wtorek, 5 listopada 2024

Bułgaria cz.10 (2024) - droga ku górom

Morza są fajne, ale ciągłe gapienie się na błękit też się w końcu znudzi. Przydałoby się więcej płowości, zieleni i brązu. Ruszamy więc ku górom! :)

Początkowo mamy plan ominąć Burgas przez Tvardicę, Dimczevo i Prisad. Po drodze spotykamy ciekawe kukły np. dziecko z piłką przy przejściu dla pieszych. Z daleka można się naprawdę nabrać.



A kawałek dalej - czarownica zderzona z drzewem! Chyba postanowili w różny sposób motywować kierowców do wolniejszej jazdy ;)


Dalej wjeżdżamy w pola i zagajniki, a drogą oględnie mówiąc, traci na główności. Mapa twierdzi, że jedziemy zgodnie z planem, ale okoliczności zewnętrzne sugerują, że rozpościerający się przed nami trakt (skądinąd wciąż noszący czasem ślady asfaltu) za chwilę zniknie całkowicie pod mchami, trawami i dziwnymi namuleniami. Od jakiegoś czasu, dość sporego, przestały nas mijać inne samochody. Jesteśmy tutaj tylko my i ogromne stada cykad. Tam, gdzie widać jeszcze asfalt, grzeją brzuszki stada węży i jaszczurek. Najgorsze, że nie możemy się dogadać z szarakiem czy chce jechać wolno czy szybko. Przy szybszej jeździe (tzn. powyżej 30 km/h) co chwilę wali jakimiś za nisko umiejscowionymi bebechami o twardsze kawałki podłoża. Zwykle więc w takich okolicznościach jedzie się wolno. Tu jednak szarak zaczyna się buntować jeszcze bardziej - silnik co chwilę gaśnie, a jego temperatura niepokojąco rośnie. Mamy obawy, że za chwilę odmówi jazdy zupełnie, a my zostaniemy tu z tymi jaszczurkami i stadami węży - i będziemy musieli się z nimi dogadać na temat miejsca na nasz namiot. Z bólem serca (bo taka ładna droga), ale decydujemy dać odpocząć szarakowi w cieniu, no a potem zawracamy.

Potem jedziemy przez Sredec, Elhovo, Topolovgrad, Svilengrad. Kawałek dzisiaj mamy. Czasem trafią się na drodze pojazdy z nietypowym ładunkiem.


A poza tym to wioski o czerwonych dachach, słupowiska, płowe pola... Pusto, przyjemnie. Fajnie się jeździ po Bułgarii, nawet na głównych drogach ma się poczucie spokoju i szerokich przestrzeni.



Nie brakuje też ruin wszelakich.


Na niektórych zachowały się napisy z dawnych lat, np. "pokój, praca, socjalizm" :)



Ciekawa struktura nawierzchni. Droga betonowa, a dziury łatane smolistym asfaltem i jakby to wszystko roztarte.


Góry wokół zaczynają rosnąć.


W Malko Gradiste trafiamy na jakąś dziwną sytuację. Wszędzie na ulicach wioski jest pełno kręcących się ludzi (co w zazwyczaj wyludnionych miejscowościach Bułgarii raczej normą nie jest). Wrażenie jest trochę jakbyśmy wjechali w środek cygańskiego taboru. W poruszaniu się ludzi czy pokrzykiwaniach jest jakiś ni to niepokój, ni to agresja. Nie wygląda to na typowy wiejski festyn w sielskiej atmosferze. W jednym miejscu jest zablokowana droga - konarami drzew, pudłami, śmieciami. Za zaporą jacyś kolesie się szarpią i dra japy. Jest duzo gapiów. Inny gość gestami wskazuje nam objazd. Wszędzie biega dużo dzieci. Nie wiem czy był to jakiś strajk, ustawki kibiców czy wesele, gdzie inny zalotnik planuje siłą odbić pannę młodą. Teraz mnie to intryguje, acz wtedy jakoś nie mieliśmy ochoty tego głębiej rozkminiać, wolelismy się oddalić. Co ciekawe - nikt z miejscowych nie zwracał uwagi na szaraka, nie przyglądał się nam, nie odwracał głowy itp. Tak jakby przemykający przez wieś turysci z Sofii byli czymś zupełnie codziennym i nie budzącym żadnych emocji. Widać miejscowe atrakcje były bardziej pasjonujące ;)

Droga za wioską pnie się w górę. Kawałek dalej obczajamy wiaty. Jedna to prawie chatka, z kominkiem.




Wokół niby ładne polanki, ale bez widoków. Poza tym jest tu zaduch, nieruchome powietrze i jakoś straszliwie robaczywie. Takich stad much to chyba jeszcze nie widzialam. Nie sprawdzamy gdzie leżą jakie zwłoki (bo zapaszek też jest taki hmmm... intrygujący...) i jedziemy dalej.

I znów pusto. Ani domu, ani pół auta. Tylko my, lasy, łąki i siodlaste drogi wijące się wśrod zarośli.


Cudnie tu jest! Jak tu nie lubić Bułgarii? Acz trochę się boimy czy tu nie ma niedźwiedzi... ;) Poprzednimi laty to mieliśmy w głębokim poważaniu takie nieistotne szczegóły lokalnej fauny, bo i tak spaliśmy w blaszanej puszce.

Pierwszy żółw na drodze tego roku.


Gdzieś między wsiami Dabovec a Kamilsky Dol zjeżdżamy w boczne drogi. Widoki coraz lepsze!


Daleko jednak nie jedziemy. Podwozie szaraka charczy tak przeraźliwie, że nam zaraz odpadną uszy, a szarakowi połowa tego, co wisi od spodu. Zaczynamy się też zastanawiać czy nie da rady mu odkręcić tego plastiku, który zamontowali w dolnej części zderzaka. Jest to element zupełnie niepotrzebny. I to cholerstwo wisi tak upiornie nisko, że czochra dosłownie o wszystko. Po kiego diabła mu to powiesili?


No ale w sumie szarak wybrał bardzo dobre miejsce na nocleg. Nic więcej nam nie jest potrzebne - w miarę równa łąka, widoki zacne, wiaterek wieje, przynosząc zapach tymianku.




Miśki na szczęście nas nie odwiedzają, a w nocy bardzo szczekają sarny. Tzn. początkowo to bierzemy za sarny, ale potem mamy wrażenie, że toto jakby trochę wyło? jakby trochę chichotało? Szlag wie - może jakie kojoty??

Rano wstajemy wcześnie. Chyba nawet było przed 7. Co może zachęcić bubę do tak niespotykanej akcji? Ano namiot wylazł z cienia... A bułgarskie słońce solidnie potrafi napierdzielać już od rana.


Musimy to wziąć pod uwagę przy szukaniu kolejnych biwaków. Sam środek pięknej, widokowej łąki nie zawsze jest dobrym wyborem. Nieopodal namierzamy ławeczki, więc mamy szanse się wystudzić w cieniu podczas śniadania. Czwarty raz jesteśmy w tym kraju, ale dotychczas zawsze mieliśmy pecha do pogody - ciągle lało, a temperatura nie przekraczała 30 stopni. A w tym roku 40 to norma :)


A jak już o śniadaniu mowa - to jest nasz ulubiony ser.


To jest coś tak dobrego, że nie chcemy jeść już nic innego! I do pomidora i do wina - rewelacja! Na opakowaniu napisali "sirenie", czyli tak jakby można się domyślać, że "ser" po bułgarsku może się nazywać. Tak również tłumaczą translatory. Zwykle słowo "ser" (czy bardziej "syr") jest wszędzie w słowiańskich językach w pełni zrozumiałe. Natomiast spotykani przez nas na tym wyjeździe miejscowi, czy to w sklepie czy na targu, kompletnie "syra" nie rozumieją i dopiero po jakims czasie do nas dociera, że ser nazywają "kaszkawał"! Ten właśnie ser ze zdjęcia babka w sklepie nam dała dopiero po nazwaniu go "kaszkawałem"! :) (wcześniej zdarzało mi się już pokazywać rogi i meeeczeć ;) )

Odwiedził nas też takowy olbrzym!


Kabak chyba przez pół godziny zajmuje się fotografowaniem mrówek i obserwowaniem ich zwyczajów. Obiecałam, że przynajmniej część zdjęć znajdzie się w relacji:



W oddali widać jakieś wysoko położone wioseczki. Może gdzieś tam właśnie dzisiaj pojedziemy??


Po drodze mijamy małe miasteczko - to chyba byl Iwajłowgrad, ale głowy nie dam.


Przyjemnymi, żółwiowymi drogami docieramy do wioski Dolni Lukowo.



Atmosfera jest tu zdecydowanie melancholijna, a ruiny i pozostałości dawnych czasów dostępne na każdym kroku. Zwraca uwagę stara, kamienna zabudowa. I ciekawe - mała miejscowość, a domy tu mieli piętrowe i solidne jak kamienice!







Tu chyba kiedyś był sklep. A może nawet knajpa? Ławeczki aż się proszą o biesiadników!



Jest też polski akcent! :) Napis się nie zachował, ale Star jak byk!


Są też inni przedstawiciele motoryzacji. Czasem mają dziwna rejestracje. Z tego co udało mi się dowiedzieć ta jest grecka, z przełomu lat 70/80 tych, z pobliskiego miasteczka, o tam! za górami.


Ten natomiast osobnik wygrał w zabawie w chowanego... 20 lat temu ;)



Ogrodzenia z suchych liści. Kabak twierdzi, że tak jak są "żywopłoty" to to jest "zdechłopłot" ;)


Dolni Lukovo pozostaje w dole. Jak sama nazwa wskazuje...



Na zbliżeniu można pozaglądać w ogrody i w dachy.






Tymczasem to nie koniec!! To dopiero początek! Główna atrakcja okolicy wciąż przed nami! Wąska droga pnie się w górę...




cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz