński tirowiec nie wytrzymuje - “Ale może sobie pani kupić opone!” Tak… Cały sklep jest zawalony oponami od takich do taczek po chyba Biełazy. Wszyscy się śmieją. Wracam z kawą. Toperz pyta czy tym razem sprzedawca był w lodówce czy wpadł do studzienki ściekowej ;)
Odsłona nr 3. Sklep z częściami w Jurbaskas. Myle prawo z lewo. Toperz skręca więc w drugą strone. Sklepu tam nie ma, ale jest pomnik gierojów. Dobre i to. Chcemy zawrócić. Ciągła linia, ruch dość spory. Jedziemy inaczej, naokoło przy takim ryneczku. Zajeżdżamy pod sklep. Pani właśnie przekręca kluczyk w kracie… Zabrakło tych 10 minut…
Cóż… Moge zdecydowanie powiedzieć, że dzis nie było fazy na naklejki. Ale naklejka, mimo że jej nie było, w pewnym sensie jak to sie teraz mówi “zrobiła nam dzień”. :D
A co jeszcze wpadło w oczy w czasie naszego przejazdu przez Litwe? Ano kolorowy domek przy drodze! I elewacja pomalowana, i okienniczki! Wszystko w kwiatki jak czerwcowa łąka, w paseczki! Zalipie i jego malowane domy mogą się schować! Acz tu jest tylko jeden taki domek...
Kompleksowo podeszli do sprawy. Psia buda, studnia, furtka - wszystko kolorowe!
Mijamy też leśną wiate w ciekawe rzeźbienia i z huśtawką na stanie.
A to pomnik w Jurbaskas, o którym wspominałam wcześniej.
Ubawiłam się setnie czytając o przygodzie w sklepie. :D
OdpowiedzUsuńTo byla chyba najzabawniejsza historia z tegorocznych wyjazdow! Taka wrecz nierealnie zakrecona!
UsuńByłem miesiąc temu w Zalipiu - robi jednak większe wrażenie niż ta chatynka... Tym bardziej, że w środku też sporo ciekawych rzeczy jest, nawet sprzed stu lat...a i buda pomalowana też jest...nawet qwa drzewo w kwiatki pomalowali :)
OdpowiedzUsuńMoze musze sie wybrac jeszcze raz? Bylam kilkanascie lat temu i jakos wtedy nie zrobilo to az takiego wrazenia..
UsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń