Nadchodzi ten czas, gdy trzeba zacząć powoli jechać w stronę domu. Rano przekąpka w ciepłych źródłach z żółwiami, potem ostatnia przekąpka w morzu.
Na grecko - bułgarskiej granicy zwraca uwagę kilka zaparkowanych aut, które oględnie mówiąc są dosyć niekompletne.
Dość długi sznur tirów czeka na odprawę. Chyba muszą mieć tu czasem problemy z natarczywymi przechodniami ;)
Od razu widać, że wjechaliśmy do Bułgarii. Góry w gęstych chmurach, a i tu w dolinie wygląda, że zaraz lunie.
Gdybyśmy szukali hotelu to ten chyba całkiem rokuje - przynajmniej z tej perspektywy.
W rejonie miasteczka Kresna przyglądamy się skałom górującym nad łąkami i peryferyjną zabudową miejscowości.
Bułgarska kolej zawsze wzbudza miłe odczucia. Trzeba się będzie tu kiedyś wybrać i pojeździć tymi trasami!
Przy szosie zgrupowało się sporo sklepików i kramów, chyba głównie skierowanych do tirowców. Kupujemy tu 5 kilogramową puszkę oliwek!
Dużo tu też jest sklepów motoryzacyjnych. A ja szukam naklejki "Bebe w kolata" - takiej jak mieliśmy na skodusi. Wzbudza to zawsze radość u sprzedawców - może z tej racji, że to jedna z nielicznych rzeczy jakie jestem w stanie powiedzieć po bułgarsku? Zawsze pytają ile "bebe" ma lat. U jednej babki nawet wspólnie szukamy w kartonach na zapleczu. Bezskutecznie. Kiedyś były - teraz niestety nie ma.
Jedziemy też przez miasto Pernik, gdzie mamy nadzieję tak polawirować, żeby przejechać niedaleko sporego kombinatu. Z jednej strony jakieś kominy migają za gęstym lasem, z drugiej zabudowania są w trakcie rozbiórki. Jedynie ciekawy mural w oczy wpadł!
A w ogóle w tej miejscowości zwracają uwagę dziwne nazwy ulic - takie jak nazwy miast na bliższym lub dalszym wschodzie: Ryga, Kiszyniów, Kijów, Ługańsk, Krasnodar, Stawropol. Co ciekawe jest też Warszawa, Hawana czy bułgarska Montana (chyba że chodziło o tą zza oceanu? ;)) Ki diabeł?
Nie mieli pomysłu na nazwy - to otworzyli atlas świata, gdzie były kartki głównie z terenów byłego Sajuza? Uliczki wyglądają zupełnie przeciętnie - ot zabudowa jednorodzinna. Chcieliśmy się przejechać tą co się "Warszawa" nazywa, ale okazała się być strasznie wąska i nie całkiem utwardzona, więc odpuściliśmy obawiając się utknięcia. Tabliczki chyba i tak nie było ;)
Zapytałabym miejscowych skąd takie dziwne nazwy, ale raz że pewnie nie wiedzą i mają głęboko w poważaniu takie sprawy, a dwa, że na bank się nie dogadam na tak pokrętny temat.
Droga w stronę Slivnicy pnie się płowymi pagórkami, pokonując kolejne niewielkie przełęcze. Jak to zazwyczaj bywa w Bułgarii - horyzont jest jakby mocno nieostry.
Droga przeważnie jest asfaltowa, ale momentami pochodzenie uciekającego spod kół żwirku przepada już w mrokach historii. Są miejsca, gdzie środek drogi jest wyrwany przez okresowe potoki. Trzeba więc jechać "okrakiem" i toperz jest nieco na mnie zły, że znowu nas wpuściłam w maliny. A to przecież droga trzycyfrowa, więc powinna dokądś doprowadzić, a nie nagle się skończyć na skraju urwiska czy w bagnie...
Współużytkownicy bułgarskich dróg (acz w tym przypadku raczej poboczy ;)
Najniższy znak drogowy jaki widziałam!
Kareta do przewozu cegieł.
Dobrze strzeżony dom!
No i miałam rację! Docieramy do Gurguljat. Na wzgórzu nad wsią stoi ogromniasty pomnik "Matki Bułgarii", upamietniający poległych w wojnie serbsko-bułgarskiej. Zbudowano go w 1985 roku, w stulecie tamtych wydarzeń.
Wnętrze jest cieniste, wietrzne i wilgotne. Temperatura jest tu chyba o 10 stopni niższa niż na słonecznej łące nieopodal. Normalnie jakby klima działała! Nawet wali trochę takim chemicznym zapaszkiem...
Wnętrze pomnika wypełnia śpiew gniazdujących tu ptaków, a ściany zwielokrotniają to echem.
W cieniu wielkich ścian, pośrodku dziedzińca, stoi poważna kobieta. Owa postać ciągle mnie przestrasza, bo chodzę sobie, zaglądam tu i tam, a ona jakby się nagle wyłaniała z niebytu.
Schody na górę są strome i różowe. Zupełnie jakby dla wykonania pomnika przywieźli klasyczny tuf z Armenii!
Tylne schody zmieniają się powoli w gołoborze.
Flagi również nieco nadgryzione patyną.
Widoki z wnętrz pomnika na najbliższą okolicę.
Gurguljat jest utopione w zieleni. Szkoda, że polskie wsie tak nie wyglądają.
Parking przed pomnikiem. I nawet jest kibel!
A dalej na trasie typowo - bujna roślinność, sporo ruin (ale raczej drobnica), zamglone wzgórza, przygaszone kolory - krajobraz jak zza przykurzonej szyby. Nawet gdy okno jest otwarte.
Grecja była fajna - ale to jednak Bułgaria skradła nasze serca! I to głównie za nią będziemy tęsknić w długie, zimowe wieczory, planując kolejne wojaże :)
Na granicy spokojnie. Głębokie wykopki zakopali, więc przechodzi się bez przygód i objazdów przez garaże. Pogranicznicy zaglądają pod auto, do skrzyń, nawet pod klapę silnika. Szukają tylko przewożonych nielegalnie ludzi. Dzieła sztuki, alkohol, narkotyki, broń - jakoś tu nikogo nie interesują. Jak łeb migranta z torby nie sterczy, a ilość nóg w aucie jest zgodna z danymi w paszportach - to szybciutko jedziesz dalej.
Przed nami Serbia.
cdn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz