piątek, 1 września 2017

Gdzieś na Dolnym Śląsku cz.14 - Dożynkowo pod Twardogórą

Czasem tak jest , ze “droga idzie dobrze”, a czasem wrecz przeciwnie. Czasem sie gdzies jedzie i niby nie ma korków, nie ma dluzszych niz zwykle postojow, nie ma nawierzchni wymuszajacej jazde 30 km/h, nie ma objazdow a tempo posuwania sie naprzod znacznie odbiega od normy. Od czego to zalezy nie mam pojecia. Tak jest wlasnie tym razem. Droga po prostu “nie idzie”. Z Oławy w okolice Milicza jedziemy ponad 3 godziny.

Gdzies w rejonie Twardogóry mijamy przydrozne konstrukcje ze słomy i ziół przedstawiajace drób udomowiony.


Na upatrzone miejsce biwakowe nad Baryczą przyjezdzamy juz prawie o zmroku. I na dodatek jest zajete. Nie bylby to problem dołączyc sie do jakiejs wesolej kompanii, ale tutaj jakos nie zacheca. Na łące stoi kilka namiotow, sugerujacych ze to grupa zorganizowana. Wszystkie namioty sa identyczne i w kolorach odblaskowych markerow. Chyba kajakarze? Biorac pod uwage miejsce akcji? W wiacie siedzi bez ruchu kilkunastoosobowa ekipa o minach sugerujacych, ze sa tu za kare. Obok stoi ustawione perfekcyjnie pod linijke ognisko- tylko ze nie płonie. Czekaja na kogos? Na pewno nie na nas, bo obrzucaja nas niezbyt przyjaznymi spojrzeniami. Czuc w powietrzu jakies napiecie… Nic tu po nas…

W kolejne miejsce koło Postolina przybywamy juz w kompletnej ciemnosci. W swietle reflektorow błyska ogromna wiata i zagłebienie zarosłe roslinnoscia, sugerujaca ze pod nia moze byc woda. Po chrust nie trzeba chodzic daleko. Zaraz przy wiacie lezy sporo gałezi.


Namiot rozbijamy nieopodal wiaty. Noc jest ciepla, troche duszna, gdzies w oddali ujadaja wiejskie psy. Kabaczek dzis spi bardzo niespokojnie. Kilka razy w nocy sie budzi. Zawsze staje słupka, wskazuje palcem na ta sama sciane namiotu i mowi “Uuuuu”, jakby z zaciekawieniem ale tez sporym niepokojem. I wpatruje sie w to miejsce, jakby tam bylo cos wiecej niz tylko sciana namiotu. Zawsze dziwnie sie czuje w takich momentach. Moze ona widzi cos wiecej niz my? Moze tam naprawde cos jest tylko ja nie potrafie tego dostrzec? Ostatecznie kolo 5 rano, gdy lekki brzask zaczyna spowijac okolice, kabaczę juz gwałtowniej zaczyna dopominac sie aby wypuscic ją z namiotu. Nigdy tego nie robila! Wkladamy ją do skodusi, do fotelika. Natychmiast spokojnie zasypia. Toperz zostaje z nią i drzemie lekko poskrecany na skodusiowym fotelu. Ja zostaje jako straznik nawiedzonego namiotu ;) Nic mnie nie straszy- a moze powinno? ;) Wszyscy budzimy sie w dobrych humorach kolo 10.

Miejsce w promieniach slonca jest jeszcze ladniejsze niz wieczorem.


Jeziorko nieopodal jest bardzo przyjemne i nawet przez chwile rozwazam kąpiel.


Na sniadanie mamy jedna z ostatnich konserw rybnych przywiezionych z Kaliningradu. Bardzo lubie wschodnie konserwy. Po pierwsze skladaja sie glownie z solidnych kawałkow ryby a nie dziwnego rozgniecionego musu albo sałatki warzywnej. Druga sprawa to solidnosc puszki. To naprawde jest ciezko otworzyc nawet toperzowym bagnetem. A nie ze siadasz na plecaku a puszka “chrup” i masz rybną katastrofe we wszystkich ubraniach i spiworach..


Ruszamy w trase. Wiele drog maja tu bardzo sympatycznych.


Mielismy na dzis inne plany- ale przejezdzajac przez Twardogóre zauwazamy informacje o festynie dożynkowym w miejscowosci Olszówka. W tym roku jeszcze nie załapalismy sie na zaden takowy. Zatem inne pomysly schodza na dalszy plan.

Juz rondo w Twardogorze jest ciekawie przyozdobione! Widac wyrazny podział ról na meskie i damskie ;)


W kolejnych wsiach rowniez mijamy wiele przydroznych “rzezb” z siana, słomy i płodów rolnych. Najwiecej jest oczywiscie w samej Olszówce, gdzie chyba jeden sąsiad z drugim rywalizuje kto wystawi wieksza, ciekawsza i bardziej orginalna dekoracje. Dominuja sielskie klimaty zakropione spora iloscia alkoholu.


Najbardziej przypadaja nam do gustu odnosniki do pszczelarskich tradycji w rejonie.


No i czołg strzegący rogatek wioski. Dozynkowy czołg napotkalismy po raz pierwszy!


Tak jak przyuliczne ozdoby byly swietne, to sam festyn jest dosyc dziwny. Przybywamy tam kolo 16 a na scenie trwa… msza. Moim zdaniem miejscem mszy jest kosciol a nie karczma. Trąci to lekka profanacją - ksiadz spiewa “Baranku Boży” a obok skwierczy na grilu kielbasa i karkówki. Dwa metry od siebie stoja niby modlący sie ludzie i grupka psioczacych facetow: Jeden z nich: “Poki ksiadz nie skonczy sprzedawcy mają zakaz lania piwa... Drugi: “Spoko spoko- juz leci “Ojcze Nasz”- to jak dobrze pojdzie 15 min. i bedzie browarek..” Nie wiem. Moze to normalne. Ja w tym wyczuwam spory niesmak. Ksiezy jest na “scenie” czterech. Mam wrazenie, ze specjalnie przedluzaja jak sie da. Tak jakby ich cieszyly wkurzone miny spragnionych, przebierajacych nogami pod dystrybutorem żubra.

My idziemy sie przejsc. Wrocimy jak na scene przybeda ludowe zespoly i klimaty wlasciwe dla festynu. Kabaczek nie traci czasu. Zaczyna wybierac z ulicy zwir, rozcierac go w łapkach i z tego co jest twarde i sie nie rozmazuje budowac wieze.


Dzieci dzielą sie na czyste i szczesliwe :)


Dozynkowa msza w koncu sie konczy. Ktos by pomyslal, ze na scene wejda zespoly, ktore w ludowych strojach kręcą sie po parkingu? Nieeee.. Teraz jest czas na podziekowania oraz wzajemne klepanie sie po plecach roznych wójtow, radnych, burmistrzów i innych pierdzistołkow. Kazdy musi wymienic kilku kumpli i ich zaslugi- bo wie, ze jak sie spisze to za chwile oni wymienią jego nazwisko i zgromadzony lud bedzie mogl bic brawo.

W ogole dosc specyficzny jest tez podzial terenu festynu. Polowa to nakryte bialymi obrusami stoly uginajace sie od przygotowanego i poustawianego juz żarcia. Tam zasiąda ci co teraz produkują sie na scenie, urzednicy, księża, goscie specjalni np. jakis baron o niemieckim nazwisku, ktory pewnie ma nadzieje zgarnac jakis okoliczny palac za darmoche. Ten teren od reszty oddziela taśma. I straznik tasmy- ktory zastepuje mi droge: “Tam nie wolno. Pani nie ma na liscie”. Tak… Tam sie bawią panowie szlachta, a reszta tłuszczy ma sie trzymac z dala. Ma swoją zagródke i puste stoly. Jak glodni to moga sobie cos kupic. Pierwszy raz spotkalam sie z takim klimatem na wiejskich dozynkach…

Wcinamy karkówki, popijamy rozwodnionym do granic mozliwosci piwem, wysluchujemy kątem ucha kilku historii regionalnych. Juz wiemy kto utopil sie w betoniarce, z kim ma trzecie dziecko Kasia Z. zza gorki, dlaczego Brajanek nie zdal do nastepnej klasy, jak zrobic remont chałupy na koszt gminy, co ciekawego odkryto w podziemiach opuszczonego koscioła w Goszczu. Hę? To mnie naprawde interesuje! Ale brzmi na tyle ciekawie, ze chyba mało w tym prawdy.. Sekta zoofilow? Rytualne mordy? Zamiana ciał w wykutej krypcie? Chyba jednak naczytali sie SuperExpresu... ;) Chociaz? Przypominają mi sie rysunki nascienne w tym kosciele… hmmmm.. Rzeczywiscie cos one z zoofilami mialy wspolnego.. ;)

Kobiety na traktory!!!!!!!!!


cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz