sobota, 18 listopada 2023

Cz.13 (2023) Grecja, dzikie plaże, zbieranie łusek

Wracamy na nasze dzikie plaże. Zmęczyło nas obcowanie z ludźmi. Ale sukces jest, busio jest pełen żarcia i wody, możemy na kilka dni zaszyć się w głuszy i mieć wszystko i wszystkich gdzieś. :) Jedziemy kawałek dalej wzdłuż wybrzeża. Drogi ku morzu wyglądają rokująco. :)


Tu np. oceniamy czy busio się rozpadnie zjeżdżając z tego obrywu asfaltu czy może jeszcze raz się jednak uda??


Kolejne miejsce biwakowe jest jeszcze fajniejsze! Stojąc przy zderzaku busia mamy takowe widoki :)



Jest tu mała polanka pomiędzy cyprysikami i kolczastymi krzakami.




Na naszej polance przez sporą część dnia jest cień, a tutaj się to bardzo przydaje! Tu jednak jest zupełnie inne słońce i temperatury niż w Polsce (czy nawet w Bułgarii) i po całym dniu wycieczek na patelni, gdzie napierdziela słońcem solidnie (bo ani chwili nie ma pół chmurki) - człowiek ma jednak ochotę na chwilę się schować do cienia. Nawet buba. Serio. Nawet rozkładamy przy busiu plandekę - i to nie od deszczu, ale od słońca! Poważnie! Teraz jak to piszę i od kilku miesięcy ustawicznie marznę - nie chce mi się w to uwierzyć, że mogą istnieć miejsca na świecie, gdzie nawet bubom jest momentami za goraco! :)


Fajnie się tutaj układają te krzaki! Jak wrota do jakiejś magicznej krainy! :)


Trochę jak cygański tabor! :P Tylko trochę mało umorusanych dzieciaków biega wokół ;)



Wybrane przez nas miejsce jest chyba najładniejsze w okolicy. Acz pierwsze skojarzenie jest nieco niepokojące. Na drzewie wisi jakaś szmata. Chyba poprzedni bywalec zapomniał zabrać spodenki. Przypomniało mi to opowieść znajomego - też o biwaku nad zbiornikiem wodnym, też gdzieś w ciepłych krajach. Jak przyszli i rozbili namiot to wisiała na drzewie koszulka. Przez cały dzień nikogo nie spotkali. Wieczorem, w nocy, też pusto. Rano na drzewie wisiały dwie koszulki. Zrobiło im się dziwnie, no ale może nie zauważyli? Miejsce piękne, żal je opuszczać. Kolejnej nocy nastąpiła powtórka - rankiem były już trzy koszulki. Na tym etapie się zmyli, choć był pomysł zaczajenia się i nocnych obserwacji - ale jakoś upadł. Jednak woleli nie sprawdzać kto i po co się tak z nimi bawi. Nas na szczęście to nie spotyka. Przez 3 dni wiszą jedne i te same gacie ;)


Wieczorem palimy ognisko na plaży. Morze jest spokojne i idealnie gładkie. Horyzont zamykają wysokie szczyty jakiś wysp czy półwyspów.



Śpimy w namiocie. W busiu szybciej robi się duszno, a jak się otworzy drzwi to komary nalatują.




Jest tu również idealne miejsce do powieszenia hamaka!


Zastanawiam się, czy ten kamień się do nas uśmiecha czy raczej warczy?


Nasza najbliższa plaża jest urozmaicona - częsciowo piaszczysta, trochę kamienista a i jakieś skałki się zdarzają.








Morze dla mnie jest najlepsze o poranku, wtedy gdy biegniemy popływać jeszcze przed śniadaniem. Wtedy tafla wody jest równa, nie ma prawie załamań, już o falkach nie mówiąc. Woda idealna do pływania - ze wzrokiem wbitym w dalekie góry zamykające horyzont.



Wszędzie tutaj w okolicy, po krzakach, piachach i drogach leży mnóstwo łusek po nabojach. Nie wiem w co się bawili albo na co polowali. Kabak się obawia czy aby nie na tygrysy, bo łuski są całkiem duże ;)




Z braku muszelek czy innych bursztynków - zbieramy łuski. Widać każde wybrzeże ma swoją specyfikę. W Bułgarii były całe góry muszli i szkielety delfinów, w Albanii koło Fier zbierało się buty, nad zalewem w Obwodzie Kaliningradzkim walały się dziesiątki zdechłych ryb a pod Odessą meduzy. Tu zbiera się kolorowe łuski - całymi garściami!

Zabawa łuskami jest mocno wciągająca! To dużo lepsze niz klocki czy puzzle :)






Jak już mowa o ciekawostkach - tutejsze plaże mają jeszcze jedną specyfikę. Są jakoś szczególnie lubiane przez gejów. Nie wiem czy to dlatego, że są puste i ustronne? Trzykrotnie włażę na niedwuznaczne sytuacje. Raz dwóch starszych panów zabawia się na plaży pod parasolem (a ja właśnie zoomowałam ciekawą skałę na horyzoncie i wpadli w kadr). Drugi raz wędruję sobie brzegiem wydmy, wypatrując kolejnych łusek do kolekcji i bęc! Włażę na dwóch kolejnych, dla których kolczasty krzak jest chyba dopełnieniem igraszek i źródłem dodatkowych doznań. Ci się nawet z lekka zmieszali moim nagłym najściem. Najpierw zamarli w bezruchu a potem próbowali się przykryć słomianym kapeluszem. Mówię im, że "no problem", życzę miłego dnia i szybko się wycofuję. Panowie miło mi machają. Chyba odetchnęli z ulgą, że nie muszą opuszczać swojego kolczastego krzaka. Trzecia parka była w aucie zaparkowanym na środku drogi. Idąc do kibla musiałam się im czochrać o lusterka.

Któregoś dnia idziemy na wycieczkę na kolejny "nos", który widać na horyzoncie. Ten "nos" jest wyjatkowo długi, tzn. nie w sensie, że daleko wychodzi w morze, ale długa jest droga przez skalne zwalisko. Wychodzi na to, że tutaj dodatkowo się oberwało zbocze i runęło do morza.





Idziemy i idziemy po wielkich ruszających się kamulcach i wybitnie przychodzą mi na myśl wspomnienia wędrówek po gorganie. Brakuje tylko sprężystej kosówki i deszczu lejącego się za kołnierz. Tu z nieba leje się tylko upał! Na kamulcowym zboczu jest chyba z 50 stopni! Ostatni raz pamiętam taki gorąc na Krymie, w sierpniu 2007. Pamiętam, że w jeden z dni wchodziliśmy na górę Demerdży, wznoszącą się nad Doliną Przywidzeń. Z trzydziestu osób z naszej grupy tylko 6 poszło na szczyt - reszta została i zdychała w jednym jedynym cieniu pod skałą. Wchodząc wtedy na górę zaczęłam mieć dziwne "doznania wzrokowe". Każda rzecz - kamień, źdźbło trawy, moja ręka, robak pełznący ścieżką, wszystko zaczęło mięć tęczowe obwódki. I ta tęcza tak pełgała jak zorza polarna. Nie wiem czy tak się objawia udar słoneczny, ale tu, na tym "nosie", znów po 16 latach owe Demerdży staje mi jak żywe przed oczami. Znów wszystko ma tęczowe obwódki! Tam też dokładnie tak samo gotowało się powietrze, a słońce napierdzielało tak, że skóra zaczynała skwierczeć. Dziś najbardziej skwierczą moje nogi na wysokości kostek. Wpadłam na "rewelacyjny" pomysł, aby ubrać sobie skarpetki stopki. No bo gdzie mam je nosić jak nie w miejscu gdzie jest ciepło?? Nosz nie mogę wytrzymać tak mnie zaczynają te nogi palić! Zasmarowywanie centymetrową warstwą kremu nic nie daje. I tu okazuje się, że moja zasada zabierania ze sobą chustki na głowę i szalika - zawsze i wszędzie, nie jest taka głupia! :)


Wygląda to mocno idiotycznie, ale tutaj jedynie węże i jaszczurki mogą się dziwować owej nietypowej modzie. No oprócz toperza i kabaka, którzy drą ze mnie łacha straszliwie ;)

Docieramy do rajskiej zatoczki. Trud wędrówki nie był nadaremny! Plaża jest tylko nasza! I to taka zaciszna, piach otoczony z dwóch stron skałami. I woda jest tutaj wyjątkowo błękitna.







Nasz obiad. Tak chyba żywią się lokalsi, bo w sklepie ciężko było kupić inny asortyment...


Nad plażą wspina się droga prowadząca do dziwnego budynku. Teren jest szczelnie ogrodzony, pełen cudnie kwitnących krzewów.



Wracamy szosą. Jedno spotkanie z rosochatym "nosem" na dziś nam wystarczy. Teraz dla odmiany mamy topiony asfalt. Jest powiedzenie "kleić się jak g.. do buta". Fakt, wiele razy wdepnąwszy w fekalia uroczych, osiedlowych czworonogów miałam problem to smarowidło odczyścić. Grecy chyba muszą mieć inne przysłowie: "kleić się jak asfalt do buta". Tego to już za cholerę nie idzie oderwać. Idę, szuram po asfalcie, trę o murek, łamię kolejne patyki. Część asfaltu zostanie ze mną już chyba na zawsze. Dobrze, że asfalt przynajmniej tak nie cuchnie jak kupa! Zdecydowanie więc wolę grecką wersję przysłowia!


Szosa, którą wracamy jest prawie pusta. Czasem tylko przemknie rozpędzony tir - tak jakby miał pewność, że nikogo nie spotka. Trzeba uskakiwać w kolczaste krzaki. To jest chyba najgorętsze miejsce na trasie naszej całej wycieczki. Szkoda, że nie mieliśmy termometru. Teren ograniczony od spodu asfaltem a od boków skałami, powoduje, że nie tylko słońce grzeje od góry - promieniuje i parzy też asfalt i skała. Naprawde jakby wleźć do ogromnego pieca. I jeszcze ten oszałamiający zapach ziół. Tak jakby ktoś tą potrawkę z nas postanowił przyprawić do smaku tymiankiem i lawendą :) Idziemy, więc, kleimy się do podłoża, zastanawiając się po którym kroku zostaniemy bez podeszw... A myślami jesteśmy już przy morzu! Już, już oczyma wyobraźni słyszymy to pssssss... jak wskoczymy w chłodne, błękitne tonie! :)





Gdy odbić nieco od morza można powędrować w strone gór lub zagajnikami, które nieco wyglądają na plantację. Właśnie tu jest najwięcej łusek.




Napotykamy też jakieś przedziwne konstrukcje z opon, taśmy i sieci. Po kiego diabła ktoś tak pooplatał krzaki???



Gdy wracamy do naszego biwakowiska mamy okazję spotkać helikopter widmo. Głos silnika wyraźnie się przybliża od strony gór, potem słychać go centralnie nad naszymi głowami. Później oddala się w stronę morza. Zadzieramy głowy, rozglądamy się... Nic nie widać. A chmurki nie ma ani jednej. A może to motorówka? Ale również nic nie płynie. Mamy nawet podejrzenia, że to łódź podwodna. No bo kurcze co??

A wieczorem znów ognisko! :)



cdn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz