Dalej jakby dzikość i pierwotny urok okolicy nieco spada - włazimy na dzikie wysypisko. Tym razem to nie trawa chrzęści nam pod nogami ;)
Szczęśliwie odcinek naznaczony współczesną działalnością człowieka nie zajmuje dużej powierzchni - w porywach kilkanaście metrów. Dalej znowu jest miło.
Wychodzimy na wąskie wzgórze skąd się otwierają rozległe widoki!
Możemy sobie popatrzeć jak startują samoloty z lotniska w Tivacie.
Błota na brzegu zatoki. Dawniej były tu zakłady pozyskiwania soli, teraz jest ponoć rezerwat ptaków.
No dobra. Wszystko ładnie pięknie - ale gdzie fort??? Wygląda na to, że chyba tutaj - pośrodku zdjęcia ;)
Oglądałam zdjęcia z tego miejsca, ale teraz jak o tym myślę, to one były z bezlistnych okresów roku... I wychodzi na to, że mój fort zarósł tak maksymalnie, że chyba nikomu z nas nie chce się do niego przedzierać.
Odpuszczamy sobie więc temat, ciesząc się, że chociaż widoki były ładne. Stąd też widać kolejny fort, do którego zaraz pójdziemy. Może tam bardziej dopisze nam szczęście? Czy widać go pośród zieloności?
A tu na większym zoomie:
Droga do fortu Škaljari początkowo biegnie szeroką drogą.
Jest ona dobrze przejeżdżona, bo użytkowana przez miejscowych jako wysypisko. Wbrew pozorom droga przez śmietnisko może być ciekawa! Oprócz opon czy starych lodówek można tu napotkać porzucone okazy dziwnej broni. Wygląda trochę jak oręże kosynierów, ale na bazie nie kosy a sierpa ;) Nawet chciałyśmy z kabakiem sobie to zabrać na pamiątkę, ale toperz nam przypomniał, że do domu nie wracamy busiem tylko samolotem...
Walają się tu też dykty o bardzo ciekawych fakturach - jak jakieś mandale!
Dalej są opuszczone bacówki... no i na tym etapie można powiedzieć, że kończy się wszystko mogące być nazwane ścieżką...
Dalej czeka nas jakieś 200 metrów dżungli. Niby nie dużo, ale tak wygląda nasza droga - zwarta ściana zieloności, w którą musimy zanurkować.
Nie wszyscy bywający tu przed nami przeżyli.
Wygląda niegroźnie, ale pomiędzy tymi ziołami czają się również jeżyny i kolczaste pnącza. Czapkę to muszę przywiązać pod brodą jak przy silnym wietrze, bo nie jest w stanie utrzymać się na głowie.
Dobrze, że nie było nikogo kto by nas słuchał, bo na tych odcinku, mimo jego niezaprzeczalnego piękna, padło wiele przekleństw ;)
No ale w końcu się udało! Jest nasz fort! I to taki fajny - spowity atmosferą dzikości. Przypomina mi nieco ormiańskie kościółki zagubione gdzieś w przepastnych górach. Jak się można domyślać - nikogusieńko ani po drodze ani na forcie ;) No są ptaki, cykady, jaszczurki!
Wspinamy się na mur. To trochę jakby skalista wyspa wyłaniająca się z morza zieleni.
Ciepły wiatr owiewa nam pyski. Przed oczami szerszy widok - na góry, chmury, a nie tylko zaduch, gąszcz i kolejne gałązki smagające cie po nosie.
No ale nie na długo jest nam dana ta przestrzeń. Nasza trasa wiedzie tam:
Mały otwór gęsto opleciony pnączem. Fragment betonowej konstrukcji juz na tyle nadgryziony przez czas, że zaczyna przypominać naturalną skałę i wejście do jaskini.
Idąc dalej jednak wyraźnie widać, że miejsce jest wytworem człowieka, a przyroda stopniowo usiłuje to połknąć. Póki co - z całkiem dużą skutecznością.
![]() |
![]() |
|---|
Wiekszość komór ma półkoliste sufity.
Nieraz mur jest całkiem mocno obudowane metalem, który ze starości zaczyna mieć fakturę kory drzewa. Skubaniec podobnie jak beton próbuje się coraz bardziej upodobnić do wytworów naturalnie przyrodniczych.
Tu mamy sufit żebrowany, ale chyba z betonu.
Chyba trochę mało wody zabraliśmy. Do picia jest jej pod dostatkiem, ale próbujemy jej używać również do ablucji - prób zmycia z siebie dziesiątek pajęczyn, które nas oblepiły w chaszczach (tzn. głównie mnie, bo szłam pierwsza torując drogę i zgarniając większość na siebie). Ostatecznie dochodzimy do tego, że wody szkoda i próbuję się omiatać prowizoryczną miotłą zrobioną z zerwanych ziół. Nie jest to najlepszy pomysł (bo na tych ziołach też są pajęczyny), no ale lepszego nie mam ;) Pozostaje mieć nadzieję, że wieczorna morska kąpiel rozwiąże problem całkowicie.
Na sam koniec krużganku idę sama. Gruzowisko połączone z lasem pokrzyw oraz innych ziół dorodnych i kolczastych - toperza i kabaka skutecznie powstrzymuje. Szczerze mówiąc nie tak wiele stracili, ale ja bym miała poczucie niedosytu nie docierając do końca zamierzonej "ścieżki". A! I było tu jedno niezwykle drapieżne pnącze. Miało kolce na chyba 2 cm, jeszcze takie zagięte na końcu i z zadziorem! Na ryby pewnie taki kształt haczyka byłby zabroniony, bo uznany za niehumanitarny. I atakowało znienacka bo od góry. No i ryba się złowiła ;) Nawet przez chwilę się zastanawiałam czy to nie był żyletkowy drut kolczasty, pozostały tu z dawnych lat - ale nie! Roślinka! Ślady wyrwanego mięsa z ręki mam do dziś - ot pamiątka z tej właśnie ścieżki. Pamiątka z Czarnogóry. Jedni kupują magnesiki, inni mają inne "suweniry" ;) Widać różne są zboczenia ;)
Tu sobie chyba czasem ktoś pomieszkuje?
cdn















































"Ciepły wiatr owiewa nam pyski" - bezcenne poczucie humoru wyrażone w niektórych zdaniach
OdpowiedzUsuńHumor zawsze pomaga! :)
Usuń