sobota, 20 stycznia 2024

Z przyczepką w dal (2023) - rowerami z Oławy do Lewina

Ruszamy w pewien piękny sierpniowy poranek. Całą noc szalały burze i waliło deszczem, a teraz wyszło słońce i zapowiada się upalny weekend. Ładujemy więc toboły na rowery - do koszyczka, do sakw i do przyczepki. Ufff! Jakoś udało się to wszystko upchać i przywiązać. Ale czy nie odpadnie?? Zdecydowanie łatwiej spakować się w plecak! A może to kwestia przyzwyczajenia? Bo z plecakimi chodzimy od lat, a objuczenie rowerów na biwak w terenie jest dla nas nowością, wdrażaną w życie dopiero drugi raz. Kabak póki co jeszcze jedzie na lekko, ale w przyszłości musimy obmyślić zmiany w tym temacie!


Plan nie jest skomplikowany. Omijając co większe drogi, chcemy zakosami przez lasy, pola i wioski dotrzeć nad jezioro koło Lewina Brzeskiego. Tam rozbić namiot, rozpalić ognicho i popływać. No i potem wrócić. Trasa mierzona nitka na mapie wykazywała jakoś 40-50 km w jedną stronę, więc powinno się udać. Byle nam nie dolało!

Tak się prezentuje mój "pociąg" kiedy wjeżdża w polne drogi gdzieś za Ścinawą. Od pierwszego wejrzenia jakoś darzę tą przyczepkę szczególną sympatią. Nawet trzymam ją w kuchni a nie piwnicy, coby przypadkiem jej ktoś nie ukradł! No i codziennie, nawet w zimowe wieczory, mogę cieszyć oczy jej obecnoscią :)




Acz jazda z przyczepką ma też swoje minusy - dużo mocniej się grzęźnie na miękkim podłożu. Dużo trudniej też utrzymać równowagę na rowerze. Dużo bardziej kurczowo muszę trzymać kierownicę, bo na byle wyboju wyrywa mi ją z rąk. Już po 10 km zaczynają mnie łapać skurcze w ramiona. No ale każde spojrzenie na to moje jednokołowe śliczności powoduje uśmiech na gębie i natychmiastowe zapomnienie o bolących łapach!

Nie wiem co nas pokusiło, aby ze Ścinawy do Lipek jechać nie polami a lasem! Błoto po wczorajszych burzach praktycznie uniemożliwia jazdę. Kabak długo i dzielnie próbuje jechać i najdłużej jej to wychodzi - jako że jest najlżejsza. Ale po trzeciej wywrotce też się poddaje. Trochę marudzi, że lubi chodzić chodzić po lesie i lubi jeździć rowerem. Ale chodzić z rowerem to zdecydowanie nie lubi! Wizja lodów w Lipkach jednak dodaje sił!


Aha! Na tej drodze były jeszcze 2 przewalone drzewa. Nie muszę chyba wspominać jak dogodnie jest przenosić rower przez rosochate drzewo. Taki objuczony rower. A rower z przyczepką??

W Lipkach oczywiście odwiedzamy sklep i dowiadujemy się o zbliżających się dożynkach. Kto wie? Może wpadniemy?


Z Lipek do Psar jedzie się niestety asfaltem. Póki co nie znaleźliśmy dogodnej alternatywy dla tej drogi. Raz kiedyś próbowałam się przebić ze Ścinawy prosto na Maszków i dalej na Psary, ale droga zanikła, a raczej przeistoczyła się w błotne jeziora. W jednym z nich, które próbowałam pokonać z impetem, przednie koło mi się zablokowało do połowy w mule, a ja odbyłam długi lot nad kierownicą, wskakując na główkę w kolejne jezioro. Na szczęście warstwa błota miała chyba z metr, więc przejechałam mordą po czymś o strukturze puchowego materaca. Obyło się więc bez obrażeń, ale nie musze chyba wspominać jakim zainteresowaniem darzyli mnie przechodnie, gdy wracałam do domu ;) No więc póki co jeździmy ten odcinek asfaltem, a tego nie lubie, bo tam są samochody. Bardzo ich jest mało, ale sama świadomość, że teoretycznie może coś nadjechać, jest dla mnie niekomfortowa.

W Psarach jedziemy odwiedzić nasz ulubiony sklep. Byliśmy tu nie raz w poprzednich latach (ostatni raz - sierpień 2020)



I jak się miło siedziało na podsklepiu! (sierpień 2020)



Ale co to?? Sklepu już nie ma... :( Zamknęli, zaczęli przebudowywać i chyba ostatecznie porzucili...


Cóż robić... Parkujemy więc nasze wierzchowce na chodniku, siadamy i raczymy się tym co mamy w sakwach - tzn. ciepłą wodą i jakimś zbłąkanym batonem na czarną godzinę, która nadeszła szybciej niż się spodziewaliśmy.


Kończą się Psary, zaczyna się świat bubowy! :)


Takie drogi uwielbiam! Tak to się najlepiej rowerem jedzie!



Bo takie to już trochę mniej... Zbyt często trzeba przystawać dla wyplątania ziół ze szprych, a poza tym jest zawsze obawa, że jednak zanikną tak całkiem.


Tak dojeżdżamy do Małujowic i dalej kierujemy się na Pępice, mijając zabudowania okolic Skarbimierza - czyli nowe hale strefy ekonomicznej i pozostałości dawnego radzieckiego lotniska. Te drugie, jak można przypuszczać, interesują mnie bardziej, mimo że już prawie nic tam nie ma. Ale są szerokaśne płytowe drogi, które akurat dziś pozalewały ogromne kałuże. Ta burza w nocy to naprawdę była solidna!




Jednej z nich jednak nie mamy odwagi sforsować. Próbował to zrobić jakiś lokals na motorze i bardzo spektakularnie się przewalił, mając wcześniej wody do 3/4 koła. Bardzo nie chcemy powtórzyć jego sukcesu... Obchodzimy więc bokiem. Zdjęcia jednak mocno fałszują rzeczywistość - to coś co wygląda na trawę - naprawdę było bagnem, przez które też ledwo co się przebraliśmy.



No a dalej znów się możemy cieszyć przestrzenią na skrzyżowaniach dawnych pasów startowych! I kałużami z ich malowniczym bryzgiem! :)






Z Pępic do Krzyżowic jedziemy drogą przez pola. Przynajmniej na mapie jest tam znaczona droga. Być może w okresy suche jest ona możliwa do zarejestrowania? Początkowo rzeczywiście to drogę przypomina...


Potem jednak zmienia się w jakąś grząską maź na skraju pola. Ile ten odcinek może mieć? 2 km? Może 3? Ale ostatecznie mnie jakoś dobija. Toperz z kabakiem nikną mi na horyzoncie. Włączam najlżejszą przerzutkę, taką na jakiej ponoć ludzie jeżdżą w górach. Mimo to i tak kręcenie pedałami jest miejscami za ciężkie i rower staje. Prowadzę go, nogi się rozjeżdżają na przesiąkłej wilgocią ziemi. Znów próbuję jechać, ale rozpaczliwe próby utrzymania równowagi nie zawsze kończą się sukcesem... Gdzieś w połowie drogi na mnie czekają. Toperz mówi, że mam mu oddać przyczepkę. Ale jak to? To moja kochana przyczepka!! Ja ją chce ciągnąć! Robi mi się smutno, ale wiem, że toperz ma rację. Inaczej nie dojedziemy. Noc nas zastanie na tych zakichanych polach...

Nie pamiętam dokładnie, którą drogą jechaliśmy do Lewina, bo toperz zabrał nie tylko przyczepkę ale i mape. Ja tylko staram się jechać za nimi, choć narasta we mnie chęć, aby usiąść w rowie i odmówić dalszej współpracy. 50 km na lekko (dwa tygodnie wcześniej byliśmy na takiej wycieczce) a podobna trasa z bagażem - to jednak zupełnie inna historia!

Na pewno jechaliśmy przez Olszankę, bo nas witały tutajsze PGRy.


Tu też namierzyliśmy sklep. Bułkę zjadam tak na rozum, bo na ruszanie gębą też już jestem zbyt zmęczona. Jedynie cola mi dobrze wchodzi i wypijam jej chyba z litr (choć zazwyczaj staram się unikać takich tuczących trunków). Zresztą na zdjęciu chyba widać, że minę mam mocno niewyraźną...


Tam pod tym sklepem to miałam jakiś najgorszy kryzys... Potem było już tylko lepiej! Nie wiem czy to zbawienny wpływ coli czy przekazania przyczepki. Czy raczej ukształtowanie terenu współpracowało? Bo większość dalszej drogi do Lewina było w dół!

Kabak udziela mi wielu porad np. że muszę więcej ćwiczyć i chodzić z nią na rower codziennie! A ona będzie układać odpowiednio trudne trasy dla treningu! Cóż, wiedziałam, że nadejdzie taki moment, że nie będę mogła dogonić swego dziecięcia, ale nie sądziłam, że on przyjdzie tak szybko! Toż toto ma dopiero 8 lat!!! (hmmm...? chyba wiem kto za rok ciągnie przyczepkę!!!!!! :D

Skrzyżowanie polnych dróg między Pogorzelą a Jasionami - jak się nie mylę? No bo jak wspominałam toperz mi zabrał mapę ;)


A to już Lewin i bryzgałka na rynku. Kabak się zrasza.


Początkowo planowaliśmy biwak nad takim jednym pobocznym wyrobiskiem. Rok temu upatrzyliśmy sobie tam piaszczystą wydmę, taką skarpę urokliwą, walącą się ostro do wody. Miejsce kapitalne na rowerowy biwak, bo bez dojazdu autem. Ot tak tam było (lipiec 2022)




No ale miejsce przestało istnieć. Rok to czasem bezmiar czasu i przepaść obrazu w terenie. Nie ma już piasku, nie ma już górki - wszystko zaorały buldożery i działki nad bajorem sprzedano na dacze. Zamiast ślicznej piaszczystej górki ktoś ma w ogródku błotniste, plaskate klepisko. No a my nie mamy gdzie spać :(

Pozostaje więc wyruszyć nad główne tutejsze jezioro, mocno obsiadnięte rybakami. Ciekawe czy coś będzie wolne? W sobote o 19... I tutaj pomogła nam wczorajsza burza! To ona nam utrudniała przemieszczanie się polami, ale teraz postanowiła wszystko zrekompensować! Przy jednym z miejsc biwakowych jest ogromna, błotna kałuża. I chyba każde nieterenowe auto by tam ugrzęzło. Więc miejsce jest wolne i czeka na nas! A w omijaniu kałuż to my już mamy mega wprawę! :)



Na widok pięknego miejsca biwakowego nagle wracają mi siły! Na zbieranie opału, rozpalanie ognicha, pływanie w cudownej wodzie!!!


Początkowo są pewne trudności z rozpaleniem, jako że większość chrustu wyciągamy z bagna.



Ale już niebawem grzaneczki miło skwierczą, a ser skapuje na trawę ku uciesze mrówek. Nigdy nie sądziłam, że one tak uwielbiają pieczony ser! Biegną w podskokach ze wszystkich stron! Wiedzą skubane co dobre!




Nasza suszarnia!


Ciepły wieczór wkracza do nadjeziornych okolic. Taki piękny wieczór po upalnym dniu, pełen śpiewu układających się do snu ptaków, grania świerszczy i dalszej, mimo ciemności, możliwości siedzenia w krótkich spodniach. Jak cudownie jest nie marznąć - nie musieć myśleć jak się ogrzać i jaką kolejną szmatę na siebie wciągać. I jak rzadko w naszym klimacie ma się ten komfort! Dlatego też takie chwilę mocno zapadają w pamięć i człowiek śmieje się do nich w zimowe wieczory, tęskniąc jak cholera! Marząc i czekając ich powrotu!




Nie ma nic lepszego jak wieczorna kąpiel! Równa tafla jeziora, zapach wodorostu i odbijające się w wodnej toni światło ogniska.


Kolacja też nie byle jaka! :)


Poranek wita nas równie ciepły i pogodny!




Acz samoloty intensywnie pracują nad tworzeniem chmur...


Na rynku w Lewinie.


Przystanek pod miłym sklepikiem gdzieś w okolicach Olszanki.



Na drzewach i płotach wiszą kolejne reklamy wiejskich imprez.


Mijamy różne prace polowe.


Gdzieś na płowych polnych ścieżkach.


Coraz liczniejsze ślady betonu sugerują, że zbliżamy się do Skarbimierza.



Znów jest okazja trochę poszaleć w kałużach.



Wśród łanów nawłoci.


Dla odmiany (no i żeby uniknąć wiatrołomów) za Lipkami skręcamy w pola.


Niektóre kałuże są jakieś dziwnie zielonkawe.



Powrót idzie nam dużo sprawniej niż dojazd. Głównie pewnie dlatego, że drogi i pola obeschły i nie są już takie grząskie. A może na biwaku i w jeziornych toniach człowiek się ładuje dodatkową energią??


Pozdrawiamy! Tacy bylismy w sierpniu 2023! :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz