Ruszamy ku górom. Najpierw do Kazbegi. Nad Kaukazem wisi ogromny wał chmur. Dokladnie widac to z dworca Didube. Silnie duje wiatr, wiec moze sie przewieje? Po drodze na Gruzinskiej Drodze Wojennej pojawiaja sie widoczki wiec zdaje sie, ze jest szansa na poprawe pogody.
Mijamy jakies narciarskie kurorty, wypasne nowe hotele, opuszczone pensjonaty przygladajace sie nam wypalonymi oczami okien, mijamy zapadle wioski, osiolki i konie.
Mgly sciela sie pod kola marszrutki rozjezdzajacej z impetem kałuzasta nawierzchnie wysokich przeleczy. Gory zdaja sie siegac nieba albo albo jeszcze troche wyzej, serpentyty wiją sie jak węże. Az nie chce sie wierzyc ze tędy leci tranzyt do Rosji, acz co chwile przypomina o tym pomruk ogromnego tira z trudem pokonujacego wysokosc.
W Kazbegi jeszcze zanim udaje sie opuscic pojazd juz opadaja nas stada miejscowych proponujacych noclegi. Zwlaszcza namolny jest pan Wasilij , ktory prawie siła ciagnie nas do swojego auta, pokazujac nam opis pensjonatu po polsku ,twierdzac ze kocha Polaków i "wszyscy Polacy nocują u niego". Moze i jego oferta nawet nie byla taka zla, ale jakos nie lubimy ludzi natrętnych, probujacych nas do czegos przymuszac. Jak sie pozniej dowiadujemy- Wasilij ma opisy swoich usług w kilkunastu roznych językach, gdy zajezdza do Kazbegi marszrutka, dowiaduje sie od kierowcy jacy obcokrajowcy przyjechali i w zaleznosci od tego pokazuje inna strone ksiazeczki, wyglaszajac odpowiednio zapewnienia o sympatii do Francuzów, Czechow albo Żydów...
Uwalniamy sie z jazgoczacego kordonu, ktory otoczyl marszrutke i pelzniemy glowna ulica. Dziwne to Kazbegi. Ni stare ni nowe. Ni gorska wies ni popularny kurort. Ni to dzikie ni zagospodarowane. Ogolnie chyba calkiem fajne. Tylko chwila!! Tu powinny gdzies byc gory!!! .. Musza gdzies tu byc? Omiatamy wzrokiem okolice ale wszedzie tylko chmury i mgla... I mgla...
Ogolnie pizga potwornie, jest chyba ponizej 10 stopni i wyglada jakby zaraz mialo zaczac lac.. W tym momencie rozbijanie namiotu jest ostatnia rzecza jaka nam sie marzy, wiec szukamy kwatery. Znajdujemy taka jedna w centrum z malwami pod oknem i knajpa nieopodal.
Czasem mgla sie przewieje i pokaze sie kawalek góry. Ale nie takiej normalnej gory-, takiej ,ze aby zobaczyc wierzcholek trzeba tak wysoko zadrzec glowe, ze zaczyna skrzypiec w karku. I pewnie wszedzie wokol sa tu takie gory, bo czuc chlodny oddech lodowcow , zapach skaly i spienionych potokow.
Przez chwile odslania sie wzgorze z cerkiewka Tsminda Sameba. Tam dzisiaj idziemy!
Mijamy sympatyczna wioske Gergeti i pniemy sie pod gore serpentynami w coraz to bardziej gestniejacej mgle.. Cerkiewke dostrzegamy jakies pol minuty przed przywaleniem nosem w mur...
I ta swiadomosc, ze tu zaraz siedzi Kazbek, pięciotysiecznik a widoki pewnie nie maja sobie rownych.. Co za pech! Co my zrobimy jak jutro bedzie tak samo? I pojutrze? ech.. :(
Dzis mamy szanse podziwiac widoki tylko na taki Kazbek. Tez niczego sobie :-)
Schodzimy w doline. W knajpie siedzi wesola i juz rumiana gromadka Polaków z klubu Anapurna w Tychach.
Wlasnie wracaja z Elbrusa. Pokazuja zdjecia, mieli zarąbista pogode. Opowiadaja o lokalnej specyfice. Zwykle ekipy miedzynarodowe rozpoczynaja atak szczytowy na Elbrus kolo 2-3 w nocy, wiec staraja sie polozyc spac kolo 20. Spotkani przez nich Rosjanie chlali do 3, po czym spakowali sie i poszli na szczyt. Przegonili wszystkich a na szczycie zamiast pamiatkowych zdjec czy zatkniecia flagi- wyciagneli kolejna flaszke ;-) Byli to studenci z Nowosybirska. W przyszlym roku planuja Pamir.
Co chwile na stol wjezdzaja kolejne flakony z czacza, a babki z baru nie moga sie doliczyc piwa w lodowce. Zjadamy tez ostri- bardzo pyszne danie bedace jakby bardzo rzadkim gulaszem albo bardzo gęsta zupą, fajnie ostro przyprawiona i posypana zielenina. Jak sie wciagnie miseczke od razu jakos cieplej.
No wlasnie- pisalam juz, ze jest potwornie zimno? W naszym pokoju tez pizga jak szlag. Pokoj jest duzy- moze rozbijemy w nim namiot?
Marzylam od niepamietnych czasow, zeby byc na Kaukazie. Oto i jestem. Ale czlowiekowi nie dogodzi.. Teraz jeszcze marze aby ow Kaukaz zobaczyc ;)
Budzik dzwoni o 7.. Z drzacym sercem podchodze do okna.. Co tam zastane? Gory, slonce czy jednolita zaslone mgly- ktora oznacza dla nas powrot do Tbilisi..
Widze to:
I donosnych kwik radosci niesie sie po calej okolicy!!!!
Jest pieknie! Pierwsze promienie slonca oswietlaja Kazbek i ciemna sylwetke cerkiewki. Ale chmur jest duzo.. Czy jak dojdziemy tam gdzie wczoraj znow sie wszystko nie schowa? Po drodze spotykamy miejscowego z biala niwa (zreszta co drugie auto w Kazbegi to biala niwa) ktory proponuje podwiezienie pod cerkiew. Wczoraj juz tam deptalismy- to dzis sobie pojedziemy!! Nukri- czyli kierowca, opowiada nam rozne rzeczy o okolicy. O wodospadach pod rosyjska granica, o lodowatych jeziorkach, licznie wystepujacych tu jaskiniach i pasterskich osadach wsrod gor. Wychodzi na to ze w okolicy samego Kazbegi mozna by spedzic ze 2 tygodnie i bynajmniej sie nie nudzic!
Nukri opowiada tez , ze w pewnym sensie jest z Polska zwiazany. Jego brat ozenil sie z Polka z Krakowa. Wyjechal tam i handlowal autami sprowadzanymi z Niemiec- mercedesy, audi, bmw.. Powodzilo mu sie niezle, ale konkurencja byla bardzo niezadowolona, ze sprzedaje auta zbyt tanio, ponizej cen ustalonych na czarnym rynku.. Ktoregos dnia gosc zostal zastrzelony w Gdansku przez tzw "nieznanego sprawce".. Ow brat Nukriego wyjechal z Gruzji w latach 90 tych.. Ponoc biednych, niespokojnych, wojennych i niebezpiecznych na calym Kaukazie. Wyjechal, by w dalekiej Polsce szukac dobrze platnej pracy oraz spokojnego, rodzinnego i latwiejszego zycia.. Mowil, ze Gruzja nie jest w stanie mu tego zapewnic.. Jak sie okazalo- Polska rowniez.. Jego cialo sprowadzono samolotem i pochowano w Kazbegi. Z widokiem na gory, ktore zawsze bardzo kochal i przed ktorymi probowal uciekac.. Zona z coreczka zostaly w Polsce i nie utrzymuja konktaktow z gruzinska rodzina..
Nukri zawozi nas pod cerkiew w cenie nizszej niz proponowal poczatkowo, stojac z kumplem przy moscie. Mowi ze jestesmy sympatyczni, opusci nam troche.. Tylko zebysmy absolutnie i pod zadnym pozorem nikomu w miescie nie mowili, ze zawiozl nas taniej bo wszyscy taksowkarze w Kazbegi maja ustalone ceny ,ponizej ktorych nie wolno im schodzic...
Coz.. Chyba maja to rodzinne ;-)
A tymczasem nasza niwa szparko sunie do gory. Nukri opowiada o terenowych biegach, reduktorach, popierajac opowiesc odpowiednimi przestawieniami lekko podrdzewialych wajch. To auto zachwyca mnie coraz bardziej!! Takie dzielne, takie proste, takie zarąbiste!!!!!! Pali ponoc od 15 do 20 litrow na sto.. Ale co tam! Ale jak wspaniale przeskakuje koleiny! jak dogodnie wziela ten blotnisty zakret! Oj skodusia to by tu nie wjechala, chocbysmy na glowie staneli i na sznurku ja wciagali!
Ponoc do Kazbegi najtrudniej dotrzec wiosna. W marcu na przyklad. Na drodze wojennej czesto wtedy lawiny schodza. W tym roku 10 osob zabraly. Leża teraz tam gdzie brat Nukriego. Tam gdzie wszyscy. Tam skad widac Kazbek.. O ile jest ladna pogoda oczywiscie..
Tzn teraz ladnej pogody nie ma.. Kazbek znowu w chmurach.. Ale nie narzekamy- widac pieknie gory po drugiej stronie. Zegnamy sie z Nukrim i umawiamy na jutrzejszy wspolny wyjazd do Dżuty.
Biegamy w kólko z radosnym okrzykiem na ustach, robimy zdjecia i wydaje sie ze zaraz oszalejemy z radosci, z widokow, z poczucia szerokich przestrzeni, z porannych promieni slonca!!
Odpuszczamy sobie podejscie do lodowca. Lodowiec jest zimny a poza tym za daleko i nie damy rady. Zwlaszcza z tym przystawaniem co 2 metry na zdjecie, na wytarzanie sie w trawie, na obserwacje wirujacych mgiel i nieba, po ktorym szybuja ogromne ptaki, nieba, do ktorego mamy tutaj jakos blizej..
Wspinamy sie na kolejne pagory, cerkiewka zostaje daleko w dole.
Odslaniaja sie kolejne nieznane szczyty, czesc z lodowcami, czesc z czarna albo ruda skala..
Wokol glebokie doliny, pelne jaskin i formacji skalnych o fantazyjnych ksztaltach, wypelnionych szumem wezbranych potokow. Zdaje sie dostrzegac wsrod skal powykrzywiane mordy zakletych przed wiekami potworow, ruiny pradawnych grodow, kosciolow, fortec i baszt.. Ciekawe co zyje w postrzepionych otworach jaskin?
Widac tez dalekie, sloneczne doliny z meandrujacymi rzekami, otoczone scislym murem wysokich szczytow.
Wystepuja tu rozne rosliny, niektorych nigdy wczesniej nie widzialam
Gotujemy zarcie i herbatke.
Poznym popoludniem pogoda sie poprawia. Wylaza kolejne pasma. W koncu i ogromne cielsko Kazbega powoli i dostojnie wyłania sie z mgly. Widoki wrecz przytlaczaja, zwlaszcza kogos nieprzywyklego, ktory przez cale zycie rozumie gory przez pryzmat łagodnych, olesionych lub łakowych pagorkow. A tu skała, snieg i poskrecany jęzory lodowca. Tu widac ogrom i przestrzen, chlod spienionych potokow, dziki i zlowrogi powiew niedostepnosci.
W ktoryms momencie na owianym mgla poszarpanym szczycie i podswietlonym od drugiej strony pojawia sie ognista pomaranczowa wirujaca kula! Nigdy nie widzialam takiego zjawiska! Kula kreci sie, pełga i rozplywa we mgle.. Trwalo to chyba z 15 sekund..
Słońce zaczyna sie robic jakies pomaranczowe, kolorki do zdjec coraz ładniejsze, wiec zaczynamy powoli spełzac w strone dolin...
Jestesmy chyba na jednej z bardziej turystycznych, popularnych i rozdeptanych tras gruzinskiego Kaukazu, wiec dzis przez caly dzien spotkalismy kilkunastu turystow.. No dobra! moglo ich byc dwudziestu!
W ostatnich promieniach slonca schodzimy w doline. We wsi toczy sie normalne zycie. Zarży kon, dzieciak zagania bacikiem stado krów, dziadek nabija fajke.. Czasem ktos do nas zagada ale w ząb nie rozumiemy co mowi w lokalnym , bulgoczaco-charczacym języku..
Mrok i chłod nocy siada w doline. Szczyty jeszcze ploną odbiciem zachodzacego slonca..
Miejscowi lubia zjezdzac z gory bez swiatel i na wylaczonym silniku. Dobrze ze droga jest wyboista i z daleka slychac turkot kól na kamienistym podlozu.
Zachodzimy wieczorkiem do jednej z knajp. Jej wlasciciel jest niesamowity- caly czas cieszy mu sie geba! Czy widzi nas czy miejscowych, czy niesie talerze- caly czas ma banana od ucha do ucha! Zjadamy znane juz chinkali oraz chaczapuri bedace plackiem nadzianym wedzonym stopionym serem. Troche przypomina to pizze ale jest smaczniejsze.
Przez zaslonke lub okienko podpatrujemy jak babki zagniataja i wałkuja ciasto a potem nadaja pierozkom odpowiednie ksztalty.
Pod oknem knajpy stoi pieniek z wbitym w niego toporem. Ale to nie do rąbania drewna. Tu rąbie sie mięso. Pewnie na nasze chinkali. Nad pokrytym krwista mazią toporkiem błyska kolorowy neon "Open".
W polaczeniu z pokruszonym betonem, wiatą i lodowatym nocnym wiatrem tworzy to niesamowity koloryt. I domasznie wino. Caly dzban. I muzyka. Tak. Muzyka. Ona chyba przede wszystkim. Charczacy, podskakujacy od wibracji magnetofon. Zarąbista lokalna piosenka. Cos ponoc o dziewczynie co chodzila po wode i chciala nie tego chlopca co trzeba. Czyli tak jak zawsze w takich piosenkach. Gdy piosenka sie konczy i zaczyna leciec nastepna, jakas po angielsku, to miejscowi zaraz sie rzucaja na magnetofon, cofaja i znow gruzinska dziewczyna idzie po wode! I znow. I chyba dziesiaty raz. Miejscowi zaczynaja tanczyc. Zapraszaja nas do tanca ale zupelnie nie wiemy czy powinnam isc ja czy toperz.. No bo sami faceci tancza.. Tanczy tez jakis maly chlopczyk, ktory zaplatal sie tu chyba przypadkiem.. Jakos czuc w tej ich muzyce zadume i ekspresje zarazem a na pewno magie niedostepnych gor..
Pytam wlasciela knajpy co to za piosenka. Na poczatku sie troche peszy bo mysli ze przyszlam z pretensjami "bo turysci nie lubia lokalnej muzyki". Zareczam go ze jestem zachwycona. Geba mu sie rozjasnia i podkreca magnetofon jeszcze glosniej. Na kartce zapisuje mi tytul i chyba wykonawce. Niesamowite jest jak oni szybko i sprawnie stawiaja te "robaki" ktorych ja sie mozolnie probuje od pol roku nauczyc... Ale pisanych nie odczytam w zadnym razie...
Po powrocie dzieki pomocy milych ludzi z kaukaskiego forum udalo sie ta piosenke odnalezc:
http://www.myvideo.ge/?video_id=1390555
Do knajpy przylega bazar. Kupujemy cala siate warzyw i owocow. Wpada nam w oko cos, co przypomina swieczke. Sprzedawca mowi ze to "gruzinski snickers"- ale w smaku rzeczywiscie przypominal swieczke ;)
Dzis jedziemy do Dżuty. Nukri czeka na nas w ryneczku juz przed umowionym czasem. Pakujemy sie w niwe i jedziemy. Dzis pogoda idealna, niebieskie niebo, malutkie chmureczki i zapowiada sie naprawde upalny dzien, choc o poranku czuc jeszcze zimno ciagnace z cienistych gorskich dolin. Nukri poleca nam przykryc sie pasem bezpieczenstwa. Od paru lat policja wlepia mandaty za brak pasow, ale spora czesc Gruzinow nadal nie moze sie pogodzic z tym ograniczeniem wolnosci. W niwie pasa i tak nie ma gdzie wpiąć wiec wiec trzeba jedynie stwarzac pozory, ze pas jest. Jednoczesnie wielu kierowcow ma w tym momencie satysfakcje, ze zagralo wladzy na nosie a metoda "biernego oporu" jest czesto najskuteczniejsza.
W niwie fajnie zapala sie silnik- poruszajac pokretłem podobnym do kapsla, zawieszonym na pęku kabli. Trzeba tez ta czynnosc powtarzac kilkakrotnie w czasie jazdy bo silnik sobie gasnie. Za kazdym zgasnieciem jestem pewna, ze tym razem to juz napewno zabraklo benzyny, bo Nukri juz od wczoraj jezdzi na rezerwie.
Podoba mi sie tez operacja otwierania szyby. Zawsze napawaly mnie niechecia szyby zjezdzajace na przycisk. A tu nawet korbka wydaje sie byc jakas zupelnie zbedna nowoczesnoscia. Szybe łapiemy oburącz, zawieszamy sie calym ciezarem ciała i sciagamy ją wedle uznania :-) Zamykania jeszcze nie opanowalam ale wierze w Nukriego i jego techniczny zmysl :-)
Mijamy pare turystow z Izraela poruszajacych sie (a przynajmniej majacych to w planach) konno. Dziewczyna dobrze sobie radzi z rumakiem natomiast kon chlopaka kreci sie w kolko, skubie krzaki i nic sobie nie robi z wysilkow jezdzca. Kawalek za Kazbegi zatrzymujemy sie przy malutkiej i uroczej stacji benzynowej. Nukri nabywa dwa litry do karnistra. Wciaz mam nadzieje, ze kiedys zatankujemy na takowej skodusie.
Zjezdzajmy w boczna droge. Tu tez zatrzymujemy sie na chwilke. Nukri biegnie do sklepiku celem nabycia piwka, ktore umili mu czas oczekiwania na nas w dolinie gdy bedziemy na wycieczce. Po drugiej stronie drogi czai sie wioska z baszta na wzgorzu.
Na przystanku autobusowym pasą sie krowy. Obok lezy przewrocony znak drogowy. Pewnie ktos nie wyrobil zakretu albo zignorowal kolejne "ograniczenie wolnosci".
Mijamy wioske Sno z kolejna zruinowana basztą. Na polance przy drodze leża tajemnicze ogromne kamienie, rzezbione w ludzkie twarze. Powyciagal je kiedys traktor podczas prac polowych. Badali je rozni naukowcy. Poki co nie stwierdzono z jakich czasow pochodza i w jakim celu byly wykonywane.
Mijamy kolejne wioski: Achalcyche, Karkuche. Znika asfalt a niwa pokrywa sie szczelna warstwa pyłu. Przy drodze spacerują osiołki, ucieka do rowu z kwikiem rodzinka łaciatych swinek. Male chatki przycupnely na ostrych zboczach.
Co chwile pokazuje sie imponujący stozek Kazbega z lodową czapą, po czym znowu znika w chmurach lub za krawędzia wąwozu.
W jednej z wiosek mieszkancy sie zbuntowali ze im droga pyli pod oknem i zagrodzili przejazd ogromnymi kamieniami. Samochody musialy sobie wyjezdzic droge bokiem.
Nukri pokazuje nam dom swojej tesciowej. Ponoc nie rozmawiaja ze soba od lat i zyją w wielkiej niezgodzie. Babka byla przeciwna malzenstwu corki z chlopakiem z biednej rodziny. Na dodatek skonczyl politologie w Azerbejdzanie i pracowal w urzedzie. Wszystko rozbijalo sie o pieniadze. Nie stac ich bylo na wyprawienie hucznego wesela na 300 osob jakie w rejonie byly wowczas w modzie.
Temat schodzi z antagonizmow rodzinnych na narodowe. Nukri nienawidzi Ormian. Twierdzi, ze sa gorsi niz Rosjanie i Żydzi tzn sa jeszcze bardziej pazerni i wlasna matke by sprzedali jakby na rynku, jesli zaproponowac by im oplacalna tranzakcje. Twierdzi tez ze podczas konfliktu w Abchazji pomagali mordowac Gruzinow aby podlizac sie Rosji.
Z niewiadomych przyczyn Nukri daży wielka sympatia obywateli krajów nadbałtyckich i skandynawskich (pewnie dlatego ze sa daleko ;) )
W jednej z mijanych wiosek mamy okazje ogladac przedwyborczy wiec. Niesamowity ruch samochodow i scisk jak na taka malutka wioske. Ludzie stoja w grupkach, machaja rekami i cos pokrzykują. Nukri takze bardzo emocjonuje sie wyborami. Nie lubi obecnego gruzinskiego prezydenta. Mowi, ze on jest prezydentem mlodych i bogatych z duzych miast a jego polityka rozwoju stolicy, metra, autostrad i rozbudowy nadmorskich kurortow malo interesuje prostych ludzi z kaukaskich dolin. Jego kandydatem jest Iwaniszwili. Ponoc on bardziej popiera ludnosc wiejska. Nukri wierzy w obietnice ulg na traktory, pomocy dla hodowcow bydla, czy usprawnienie sluzby zdrowia na prowincji.
Po minięciu Karkuchy droga zaczyna sie wspinac coraz wyzej, robi sie bardziej wyboista. Prowadzi wąska polka nad glebokim wąwozem spienionej rzeki pelnej wodospadów. Nukriego bardzo dziwia nasze zachwyty nad wodospadami czy odslaniajacymi sie widokami na Kazbek- ot gory, zwykle gory.. Co w tym nadzwyczajnego??? ;)
Przed wsia zwracaja uwagę pamiatkowe tablice dwoch chlopaków. Ponoc mieszkali w Dżucie i zgineli w Abchazji. Obok tablic przeplywa potoczek. Leżą kieliszki i resztki jedzenia.
W Dzucie Nukri sie rozsiada z piwkiem, bedzie na nas czekal. A my suniemy w boczna doline prowadzaca do masywu Chaukhi. Poczatkowo chcemy dotrzec do lodowca. Potem okazuje sie jest on daleko i nie jest chyba az tak imponujacy jak ten pod Kazbekiem. Wyglada jak łacha sniegu. Zatem nacieszymy sie urokliwa dolina, pelna skalistych i poloninnych gor.
Zwraca uwage ogromna ilosc pluszczacych potoczkow, ktore wypelniaja cale powietrze zapachem swiezosci, wilgoci i rzeskiego poranka.
Gdzies na sąsiednich szczytach pasą sie stada koni
Wszedzie pasa sie cieleta. Jest ich chyba z kilkadziesiat. Sa wyjatkowo puszyste i kudlate. Jedno z nich z apatytem oblizuje mi ręke. Ma bardzo sympatyczny szorstki jęzorek.
Odnajdujemy przypadkiem malutkie gorskie jeziorko. Jest bardzo głebokie i ma niesamowiscie czysta i przejrzysta wode. Poczatkowa chec kąpieli szybko gasnie po wsadzeniu do jeziorka nóg. Jest tak upiornie zimne, ze snieg lezacy w zimie zdaje sie byc symbolem czegos cieplutkiego. No ale nie ma sie co dziwic, do jeziorka wplywa potok plynacy prosto z lodowcow.
Na srodku trawiastej doliny leży kilka ogromnych głazów o wyjatkowo rownych krawedziach.
Zalujemy , ze nie zabralismy namiotu aby sobie pobiwakowac w tej pieknej dolinie. Nie chce sie wracać, co chwile przysiadamy na kolejnym pagorku albo nad jednym, to nad drugim i dziesiatym potoczkiem.
Wies Dzuta to platanina, istny labirynt podworek, bydlecych sciezek i ogrodkow.
Kluczymy wiec miedzy domami i szopkami probujac zejsc do drogi a nie w głeboki wąwoz. W pewnym momencie jakis facet biegnie za nami i cos pokrzykuje. Poczatkowo myslimy, ze chce nam pokazac droge, albo przegonic ze swojego podworka. On natomiast nas mija, wpada na podworko i uwiazuje psa. Pies jest wielkosci sporego cielaka..
Gdy wracamy , Nukri opowiada nam historie sprzed kilku lat. Byli u niego turysci, Litwini. Przyjechali terenowka marki chrysler, ale z jakis, tylko im znanych powodow nie mogli tym samochodem wrocic. Twierdzili, ze auto moze sie popsuc a oni musza szybko wrocic do domu, najlepiej samolotem. Samochod zostawili Nukriemu. W ramach zaplaty zażądali psa- prawdziwego owczarka kaukaskiego. Nukri znalazl w Tbilisi u znajomego odpowiedniego szczeniaka, nawet z rodowodem. Zalatwil weterynarza, pozwolenia na przewoz przez granice. Psiak pojechal na Litwe, chrysler zostal w Gruzji ze wszystkimi papierami. Auto jest w pewni sprawne. I nikt nadal nie zna przyczyn dziwnego zachowania Litwinow. Moze sie cos wyjasni gdy Nukri bedzie probowal auto sprzedac?
Opowiada nam tez smutne historie swoich znajomych, ktorzy musieli zostawic swoje domy i groby przodkow po osetyjskiej stronie. A ponoc dla Gruzina najgorsze jest nie moc odwiedzac grobu bliskiej osoby... Zwlaszcza zal mu jednego ze znajomych- Gogiego. Facet cale zycie marzyl aby zamieszkac na wsi. Pracowal w Tbilisi i wszystkie oszczednosci i czas poswiecal malemu, slicznemu domkowi w gorskiej dolince. Planowal tam osiasc na emetyturze. Na emeryture przeszedl w czerwcu 2008. Niedlugo pozniej Osetia Poludniowa przestala byc dla Gruzinow dostepna. Gogi siedzi wiec w Tbilisi i nie bardzo wie co ze soba zrobic.. Nawet nie wie czy ktos mieszka w jego domku, oraz jaki los spotkal wymyslna tame na potoczku, zrobiona tak aby tworzyla jeziorko..
A nasza droga powrotna wije sie przez malownicze wioski
Wieczorem w Kazbegi jest koncert. Mówia, ze ma byc to narodowa muzyka gruzinska. Poczatkowo ją nawet troche przypomina. Dziewczyny krzyczace cos na cale gardlo do mikrofonow mają nawet ludowe stroje i bębenki.
Potem jednak zaczyna sie regularna łupiąca dyskoteka z angielskojezyczna mieszanina disco i techno.. :(
Wyjezdzamy z Kazbegi. Dzis pogoda duzo lepsza niz mielismy w tamta strone wiec i widoki na Gruzinskiej Drodze Wojennej sa nieporownywalne.
Po drodze mijamy zbiornik i twierdze Ananuri.
W Tbilisi pytamy na dworcu o marszrutke do Szatili- faktycznie jest jutro o 9. Wyruszamy zatem na poszukiwania hoteliku kolo stacji metra Samgori. Mamy na jego temat bardzo szczatkowe informacje. Ktos kiedys napisal na forum kaukaskim w temacie "Noclegi odradzane"- "Noclegownia robotnicza dla handlarzy z bazaru. Pokoje zamykane na kłodke. Brak prądu". Nie sposob oprzec sie takiej reklamie i nie odwiedzic tak ciekawego obiektu! Wysiadamy na odpowiedniej stacji i rozpoczynamy poszukiwania. Niestety wszyscy bezładnie rozkladaja ręce. Ktos kieruje nas do pobliskiego hotelu "Elit" ale to nie jest to miejsce ktorego szukamy. Rozpytujemy dalej.. Kluczowe okazuje sie stwierdzenie: "To nie taki hotel dla turystow. Tam spia ludzie z bazaru". Mlody handlarz przyglada nam sie ze zdziwieniem (pewnie rozwaza czym handlujemy, ze przenosimy to w takich dziwnych plecakach ;) ) i wskazuje nam kierunek. Chyba tym razem sie udalo, bo faktycznie wzdluz ulicy rozlozyl sie ogromny bazar. Szukamy 4 pietrowego budynku, bo hotelik ma sie miescic na ostatnim pietrze. Sa jakies budynki ale wygladaja po pierwsze na przemyslowe a poza tym na opuszczone..
Mijaja nas z piskiem opon rozpadajace sie łady i wołgi, z ktorych dachowych bagaznikow sypie sie cebula i pomidory. Aromat powietrza wybitnie wskazuje ze jestesmy juz na peryferiach miasta. Jest dobrze, jest wrecz rewelacyjnie! Ale jakos nie widze gdzie by tu mozna zanocowac? I nagle widzimy, ze jedna z przemyslowych hal przechodzi w budynek mieszkalny! Jest!!! Jest tabliczka "Hotel Mze". Pniemy sie w gore slimakiem klatki schodowej o stopniach wygryzionych przez czas.
Obsluga mowi wylacznie po gruzinsku. Tzn wtracaja czasem rosyjskie liczebniki. 20 lari za dwoje? charaszo?.. To slowko babka tez wplata co chwile w potok gruzinskich slow, chyba dla podkreslenia, ze rozmowa ma charakter miedzynarodowy, bo na poprawe komunikacje wplywu to raczej nie ma. Jakos na migi udaje sie nam wytlumaczyc, ze nie chcemy apartamentu z telewizorem i pokojem wielkosci boiska futbolowego. Babka prowadzi nas na ostatnie pietro, ktore bedziemy dzielic chyba tylko z azerskimi handlarzami. Niestety juz nie udaje nam sie wytlumaczyc, ze nie chcemy pokoju lux tzn. ze zlota klamka zamiast kłodki i szyba w oknie zamiast kartonu.
Nasza złota klamka:
Inne pokoje są tak zamykane:
Dostajemy najlepszy pokoj w korytarzu a kilka babek zaraz sie rzuca go zamiatac i zmieniac posciel. Dowodzaca hotelem mruczac pod nosem "charaszo charaszo" oddala sie gdzies z toperzowym paszportem.
Oczekujac na zwrot paszportu odkrywamy kilka ciekawostek w pokoju. Po pierwsze jest prąd. Gniazdko elektryczne nie jest osadzone w scianie tylko dynda na kablu.
Zaslona wisi na ciekawym karniszu. Tworzy go gruby, metalowy, żłobiony pręt. Taki sam przechodzi tez przez drugą scianie gdzie nie ma okna. Na rure to nie wyglada- predzej na jakis kawalek konstrukcji budynku.
Odzyskujemy paszport i i dziemy zwiedzac okolice. Zaczynamy od apetycznego bazaru. Czego tu nie ma!! Pod warzywami i owocami uginaja sie stoły. Mnogosc i ogrom stoisk z pysznosciami jest wrecz przytlaczajacy. Mam wrazenie , ze zaraz nadgryze sobie język.
Nabywamy trzy rodzaje winogron: zielone, czarne i takie dziwne- o gruszkowatym ksztalcie, zielone jakby w czerwone paseczki i plamki.
Kupujemy tez czosnek, cebule, wianuszek suszonych czuszek, pomidory, marynowane papryczki. Część zakupow dostaje za darmo "w prezencie dla przyjaciol z Polski". Wszystko pachnie niesamowicie, zwlaszcza sektor zielenin :pietruszki, ogromne kopry czy inne salatopodobne, marszczone liscie. Specyficzny zapach roznosi sie tez wzdluz ogromnych stolow wypelnionych wiadrami i miednicami pelnymi mielonych przypraw. Powietrze jest tu az geste od ziolowego pyłu, ktory troche kreci w nosie a przede wszystkim powoduje napad wilczego apetytu. Na drewnianych dechach lad leża grube rybie cielska, o spasionych brzuchach i ogromnych blyszczacych łuskach. W wielkich akwariach plywaja inne rybne okazy, raźnym ruchem ogonkow podkreslajac swoja swiezosc.
Ech... Zeby z babkami z hotelu szlo sie jakos lepiej dogadac..Zapytalabym czy maja tu kuchnie a w kuchni patelnie- mozna by rybke usmazyc. Toperz wprawdzie proponuje abym narysowala na kartce kalambur rybny i wspomogla go bubowym usmiechem nr 8, ale chyba wrodzona niesmialosc staje mi na przeszkodzie.
Udane zakupy konczymy wizyta przy stole z winami. Domowy specyfik koloru bordowego ma silnie kwaskowaty smak i swietnie gasi pragnienie.
Wkraczamy w rejon targu bardziej przemyslowy. Tu chyba jak ktos sie zna , to moze skompletowac i zlozyc cala łade. No moze bez karoserii ;) Wielkie mloty, piły, siekiery,agregaty, grzewcze spirale, śruby, śrubki i śrubeczki oraz tajemnicze mechanizmy o ktorych przeznaczeniu nie mamy pojecia. Mozna nabyc metalowe pale, zaostrzone z jednej strony. Do wyboru zardzewiale lub swiecące wypolerowaniem. Od malutkich wielkosci zapałki do ogromnych, ktorych zapewne nawet Azja Tuhajbejowicz by sie nie powstydzil. Dopada mnie na chwile, na sekunde wręcz, zapach. Ten sam , ktory przesladuje mnie od lat. Ni to metal, ni smar, ni impregnat do odziezy z demobilu. Najpiekniejszy zapach swiata.. Wracam. Chodze w kółko, niucham po stoiskach.. Juz go nie ma.. Ulecial.. Zniknal.. Jak zawsze..
Kupuje karabinki do chlebaka. Jako zagraniczny gosc z zaprzyjaznionego kraju dostaje znizke. Znow chlebak wisi na dwoch karabinkach. Jeden stracilam w lipcu gdy zostal jako mocowanie masztu na zaglowce na Jeziorze Mietkowskim.
Widze tez fajna scene- na drewnianym stole śpi snem sprawiedliwym lekko podchmielony jegomosc. To stoisko z siekierami. Przytula twarz do wielkiego ostrza jakiegos topora jak do poduszki i usmiecha sie przez sen cos mamroczac. Moze powinnam zrobic zdjecie.. Ale jakos czasem nie potrafie...
Przy ulicy jest tez spory sektor gdzie w worach sprzedaja owcza wełne.
Odwiedzamy tez przybazarowa piekarnie i nabywamy chleb "płastuge". Strasznie podoba mi sie wnetrze piekarni. Sprzedawczyni ma troche glupia mine ale zgadza sie abym weszla do srodka. Mlody piekarz nawoluje abym podeszla zobaczyc piec. Pokazuje mi gdzie sie oblepia go ciastem, pozwala zajrzec do wnetrza, prezentuje upieczone chlebki. Piec wyglada jak wulkan! Cale pomieszczenie wypelnia tak apetyczny zapach ze trace smaka na owoce! Teraz bede jadla sam chleb i zagryzala buleczka!!!
Idziemy dalej powłoczyc sie po dzielnicy. Zdecydowanie to jest ta czesc Tbilisi gdzie zagraniczni turysci nie zapuszczaja sie zbyt czesto. Klimaty robia sie coraz bardziej industrialne.Jakies fabryczki, warsztaty, male pokoiczki gdzie faceci wsrod kłębow fajkowego dymu walą młotami w rozne zelastwo. Obok skwierczy ogien w pordzewialych, malych piecykach, a dlugie rury kominkow wyprowadzaja pachnacy dym na ulice. Oczyma wyobrazni widze juz skodusie w ktoryms z warsztatow na kanale jak miejscowi ja naprawiaja. Warsztaty tutaj sa na tyle klimatyczne, ze bedac tu skodusia warto by w niej cos zepsuc by moc sie zwrocic do miejscowych po pomoc ;)
Kawalek dalej przykuwa wzrok opuszczony budynek poprzemyslowy.
Juz, juz chcemy rozpoczac zwiedzanie.... a tu sie okazuje ze on dziala!!! W srodku jest biuro, widac ze jakas babka cos drugiej pokazuje i sprzedaje.. W podziemnych warsztatach swieci sie swiatlo, pracuja ludzi i maszyny.. Kurde...Trzeba tu uwazac ze zwiedzaniem ruin...
Pełzniemy przez jakies blokowisko. Tu kazdy wymienia okna wedlug wlasnego uznania. Jedne sa ogromne i zajmuja cale sciany, inne malutkie, lub umieszczone daleko od siebie. Kazdy uzywa budulca do jakiego ma dostep :cegly, pustaki, drewno.. Juz nawet nie widac co bylo na poczatku a co jest przeksztalceniem. Choc pewnie tu nikt sie nad tym nie zastanawia. To samo dotyczy balkonow. Balkony poczatkowo byly wnekami w budynku. Niektorzy takie sobie zostawiaja. Inni zabudowuja balkon uzyskując dodatkowe pomieszczenie. To jeszcze nic ciekawego i dziwnego. Ale niektorzy ida krok dalej. Do zabudowanego balkonu, na grubych prętach doczepiaja dodatkowy balkon, wychodzacy juz poza linie budynku!! Jak oni to mocuja ze nie odpadnie? Balkony maja rozne ksztalty, wielkosci i przeznaczenie. Te na dolnych pietrach bywaja nieraz podparte od spodu, te na gornych wzmocnione łancuchem. Raz po raz widac wychodzace ze sciany rury piecyka. W budownictwie panuje tu totalny chaos, pochwala tworczosci wlasnej i radosna dzika wolnosc! Nie ma widac zakazow, nie ma monotoni, nie ma narzuconych schematow...
Miejscowi siedza pod domami i grają w gre przypominajaca połaczenie kosci i warcabów.
Juz mamy swoja ulubiona dzielnice Tbilisi. Musimy tu wrocic.. Choc moze warto poznac inne zakamarki miasta?
Wieczorem robie spore pranie. Wyłaze z łazienki z nareczem mokrych ubrań a tu nagle wyrasta przede mna jakis mlody Azer. Jest ciemno. Nie udaje mi sie wyhamowac. Rozlega sie plask i donosny kwik chlopaka.. Z pokoju obok wybiegaja koledzy sprawdzic kto bije ich pobratymca. A tu stoi buba i zbiera rozsypane czyste skarpetki.. Rozlegaja sie smiechy i jakies komentarze. Gestem zapraszaja mnie do swojego pokoju, gdzie widac trwa impreza. Cieszą sie, ze jestem z Polski, mowia ze oni tez nie miejscowi. Wymieniaja jakies regiony z ktorych pochodza. Nie wiem jakie sa zwyczaje w ich kulturze, czy dziewczyna dolaczajaca do imprezy samych facetow nie jest czyms niewlasciwym.. Troche mi zal, ale grzecznie odmawiam i wracam do pokoju. A poza tym musimy jutro wstac o jakiejs nieludzko wczesnej godzinie!
https://picasaweb.google.com/upieczone.piwozlopy/201209_GruzinskaDrogaWojenna
https://picasaweb.google.com/upieczone.piwozlopy/201209_Gruzja_Kazbegi_Gergeti
https://picasaweb.google.com/upieczone.piwozlopy/201209_Gruzja_TsmindaSameba_i_okolice
https://picasaweb.google.com/upieczone.piwozlopy/201209_Gruzja_Dzuta_i_okolice
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz