sobota, 5 października 2019

Estonia (2019), Kasmu, Natturi









Następny dzień upływa pod hasłem poszukiwania kolejnych cieniutkich półwyspów - acz tym razem z mniejszym powodzeniem. Pierwszy z nich, Kuradi, mamy namierzony za miasteczkiem Kasmu.


Kasmu robi na nas iście nieestońskie wrażenie - kłębi się tu tłum! Normalnie jak jakiś Karpacz czy inna Krynica! Autokary pełne wycieczek, tłuste niemieckie i holenderskie kampery, które gabarytami raczej podchodzą pod tira. Nabity parking, busia trzeba zostawić w rowie, dalej jest szlaban. Za krzaczek nie ma jak iść bo co chwile ma się kogoś na plecach! Ratunku!! Albo to my mamy złe porównanie i przeżywamy szok po kilku dniach spędzonych w ruinach poradzieckich baz? Może to nam sie przesuneła poprzeczka braku tolerancji na tłum?

Wybrzeże jest praktycznie całe zabudowane domami.


Plus jedynie taki, ze im bliżej morza tym ludzki potok się rozpływa gdzieś po bokach. W strone cypelka przedzieramy sie praktycznie już sami…


Miejsce okazuje sie być pełnowartościową wyspą, acz na oko to udałoby sie przebrodzić. Najwyżej kabaka by sie przeniosło aby sie nie pomoczył.. Wiec dojść się da, ale stoją tablice informujące, że w tym terminie nie wolno, bo jakieś ptaki się lęgną czy migrują - już nie pamietam.. Wahamy sie.. Z jednej strony kusi - no i jest polskie przyzwyczajenie, że wszystko jest zabronione - więc sie to równo zlewa, a “wstęp wzbroniony” jest równoznaczny z “tam jest coś ciekawego” i “zapraszamy buby”.. Ale Estonia jest raczej krajem wolności - biwaki, otwarte chatki, niezamurowane ruiny, jeżdzenie do woli po lasach.. Więc może jak raz czegoś nie wolno to warto uszanować? Poza tym tu taki turystyczny rejon.. Jak nam wsadzą mandat w euro to będzie smutno… No i może rzeczywiście byśmy tym ptakom przeszkadali? Poza tym jakie to sensowne, ze nie “zakaz wejścia i koniec” ale wyjaśnienie kiedy i dlaczego. Czyli jednak odpuszczamy.. Rzut oka jedynie z daleka..



Pozostaje nacieszyć sie malowniczymi kamulcami rozmiarów wszelakich..




Krzaki różyczek mają tu ogromne jak drzewa!


Nagle gdzieś między pniami drzew dostrzegamy chatke! Leśna chatka jak się patrzy! Aż dziw, że nie była ujęta w spisie RMK! Idziemy więc obadać sprawe i ocenić właściwości noclegowe owego przybytku!


A tu niespodzianka! Nasza “chatka” tak naprawde okazuje sie być… kibelkiem! :)


Wprawdzie posiada obszerny przedsionek, gdzie trzy osoby mogły by wygodnie spać - ale jednak ostatecznie rezygnujemy z zamiaru tu nocowania.. Mimo, ze byłyby duże plusy np. blisko do kibla ;)


I teraz pytanie - o co tu chodzi?


Że facetom nie wolno sikać na stojaco? Dlaczego? W ramach równouprawnienia - żeby feministek nie denerwować? Czy raczej kwestie higieniczne - bo sprzątaczka sie wkurzyła, że ciągle ściera mokrą deske? Ale wynika, że kobiety mogą załatwiać sie na stojąco, wolno też stawać nogami na desce oraz… spać w przedsionku! ;) Co nie jest zabronione jest dozwolone, no nie? ;)

A przy kiblu jest hustawka! Ten kraj zdecydowanie obfituje w takie nadrzewne bujania! To już trzecia na naszych estonskich ścieżkach! Ta jest wyjatkowo solidna! Nawet toperz odważył sie usiąść (no i sie nie urwało!)





Na koniec jeszcze eksploracja norki pod korzeniami. Malownicze miejsce! Pół godziny się bawimy, że jesteśmy liskami. A toperz jest wilkiem. Liski wyłażą, wilk woła "uuuuu", wiec liski chowają sie w norce. Czynność powtórzyć ;) Jakby ktoś nas poobserwował z boku - to by na bank był pewien, że nam kompletnie odbiło!




A pod te korzenie nie udało sie wejść.. Choć niektórzy próbowali...


Następny cypelek upatrzyliśmy sobie koło Natturi. Nazywa się Alvi, jest cieniutki i się do nas uśmiechał z mapy.


W tym rejonie ciężko jest się przebrać na wybrzeże.. Wszędzie młaki i bagienka.. Pójście na azymut kończy sie po kolana w błotnej mazi. Tam gdzie idzie droga i pasowałoby dojść do nasady półwyspu - jest jakieś daczowe osiedle za szlabanem. Niby da się obejść szlaban, ale zaraz zaczynają nas obwąchiwać jakieś psy giganty. Niby nie są agresywne, merdają ogonami, ale z oczu patrzy im wilkiem. Próbujemy coś zagadać do miejscowych i zapytać, ale na “dzień dobry” po estońsku nie odpowiadają, natychmiast chowają sie w domach, udają, że nie słyszą powoli się oddalając, a jeden nawet rzuca kosiarke i ucieka w panice w las.. Nie chcąc wiec zostać sam na sam z pieskami wielkości sporych cieląt, postanawiamy ominąć osiedle, wbić gdzieś dalej na “plaże” i cofnąć sie brzegiem. Morze jest tu brudne, brzeg błotnisty i mocno zarośniety. Do kąpieli nie zachęca. Cypelka brak.



Sytuacje ratuje jedynie piękne kwaśne mleko, które rozlało się malowniczo po niebie!






Toperzowi i kabakowi marzyła się kąpiel. W Vosu szukamy sklepu, a znajdujemy plaże. ⅔ ekipy więc kwiczy z radości. Woda jest niezbyt głeboka, no ale przecież zawsze można się położyć.. Dla mnie jest za zimno..


Vosu też ma klimat kurortowy. Ale fajny. W odróżnieniu od Kasmu, które było jakieś obrzydliwe.

Tankujemy na lokalnej stacji. Paliwo płynie z cystern. Takich niewkopanych. Już któryś raz widze taki patent w Estonii. A naszą ulubioną stacje “kontenerową” na Pogórzu Przemyskim zamknęli. Bo ponoć niespełniała norm unijnych, bo zbiorniki muszą być wkopane w ziemie. Czyli muszą czy nie muszą?


A! W sklepiku w Vosu kupiłam przepyszny napój alkoholowy! O mocy piwa. Dżin z ziołami! Coś cudownego! W kolejnych miejscach juz nie tylko kwasu, ryb i kawioru szukam ;)




cdn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz