wtorek, 17 października 2017

Armenia cz.29 (Hariczvank, Saralandż)

Kilka kilometrow od Artika jest klasztorek Hariczvank. Składa sie na niego sporo budynkow. Sa jakies pietrowe pomieszczenia mieszkalne mnichów, gdzie przechadzają sie takowi w powłóczystych szatach a za nimi parami idą chlopcy w wieku 10-12 lat. Wyglada jakby byla tu jakas szkoła czy inne młodzieżowe zajecia dodatkowe.

Na skraju wąwozu stoi koscioł.


Zaraz przy nim są pofalowane skały, groty, jakby mini skalne miasto!


Filar porowaty jak pumeks.


Ciekawy desen kopuły od spodu.


Jest tu tez dosc nietypowy obraz. Matka Boska z dzieciątkiem, ktore trzyma w objęciach krzyz. Obok zestaw “zrób to sam”, podobny jak na płaskorzezbie z Wrocławia- młotek, bicz itp. Dziwi mnie jednak miotła i to cos, co lezy przy dole krzyza. Tarka? Kratka odpływowa? ;)


Jedna z zewnetrznych rzezb mnie lekko przeraza. Dokladnie taki sam mutant śnił mi sie dzis w nocy! Identyczny! A ja malowałam go farbką na niebiesko.. Głupi sen, o ktorym szybko zapomniałam. Ale teraz na widok tej płaskorzezby zrobiło mi sie zimno.. Kilka razy w zyciu mialam juz taka dziwna sytuacje, ze śnił mi sie jakis przedmiot albo zdarzenie, a w najblizszym czasie spotykam to na zywo. Niby nic takiego bo zawsze dotyczy to zupelnie nieistotnych pierdół.. Ale jednak zawsze jakos tak dziwnie...


Tu chyba byla jakas przeróbka. Ci dwaj kolesie zazwyczaj trzymają w rekach mały kosciółek a nie obraz!


Tutejszy klasztorek jest znany glownie za sprawą małej kapliczki na słupie. Bez wspinaczki po skale nijak nie mozna tam wleźć. Nie jest to jednak zadna pustelnia jak np. gruzinskie Katskhi. Kapliczka ponoc stała sobie niegdys normalnie a skała odłupała sie w wyniku trzesienia ziemi.


Wies podchodzi pod samo urwisko.


U podnoza klasztoru jest oczywiscie biesiadka.


Mamy okazje przygladac sie przygotowaniom do imprezy. Kilkunastu starszych panow zajechało tu ładami i zaczynają wyładowywac drewno, mięsiwa, napoje. Szczegolnie robi wrazenie jeden stareńki dziadek bez nogi. O dwóch kulach, z siatką pełną oranżady sprawnie i w mgnieniu oka pokonuje urwisko, osypujace sie kamienie, stromą sciezke. Ja tam chwile wczesniej sie poślizgnełąm i zjechałam na kuprze a on nie! Szok!

Gdzies w wąwozie miała tez byc kaplica w grocie. Kręcimy sie chwile po okolicy, ale znajdujemy jedynie wnęke z wyraznie wyrzezbionym krzyzem.


Slyszelismy, ze jest tu tez jakas zruinowana cerkiewka na cmentarzu. Miejscowi prowadzą nas na cmentarz, ale ze swiatyni zostala tylko podmurowka. Czy to jest to miejsce, ktorego szukamy? Nie wiem. Innego nie udało sie znalezc.


Wiele nagrobków jest tu dosc sporych, o ciekawych kształtach. Zmarli tez nie mogą narzekac na brak widokow.


W oddali majaczą jakies spore ruiny. Nie chcialo juz sie nam tam podejsc.. Bylo gorąco, plecaki wbijały w ziemie, woda sie nam konczyła...Ogolnie zwyciezylo lenistwo... A teraz troche mi żal...


Z Haricz wracamy do glownej szosy. Mijamy typowy znak drogowy. Stoi on jednak w srodku pola, z dala od drogi, nie mowiac o skrzyzowaniu. Ciekawe co na nim napisali? Ze mandat 50 tys. dram jak sie nie ustapi pierwszenstwa stadzie cykad? ;)


Do Saralandż idziemy piechotą główną szosą. Trasa totalnie do dupy bo trzeba cały czas isc rowem- tak śmigaja auta. Nie łapiemy stopa. Nie da sie, choc ruch jest dosc spory. 4 na 5 aut to oznakowane taksowki, pozostałe to niejawne taxi, albo auta wypełnione po brzegi ludzmi i towarem. Mają jakis zlot czy jak? Naliczylismy chyba blisko setki taksowek. Na szczescie to tylko 5 km.

Gdy docieramy pod sklep to jest kolejny dramat jednostki- nie ma piwa. Gdzie mysmy trafili???? Kupujemy wode a babka sklepowa przynosi nam na pocieszenie mrożone kawy w zaspawanych kubeczkach. Nie wiem czy mamy takie zniesmaczone miny od tych taksowek i braku piwa? Bo mowi “to dla was- zebyscie miło wspominali Saralandż” :) Chyba piąty raz taka kawe pijemy i zawsze wiąże sie z jakims miłym kontaktem z miejscowymi. Pilismy ją w Kapan na ławce pod blokiem z Tadżykiem, z rodzinką, ktora nas zabrała na nocną wycieczke do Meghri, z Arsenem w opuszczonej, zaminowanej wsi pod Karwaczarem, zagryzajac jabłkami i z operatorami tamy pod Armaghanem w czasie zbierania ryb. Jakby los chciał mnie zmusic do polubienia tej kawy. Wlasnie tu, pod tym sklepem uswiadamiam sobie, ze juz nie pije jej na siłe, tak jak poprzednio- bo w tej sytuacji wypada. Przy pierwszym łyku stają mi przed oczami wszystkie poprzednie “kawowe” sytuacje z minionych lat i gęba sama rozciąga sie w uśmiechu. Nie lubie kawy ale ta, w podarku od serca, sączona w cieniu wsrod upalnej stepowej wsi - smakuje naprawde wybornie. Moze i dobrze, ze nie mieli tu piwa?


Pożegnawszy sklep suniemy dalej przez wies. Spotykamy tu gromadke gówniarzy upierdliwych jak muchy w przedburzowe popołudnie. Jezdza wokol nas na rowerkach, glupio sie smieją, hamują na centymetry od nas, specjalnie kurzą, próbują rzucac w nas żwirem lub ciągnac za plecaki. Przypuszczalnie gdyby pierwszy dostał w łeb to reszta by natychmiast straciła odwage i znikneła w oka mgnieniu. Ale pewnie by zaraz była chryja “turysci pobili dziecko”. Najgorszą rzeczą jest przekonanie o swej bezkarnosci. I te skurwysynki dokladnie o tym wiedzą. Na szczescie jeden z taksowkarzy sie zatrzymuje i spuszcza im taki opierdziel, ze bez slowa wracają do domow. Nie wiem czy byl to ktos z ich rodziny czy tylko sympatyczny czlowiek, ktoremu jestesmy naprawde bezgranicznie wdzieczni. Mozemy kontynuowac marsz w ciszy, spokoju i przyjemnej atmosferze.

Na obrzezach wsi jest nasz skręt w strone gór. Stoją tu jakies stare tablice, na ktorych były napisy i symbole z poprzedniej epoki. Tak jak symbol nie pozostawia złudzen to napisy juz nie są czytelne. Przynajmniej dla nas. Moze ktos potrafi odczytac? Wyglada jak jakas reklama czy tablica kierująca do kołchozu lub osrodka wczasowego dla pionierow? ;)



cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz