czwartek, 17 października 2019

Estonia (2019), Aheru








Późnym popołudniem zajeżdżamy nad jezioro Aheru. A tam - niespodzianka! Osiedle chatek! Coś niesamowitego! Już wiem czemu to miejsce oznaczyłam na mapie trzema wykrzyknikami! Chyba kiedyś było to całe gospodarstwo - dom, stodoła, stajenki. Wygląda na to, że potem opustoszało a RMK przejeło teren na potrzeby turystów.




Sa 3 chatki z pryczami do spania, stołami, ławami.





To się nazywa “klęska urodzaju” - łazimy w kółko i nie możemy sie zdecydować, w której spać ;) Bo każda ma jakieś zalety i wady. Chciałoby sie zanocować w każdej, ale planowany jest tu tylko jeden nocleg. Toperz zawczasu ostrzega: “nie buba, nie bede w nocy migrowal ze śpiworem od chatki do chatki, to jest zły pomysł” ;)

Jest też bania!




Pewnie jakbyśmy byli większą ekipą to byśmy w niej rozpalili! A tak, to chyba nam sie nie chce.. Poza tym nie wiem - czy dzieci zabiera się do bani? Czy z racji na cieńszą skóre i mniejszą pojemność cieczy wewnętrznej - łatwiej ulegają one ugotowaniu na twardo??

Chatkowisko nie jest nad samym jeziorem, do wody trzeba kawałek dojść. Po okolicach chodzą burze, klimaty sa mroczne.


Kąpiemy się jednak. Przekąpka jest szybka, acz bardzo przyjemna. Nurty są chłodne i odświeżające. Jezioro niesamowicie pachnie - jakoś tak niejeziornie. Ma zapach powietrza po burzy albo górskiego potoku w wąwozie w chłodny poranek.

Nad samym jeziorem biwakują łotewscy wędkarze, którzy ukochali kolor niebieski. Bo czy to możliwe, że przypadkiem jest, że mają niebieskie auto, niebieski namiot, niebieski ponton, a ich dziecko niebieską piłke?? Na gałęzi drzewa powiewa kostium kąpielowy, który nieco zaburza harmonie - bo lekko wpada w fiolet ;)

Przy drugiej wiacie nieopodal stoi wypaśne BMW na rosyjskich blachach. Auto to jakoś nie bardzo mi pasuje do leśnego biwakowiska w nadjeziornym chaszczu. Zapuszczam żurawia między wiaty - udaje, że ide do wychodka. Ale zamiast napakowanego dresa z łańcuchem na szyi, dostrzegam starszą, siwą kobiecinke, we włóczkowym sweterku i chustce na głowie. Zbiera zioła i na mój widok chowa się za drewutnie z pękiem roślin pod pachą. Gdy odchodze, kątem oka zauważam, ze zioła upycha w aucie - jest już ich prawie pod sufit. Wyraźnie nie szuka kontaktu. Szkoda, bo wyglądała na ciekawą postać… Aha! Blachy miały kod 51 - czyli Murmańsk.. Czyli spory kawałek stąd.. Troche daleko, żeby przyjechac ot tak sobie, po zioła?

Nachodzi mnie pewna refleksja.. Będac w Estonii czy na Łotwie ma się poczucie pustki, braku ludzi, ciszy i spokoju. Czy to rzeczywiście oznacza, że owych ludzi tu nie ma, czy oni są, ale są kompletnie nieinwazyjni?? Któryś raz jesteśmy w jakimś miejscu i czujemy sie jak w głuszy. Tak jak tu - ludzie są, ale jakoby by ich nie było. Tak jakby ludzie tutaj cenili pustke swojego terytorium i wysyłali wyraźne znaki, że nie chcą kontaktu czy integracji. Nie raz były takie sytuacje - biwakowisko, jesteśmy sami. Ktoś przyjeżdża i osiedla sie w skrajnie odległym kawałku polany. Najlepiej za drzewami i tak aby przed naszymi oczami osłaniał go samochód czy wiata. Albo jesteśmy w chatce. Przychodzi kolejna ekipa. Widać zainteresowana pobytem. Ale widząc, że chatka jest zajeta - chwile się naradza i odchodzi - gdzie indziej szukać szczęścia. W Polsce jest jakoś krańcowo inaczej. Jak jest wielka pusta polana z jednym namiotem i później ktoś przyjdzie - to na bank tak postawi swój namiot, aby odciąg był w twoim przedsionku. Jak jest pusty parking to drugie auto ustawi się tak, że tryka cie lusterkiem. Jak jest pusty autobus - to na bank wsiadająca osoba siądzie tak, aby ci położyć torebke na kolanach. Jak na targu staniesz przy pustym straganie - to ani sie obejrzysz jak masz na plecach 10 osob… I niekoniecznie celem jest integracja- chęć wspólnej rozmowy, uzyskania porady, pomocy czy szukanie towarzystwa do obalenia flachy. Nie. Po prostu jakby jakiś podświadomy instynkt stadny - w tłumie raźniej, bezpieczniej?? Bo już wybrane miejsce musi być wygodniejsze i lepsze?

No a ja nie wyczułam niuansów kulturowych i łaże polskim zwyczajem po cudzych biwakowiskach i próbuje wsadzać nos w nie swoje sprawy - a tu idzie burza na dobre! Znając lokalne oberwania chmur to dzielące mnie 100 metrów od chatki może sie okazać zbyt duże… Nadchodząca burza jest jednak jakaś dziwna. Chmury nachodzą takie, że robi się czarna noc.. Bardzo długo trzaskają pioruny gdzieś wysoko, ale nie spada ani kropla. Co chwile robi sie jasno, ale nie widać błyskawic przecinających powietrze. Pomruk w chmurach jest prawie ciagły.



Chyba gdzieś dopiero po dwóch godzinach zaczyna grzmocić gdzieś niedaleko a potoki deszczu zalewaja okolice. Cóż… nasze dylematy z wyborem chatki na nocleg zdają się być rozstrzygniete… Wybieramy ta chatke, która jest najbliżej! ;)


Widowisko “światło dźwiek” podziwiamy z werandy chatki. W kabaku uczucie strachu i fascynacji walczy ze sobą i żadna ze stron nie może uzyskać przewagi!


Ciemny świat rozświetlony właśnie błyskawicą!


W chatce zapalamy świeczki i jest bardzo klimatycznie! :)


W nocy jeszcze troche polewa, bębni w dach pokryty omszałym gontem. Ale już nie grzmi..

Poranek wstaje pogodny, ale bardzo duszny. Pewnie zaś poleje... Włóczymy sie troche po okolicznych lasach, miłymi pylistymi drogami.




Chatka koło Koobassare też wygląda jak dawne opuszczone gospodarstwo. Fajna i pojemna.






A w wychodku mamy towarzystwo! Doborowe! ;)



Kolejna chatka stoi sobie w lesie, wśród świerków.





Czytałam ostatnio o kuksach - klimatycznych kubeczkach wykonywanych od setek lat przez północne ludy z narośli brzozowej zwanej czeczotą. Prawdziwa kuksa powinna być żłobiona ręcznie, co zapewnia jej niepowtaralność i wyjatkość. Też bym chciała mieć taki kubeczek - pełen poświęconego mu czasu i uczucia... A tutaj ktoś poszedł o krok dalej! Wydłubał sobie kibel! Też z pniaka! Czy dłubany kibel ma też jakąś swoją nazwe???:D


Chatka, przy której się znajdujemy, miała być nad dwoma jeziorkami. Malutkie zaraz obok, a większe, zwane Pehmejarv 100 metrów dalej. Tyle z mapy. W rzeczywistości chaszcz blisko i chaszcz dalej. Jezior brak. Szkoda... była chęć na przekąpke, bo duchota straszna i pływamy we własnym sosie. Mamy plan, aby dzisiaj jeszcze zanocować tu gdzieś w rejonie. To już ostatni tegoroczny biwak w Estonii.. Może dlatego mamy takie wydumane wymagania? Bo jak nie dziś - to dopiero za rok! Więc ma być odludne miejsce z chatką i jeziorem! :) Dziwnie tak być takim mega wybrednym - i w końcu znaleźć dokladnie to czego się szuka! Ale uda się to dopiero za kilka godzin!


cdn



3 komentarze:

  1. To nie była kobiecina spod Murmańska, tylko przebrany Stirlitz zbierający dane dla rosyjskiego wywiadu. Jak tylko się oddaliłaś BMW wysunęło skrzydła i odleciało w kierunku obwodu kaliningradzkiego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ty... to by sie wszystko zgadzało! :) A odgłosy zblizajacej burzy zagłuszyły dzwiek startujacego silnika... Hmmmm... a moze to wcale nie byla burza?? Bo taka dziwna byla...

      Usuń
  2. To nie była zwykła babuszka tak jak te ziółka. Dobrze że Cie nie widziała. Przesłuchania na Łubiance bywają męczące. :-)

    OdpowiedzUsuń