Muna to dawny teren wojskowy. Powstał za niemieckich czasów jako fabryki i magazyny amunicji. Był tutaj także obóz jeniecki. Po wojnie, już w ramach Czechosłowacji, dalej tu ćwiczyły różne formacje mundurowe, a budynki służyły zgodnie z pierwotnym przeznaczeniem - do magazynowania różnych sprzętów wojskowych.
Czeskie wojsko ostatecznie opuściło Munę około 20 lat temu. Od tego czasu teren pełni cele różniste. Są tu przechowalnie palet i śmieci, zakłady mechaniczne. Dawne, bunkropodobne budynki są przekształcane w dacze, a na terenie działa nawet knajpa. Sporo zabudowy jednak stoi opuszczona - i jak się można domyślać, to jest głównym powodem, który nas sprowadza w te okolice :)
Wychodzimy z wioski. Ciepły wiatr hula po polach. Taki kwiecień to ja rozumiem! :) Tuptamy asfaltem. Pusto. Ni aut, ni ludzi. Przed linią zarośli zaczynają majaczyć jakieś budynki. Okalają je pozostałości ogrodzenia - betonowe słupy charakterystyczne dla dawnych poligonów.
Symbole wymalowane na ścianach sugerują jakby teraz urzędowali tu jacyś harcerze.
To wygląda na jakąś dawną stróżówkę. A już najbardziej kojarzy mi się z zabudową występującą na przejściach granicznych.
Ciekawie zdobiony (wycinany) mur.
Przy drodze szumią wysokie topole - takie jakie uwielbiam! Coraz rzadziej się je niestety spotyka. Kiedyś rosły na każdym osiedlu, np. przy mojej drodze do przedszkola.
Wśród łąk siedzi jakaś dziwna konstrukcja. Ni to przepompownia, ni to szubienica? Może 2w1?
Znaleźliśmy też mały bunkierek ze ślimakowatym wejściem.
W środku długo się nie wysiedzi - takich rojów komarów, much, meszek i wszelakiego innego latającego paskudztwa to dawno nie widziałam! Chyba je tu szkolili na broń biologiczną, żeby w razie czego zjadały wroga! ;)
Kolejne niewielkie budynki przerobiono na domki letniskowe.
Przy obejściach zauważamy różniste ozdoby...
i pomysłowe ławeczki z domorosłych wytwórni.
Spora część dalszych budynków przypomina opuszczony ośrodek wypoczynkowy. Aż się człowiek zaczyna rozglądać czy między drzewami nie przeziera jakieś jezioro ;)
Wnętrza sugerują o planach remontowych w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Na mocno przysypanym igliwiem asfalcie malowniczo porastają mlecze.
Czasem pojawiają się konstrukcje o wyglądzie bardziej hangarowatym. Szczelnie zamknięte, widać do czegoś używane.
A to ci niespodzianka! Skoda felicja w wersji pickup!
Napotykamy jeszcze jeden bunkierek ze ślimakowatym wejściem.
Samotny komin - może pozostałość po jakiejś kotłowni?
Obok mała ruinka utopiona w zieleni.
Cały teren Muny poprzecinany jest wąskimi, asfaltowymi drogami, często prostymi jak strzała i niknącymi na horyzoncie.
Na większości z nich ruch nie jest zbyt duży.
Gdzieniegdzie przezierają widoczki, przypominając, że do Gór Opawskich nie jest wcale daleko.
Widoczki zawdzięczamy czeskiej gospodarce leśnej, która jest bardzo podobna do tej znanej z naszego podwórka...
Czasem przy drodze stoi sobie jakiś jegomość. W tym przypadku urzekło mnie jego nakrycie głowy!
Ten dla odmiany mniej bojowy i bardziej uduchowiony.
Sporo dużych, murowanych budynków jest prywatna, szczelnie pozamykana i widać używana do jakiś celów, np. jako magazyny.
czasem warsztaty...
albo jeszcze coś innego...
Ciekawa wieżyczka - trochę jak ze straży pożarnej?
Czasem trafi się opuszczona hala. Nieraz już bez dachu i o wnętrzach porosłych młodym zagajnikiem.
W innych dachy bywają fragmentaryczne. Jak widać obecni właściciele obiektu próbują jeszcze podpierać i ratować te fragmenty stropu jakie się uchowały.
Na jednej ze ścian jest dobrze widoczny niemiecki napis.
Kolejny hangar to już tylko same ściany. Do wnętrz prowadzi solidna, drewniana brama. W środku walają się metalowe fragmenty jakiś konstrukcji.
Ścienny napis też tu mają!
Częstym widokiem w okolicy są przydrożne daszki z resztkami wyposażenia przecipożarowego.
A tu chyba pozostałości zbiornika na wodę.
Na terenie Muny są też spore budowle drewniane - przypominające ogromne stodoły. Drewno jest mocno impregnowane i w prażącym słońcu upalnego dnia pachnie oszałamiająco! Nie możemy się zdecydować czy bardziej aromat przypomina stary kościółek czy podkłady kolejowe?
Jeden z pomniejszych drewnianych budynków udało się obejrzeć nieco dokładniej.
Na pierwszy rzut oka przypomina on drewnianą chatynkę z opuszczonej wioseczki gdzieś na wschodzie.
Do chatki prowadzi urokliwa droga z omszalego asfaltu, a część obejścia powoli zamienia się w bagienko.
Chyba kiedyś był tu przedłużony dach albo jakaś weranda? Zwracają uwagę długie belki sterczące z jednej strony stropu.
Bez problemu można wejść do środka. Tu jednak szok - nie przypomina to domu, chaty, a nawet stodoły. Wnętrze jest zupełnie puste, jak wydmuszka. Nie ma ścian, stropów między poziomami. Jak atrapa domu. Na podłodze beton. Acz w deszczowy dzień i tak byłoby kapitalnym schronieniem na nocleg dla zbłąkanego wędrowca.
Niektóre tutejsze zabudowania - malutkie domeczki, były całkowicie schowane za wałem ziemnym. Może za dawnych, wojskowych czasów miało to chronić przed jakimiś wybuchami? Płytowa droga wchodzi przez jedną wąską szczelinę na teren niewielkiego "dziedzińca" otaczającego domek. Tutaj przykład takowego obiektu przerobionego na domek letniskwy.
A tu wersja opuszczona i w dość mocno posunietej ruinie.
Długo się włóczymy zaułkami Muny. Kolejne zawijasy asfaltowych dróg. Skrzyżowania - te porosłe trawą i te zasypane igliwiem. Kolejne place z betonowych płyt. Szkielety budynków wtapiających się powoli w krajobraz, porastających gęstym chaszczem. Im dalej na obrzeża terenu tym więcej takowych w ruinie, a mniej tych zagospodarowanych.
Sprzętów z dawnych czasów pozostało tu niewiele. Napatoczyliśmy się jedynie na fotele porastające kwiatami czy wojskowe skrzynie.
Nie wiem zupełnie jaka jest historia takowej ławeczki...
Na całym terenie rozsiane są tablice dla turystów - i to takie z gatunku bardzo fajnych. Bo nie o tym, że w nocy może być ciemno, a w czasie deszczu mokro. Również nie o zachowaniach godowych mrówki australijskiej, która teoretycznie mogłaby tu występować, gdyby miała bliżej. Tutejsze tablice zawierając wiele starych zdjęć z okresu wojskowej działalności tutejszych poligonów. Fajnie sobie więc zobaczyć jak tu niegdyś bywało.
A na koniec odwiedzamy knajpę! Ciężko w to uwierzyć, ale między pustymi budynkami o zakratowanych na głucho oknach, między ruinami i betonowymi drogami zasypanymi igliwiem - stoi czynny bar!
Można tu zjeść dania obiadowe, napić się piwa, a ludzi są wręcz tłumy! Kwik dzieci, psy, rowerki, hulajnogi! Jakby wyspa innej, równoległej rzeczywistości. Jak to jest możliwe? Czy ci ludzie się tam teleportowali? Tak na logikę, to powinnismy spotykać ich również w innych miejscach, jak idą bądź jadą do/z tej knajpy! A nie... Tłum był tylko i wyłącznie tam. Gdzie indziej tylko my i świergot wiosennych ptaków.
Przy knajpie można też zaliczyć inne atrakcje - rzucić okiem na żywy inwentarz (czyżby on potem stawał się szaszłykiem??)
Radar do kontaktu z kosmosem? Albo talerz dla największego żarłoka?? ;)
A w pobliskiej szopie wypatrzyłam kolekcję zabytkowych pojazdów niemowlęcych.
Nie wiem czy przeszliśmy wszystkie uliczki Muny, ale się staraliśmy to uczynić. Kręciliśmy się tu jak g... w przerębli dobrych kilka godzin. Zapewne i tak coś nam umkneło, coś się przeoczyło - chociażby nie znaleźliśmy schronu, w którym był Pudel.
Ogólnie bardzo fajne to jest miejsce, takie zawieszone w niebycie pomiędzy przeszłością a teraźniejszością, niby zagospodarowane, ale nie do końca. Niby porzucone, ale w sumie jednak nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz