piątek, 4 października 2019

Estonia (2019), Parispea








W miejscowości Parispea zatrzymujemy sie na nadmorskim biwakowisku RMK. Nie wiem jak to możliwe, ale zrobiłam mu tylko jedno zdjęcie!


A miejsce jest klimatyczne - wiatka i kominek stoją na piachu, sosny pachną, a dodatkowo wieje wiatr, który zwiewa komary - które są zmorą ostatnich dni. Kabaczę szczęśliwe - wreszcie rodzice zmądrzeli i zrobili biwak w środku piaskownicy!

Główną atrakcją Parispei jest chyba cieniutki, kamienisty półwysep zwany Purekkari, który wyłazi w morze około półtora kilometra. Buba - jako miłośnik wszelakich mierzei zaciera na niego łapki juz od dawna!


Idzie się po piachu…


Czasem po trawie..


Ale przeważnie po kamulcach - mniejszych…



Lub większych... Ten największy ma przywiązaną line - chyba w celu łatwiejszego wejścia na szczyt.



Są po drodze też jeziorka! Pisałam juz chyba kiedyś, że uwielbiam tereny, gdzie ląd przeplata się z wodą - stąd sympatia do wszelakich bagien, delt, limanów, mierzei - i własnie takich półwyspów usianych jeziorkami i kałużami!


A tak serio to to jest taka prawie wyspa! Niby da rade dojść suchą stopą, ale tylko dlatego, że część kamieni ktoś celowo usypał w groble! Połączenie z lądem ów półwysep ma więc grubości kilkucentymetrowej!




Widać stąd jakąś latarnie morską!


A koło niej czai sie coś jakoby bunkier? Ciężko zrobić lepsze zdjęcie i się przyjrzeć - jest to naprawde fest daleko!


Kolektywne wygrzewanie do słoneczka!


Wieczorem znów odwiedzamy półwysep!



W Parispei za czasów radzieckich równiez była baza. Kurde, tu chyba całe wybrzeże zabetonowali! Acz chyba sporą jej część już wyburzono. Po lesie koło biwakowiska pałętają sie jedynie takie kawałki!


Identyczne jak te, które znajdowaliśmy w dolnośląskiej Zimnej Wodzie - gdzie szukalismy bazy za późno - bo już ją zmielili. Taka sama biała kosteczka...


W Parispei mamy jednak więcej szczęścia - tu jednak cosik jeszcze zostało! Najbardziej znanym fragmentem dawnych urządzeń jest pagórek - pozostałość po wyrzutni rakiet.

Z daleka…


I z bliska…


Obecnie wygląda jak polana betonem górka.. Ale ładne krzaki różyczek rosną na jej szczycie.



Skręcamy w boczną droge idącą wybrzeżem. Tu ostały sie jakieś hangary z dawnej bazy.. Te wyglądają typowo - środku nic nie ma, beton, troche współczesnych smieci..


Kolejne hangary też wygladają klasycznie tzn… z daleka. Z odległości bliższej od razu rzuca się w oczy ich niecodzienna kolorystyka i "zagospodarowanie".



We wnetrzach jednego z nich są palety, jakby do spania i miejsce ogniskowe.


Ściany pokrywają bardzo kolorowe i widac pracowicie wykonane rysunki, świadczące o dość specyficzym stanie świadomości ich twórców. Szkoda, ze trafiamy tu o 10 rano - bo zapewne nocleg w takim miejscu bylby wyjatkowo ciekawy, a kolorowe postacie z obrazków, oświetlone pełgajacym płomieniem ogniska na długo pozostałyby w pamieci. A moze bysmy spotkali stałych bywalców, którzy opowiedzieliby nam cos wiecej o swoim świecie?













Jaka dbałość o szczególy!


Jest też wycinanka z filcu..


Ktoś miał natchnienie nie tylko plastyczne ale i matematyczne!


Baze dodatkowo spowija zapach jakby jakis olejków? Zupełnie jakby ktoś tu rozlał płyn na komary - ale całe wiadro!

Przybazowe wybrzeże również jest całkiem przyjemne!




Ostatnim miejscem jakie planujemy odwiedzić w tej miejscowości jest opuszczony blok. Samotnie sobie stoi w środku lasu...


Wydaje sie, że nic ciekawego. Blok jest nieduży, ma tylko dwie kondygnacje, dwie klatki schodowe i raczej widać już z wierzchu, że wnętrza będą maksymalnie wypatroszone.




No ale być obok i nie zajrzeć? Z poczuciem, że zapewne zajmie mi to 5 minut, zagłębiam się chłodny mrok jednej z bram.. O jak bardzo się myle! Ponad pół godziny jednak zeszło ostatecznie! ;)

Już na schodach wpadam w pułapke. Tak - w celowo rozstawioną pułapke na mnie, tzn. na takich jak ja - co będą wchodzić po schodach.. Nogi zaplątują mi się w żyłki, do których przywiązane są puszki. Puszki jadą z łoskotem po betonie i w końcu potrącają puste butelki, ktore spadają z parapetu i z odpowiednio wyrazistym dźwiekiem rozbijają sie o podłoge. Plan się powiódł - ofiara sie złapała ;) Z górnego piętra wyskakuje trzech chłopaków. Już mam ambitny plan dać noge z budynku, do wyjścia mam chyba 3 metry, gdy zauważam, że nie wyglądają groźnie, mają całkiem sympatyczne gęby - i w tej chwili chyba bardziej przestraszone niż ja. Są studentami z Tallina tzn. zamierzają nimi być po wakacjach. Póki co głównie zajmują się eksploracją opuszczonych miejsc w okolicach swojego miasta. Głównie interesują ich tajemnice, miejsca niezwykłe, przerażające i owiane dziwnymi legendami. To oni są konstruktorami pułapki, w którą sie złapałam. Cel był taki jak można się domyśleć - hałas na schodach, aby nie zostać zaskoczonym. Na początku podchodzą do mnie bardzo nieufnie. Bo właśnie szukaja tu skarbu. Kują ściany. Tak, mają dokladny namiar gdzie szukać - acz oczywiście mi go nie zdradzają. A tak się zawsze zastanawiałam co zżera ściany w takich miejscach. Zawsze patrzyłam na pokruszony beton czy cegły i zachodziłam w głowe - jak to się rozpadło w drobny mak, skoro dach cały, nie leje się, wiatry nie hulają.. Moi nowi znajomi mają poważne przypuszczenia, że ja tu również przyjechałam po ich skarb. Że też o nim przeczytałam na “TEJ” stronie i dlatego zdecydowałam się na tak długą droge.. W końcu jak ktoś jedzie 1500 km aby wejść do takiego niepozornego budynku musi mieć jakiś cel, prawda? Kurde! Skarby w ścianach zawsze kojarzyły mi sie z zamkami, starymi pałacami czy chociażby dolnoślaskimi domami po wysiedlonych Niemcach! Ale co mógł ukryć radziecki żołnierz w ścianie z wielkiej płyty? A tak serio, to w pewnym sensie sama się wkopałam - w te podejrzenia, że jestem ich konkurencją.. Bo na poczatku rozmowy - o “skarbach ukrytych w ścianach” i ich szukaniu w opuszczonym budynku - byłam pewna, że chodzi o kesza! Mówiłam więc, ze póki co się tym nie zajmuje, ale pare razy przypadkiem takowego znalazłam i nieraz rozważałam czy sie w to nie zacząć bawić. Potem wyszło, że kolesie jednak mają na myśli skarby z wyższej półki, ja próbowałam sprostować, ale juz nie bardzo mi się udało. Proponowali mi nawet, żebym zdradziła swój namiar na skrytke, oni mają narzędzia do wygodnego łupania ścian - zatem ja sie nie zmęcze, skarb znajdziemy - a potem znalezisko podzielimy na 4 równe części :D Kolesie są w ogóle bardzo wkręceni w temat UFO, reptilian, równoległych rzeczywistości, niewidzialnych statków… (no dobra - to ostatnie, zwłaszcza w tym konkretnie rejonie, nosi duże znamiona prawdy ;) ) Opowiadają np. że na tej psychodelicznej bazie nad morzem, 2 lata temu były organizowane koncerty jakiejś muzyki, cos na pograniczu techno i reggae.. I ze jeden z uczestników imprezy został porwany przez ufo, na oczach kilkunastu kumpli. Ciekawe czy porywaczem był ten zielonooki jegomość - uwieczniony później na ściennym malowidle?? ;)


Aby nie pozostać dłużną, podtrzymać rozmowe i nie zmieniać za bardzo tematu (i klimatu) opowiadam im o moich dziwnych objawach przy wczorajszym zwiedzaniu Suurpei. Chłopaki bardzo się podjarali, zwłaszcza, że nie wychodzili jeszcze na szczyty wież. Według ich wersji - tam nadal w ziemi są zakopane “antymagnesy” i one tworzą pole, które na niektórych tak działa jak na mnie. W niektórych miejscach, zwłaszcza przy korzeniach brzóz, można je namierzyć (te “antymagnesy”) w ten sposób, że rzucając na ziemie niewielkie metalowe przedmioty np. spinacze, zszywki, pinezki - “coś” podrzuca je do góry! Przeczytali o tym na tej samej stronce w necie (adresu nie chcieli zdradzić) gdzie opisane było również, że w leśnym bloku w Parispei czai się skarb!

Cóż.. Nie pojechałam do Suurpei sprawdzić czy gwoździe będą latały.. Choć aby wrócić, musimy przez tą miejscowość przejechać… Nie wiem czy bardziej nie wierze w natchnione opowieści tallińskiej młodzieży, czy jednak bardziej się obawiam, że moje dziwne objawy jednak wrócą… ;)

Gdy się żegnam i wychodze, widze, że chłopaki odbudowuja pułapkę, którą im zniszczyłam. Stawiają nowe butelki na parapecie i oddalaja sie na piętro. Nie wiem czy kuja te swoje ściany swoim megasprzętem, ale jeśli tak to muszą to robić bardzo po cichu - nic nie słychać..

A wnętrza bloku, tak jak myślałam, d… nie urywają.. Sa puste.. albo przynajmniej pozornie na takie wyglądają... ;)





A! Napotykamy jeszcze leśne bunkry!





Tu chyba było jakieś ścienne malowidło… ale juz niestety zatarte zupełnie...


Jakby sie tu na spokojnie powłóczył po lasach - to pewnie jeszcze niejedno by znalazł... np. wieża gdzieś jest.. Też taka stara, betonowa, z czasów "bazowych". No ale jakos nie moglismy jej namierzyć.. A czas troche juz gonił... I chęć aby zobaczyć kolejne miejsca!

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz