środa, 29 listopada 2023

Cz.16 (2023) Serbia, powrót (pawie, owce i wesoła krówka)

W Serbii zaglądamy na polecany nam kemping. Taki z pawiami! :) Kemping jest, pawie są, no i to na tyle. Całość chyba nie działa, choć nie wygląda też na całkiem opuszczoną. Trawa niedawno była koszona...






Stojąca obok knajpa ma kartkę "na sprzedaż".



Na kempingu nie ma nikogo oprócz rozkrzyczanych pawi, które zresztą chyba przychodzą z sąsiedniej posesji. Nie ma żadnych biwakujących czy obsługi. Stoi jednak rower, auto, jakieś stare buty. Ale kible są zamknięte a szafka na colę pusta. Łazimy, stukamy, pokrzykujemy - cisza. Dziwne miejsce. Przychodzi nam na myśl, żeby wbijac i tak - brama jest otwarta... Ale obawiamy się, że potem w nocy ktoś przyjedzie i nas wywali. Albo powie, że cena 100 euro. Lepiej jechać dalej, na nasze sprawdzone miejsce w górach nad Pirotem.

Miejsce znów jest miłe, ale zupełnie inne ze swoimi banalnymi, pogodnymi widoczkami.



Dzisiaj są inne atrakcje np. owce!






Pasą się wokół busia całym stadem. Pasterz patrzy na nas wilkiem. Pies pasterski przypomina merdającą ogonem poduszkę. Ten to chyba z każdym wilkiem się zaprzyjaźnia, a wilk zamiast zjeść owcę przynosi mu z lasu sarnę - tak z czystej sympatii. Żona pasterza jest na szczęście bardziej podobna do psa niż do męża i bardzo chce się wdać z nami w pogawędkę. Długo próbujemy - my po polsku, ona po serbsku i mimo pewnych podobieństw nie umożliwia to dogodnej konwersacji. Mimo wszystko udaje się coś dowiedzieć. Para jest z Pirota, są na emeryturze, ale nie wystarcza im na życie więc muszą dorabiać pasterstwem. To oni wynajmują bacówkę powyżej. Mają 2 wnuczki - jedna ma 6 lat i mieszka w Belgradzie, druga ma 8 i mieszka gdzieś tu na wsi. Coś jeszcze było o trzeciej, która "nie ma lat" i tu już nie możemy rozkminić czy się jeszcze nie urodziła, czy umarła, czy gdzieś daleko wyjechała i nie mają z nią kontaktu. Jest coś jeszcze o elektryczności i bacówce. Słupy tędy przechodzą i albo mają z nich prąd albo właśnie jest jakiś problem. Albo mają ale na lewo? Babka też coś wspomina o jakimś temacie, że coś mówili w telewizji i ją to emocjonuje, ale na tym etapie poziom abstrakcji jest już na tyle wysoki, że nie ma szans na porozumienie. Nie wiem więc czy podnieśli podatki czy ufo wylądowało na autostradzie pod Belgradem? Czy może wymyślili nową epidemię jakiegoś australijskiego pleśnienia owiec? Babkę odnośnie nas interesują dwie rzeczy - kabaczek i busio. Kabaczek - ile ma lat, czy chodzi do szkoły i że ma śliczne kucyki. I że ona też tak uczesze swoją wnuczkę. Busio - ile pali, jak jeździ w terenie i ile owiec by weszło do środka. Chcemy kupić ser, ale chyba serów nie robią - tylko mleko oddają do skupu. Wełny też nie strzygą, bo jak owcy zimno to chyba daje mniej mleka (acz tego już nie jestem pewna)

Owce odchodzą. Potem na naszą zatoczkę zajeżdża Ził z drewnem.


Z szoferki wysypuje się chyba 5 kolesi, którzy idą do źródła. Coś do nas mówią, ale nie kumamy kompletnie nic. Mam deja vu z przełęczy Selim w Armenii, gdy własnie taki Ził był początkiem solidnej imprezy z lokalsami, z konną jazdą i prawie pieczeniem cielaka o 2 w nocy. Jakoś tak samo wjechał, tak samo słoneczko zachodziło i oświetlało płowe wzgórza. Tak samo zakazane gęby mieli kolesie wysypujący się masowo z szoferki :) Tu zabrakło jedynie ruin karawanseraju... no i porozumienia z miejscowymi...

Wieczór jest pogodny, ale od czasu wyjazdu z Grecji ciągle nam zimno. Już się tego lata nie zagrzejemy...


Rano znów się wszędzie wysypuja białe, beczące poduszki :)





Zazwyczaj omijamy duże miasta, ale tym razem się nie udało. Źle skręciliśmy, potem były jakieś objazdy i wrąbaliśmy się w sam środek Belgradu. Jak zwykle takie okoliczności łączą się z totalnym kociokwikiem. Jak to jest, że w miastach nie tylko jest więcej aut i ludzi, ale oni wszyscy zachowują się jak na jakiś prochach? Wszyscy są bardziej nerwowi i agresywni.

W oczy rzuca się kilka ciekawych budynków. Któryś jest rosochaty, onny ma kształt butelki, a jeszcze kolejny dziurę w środku.




Rozważamy mijane plakaty reklamowe z osobami o totalnie przesterowanych emocjach. "Ta pani wygląda jakby usiadła na jeżowcu" - kwituje kabak. "Chyba się więc jej nie podoba ta nowa sukienka?"


Zwracaja uwagę też dachy mijanych wieżowców. Ciekawe czy w tych rosochatościach na dachu też ktoś mieszka? Bo wyraźnie jakieś pomieszczenia tam są. A te konstrukcje z metalu to już całkiem nie wiem do czego miały służyć - czy to radar czy instalacja artystyczna ;)



Mniej lub bardziej udane próby wydostania się z miasta nas na tyle wymotały, że już nie mamy ochoty za bardzo nic zwiedzać po drodze. Może innym razem. Walimy już prosto na północ. Mija nas sporo wojskowych kolumn.


Na jednej ze stacji benzynowych udaje się namierzyć lody, których już nie jadłam ładnych parę lat. Kiedyś często można je było kupić na wschodzie - potem jakoś zniknęły, już myślałam, że przestali produkować. Charakteryzują się tym, że mają smak zupełnie jak mleko prosto od krowy. Nie wiem co za dziką chemię tam wsypują, że wręcz widzisz tą łakę, koniczynę i liczne krowie placki, a w uszach dudni muczenie. W tym przypadku uśmiechnięta krowa na papierku jest jak najbardziej na miejscu.


Urzekł mnie też bagażnik sąsiada z parkingu. Pasowałby taki na busia! A w razie czego drewno na opał zawsze pod ręką ;)


Banja Pacir to znowu nasza wiata i deszczowy klimat poranka.



Chmury to dzisiaj są mega ciekawe. Ufo chyba uznało, że w takiej ulewie to mało kto w niebo patrzy i nie opłaca się za bardzo maskować ;)


Dziś zwiedzamy też kolejne wiaty - wręcz chatki, które sobie tu pobudowali wędkarze. Całkiem z rozmachem podeszli do tematu!




Podziwiamy typowo serbskie litery alfabetu - te z krzyżami, które kojarzą mi się z jakimiś starymi cerkiewnymi księgami.



Kabak dzielnie notuje wszystkie nieznane litery, próbuje się ich uczyć i czytać mijane napisy. Bardzo się jej podobają te litery, które mają inne kształty niż nasze, a niezmiernie wkurzają te, które wyglądają tak samo, a inaczej się je czyta.

W Topoli to już przegięli z ilością nazw dla mniejszosci. Pięć??? Ciekawe czy gdzieś mają więcej?


Przed lokalnym kościołem Jezus nie wisi sam, ale w otoczeniu towarzyszy niedoli. Chyba pierwszy raz widzę takie "zgromadzenie".


Fajny jest też traktor - nauka jazdy! :)


Instruktor chyba jedzie za nim osobówką i przez słuchawki nawija jakieś porady. Acz z tego wynika, że gaz i hamulec są wyłącznie w rękach kursanta...


Na węgierskiej granicy stoimy chyba z dwie godziny. Serbowie puszczają szybko - nawet nie sprawdzają czy spomiędzy bagażu nie wystaje jakaś nadprogramowa ręka. Węgrzy zaś się kompletnie nie spieszą, a na godzinę w ogóle zawieszają odprawę. Chyba dlatego, że coś się pali - widać dym. Kilka osób biega z gaśnicami w ręku i coś pokrzykuje, inni stoją i dłubią w zębach. Zapalił się kosz na śmieci. Pewnie ktoś peta wrzucił... Jak to palenie ma zgubne efekty - kolejka utworzyła się po horyzont!


cdn


wtorek, 28 listopada 2023

Cz.15 (2023) Bułgaria, Gurguljat

Nadchodzi ten czas, gdy trzeba zacząć powoli jechać w stronę domu. Rano przekąpka w ciepłych źródłach z żółwiami, potem ostatnia przekąpka w morzu.

Na grecko - bułgarskiej granicy zwraca uwagę kilka zaparkowanych aut, które oględnie mówiąc są dosyć niekompletne.



Dość długi sznur tirów czeka na odprawę. Chyba muszą mieć tu czasem problemy z natarczywymi przechodniami ;)


Od razu widać, że wjechaliśmy do Bułgarii. Góry w gęstych chmurach, a i tu w dolinie wygląda, że zaraz lunie.


Gdybyśmy szukali hotelu to ten chyba całkiem rokuje - przynajmniej z tej perspektywy.


W rejonie miasteczka Kresna przyglądamy się skałom górującym nad łąkami i peryferyjną zabudową miejscowości.







Bułgarska kolej zawsze wzbudza miłe odczucia. Trzeba się będzie tu kiedyś wybrać i pojeździć tymi trasami!




Przy szosie zgrupowało się sporo sklepików i kramów, chyba głównie skierowanych do tirowców. Kupujemy tu 5 kilogramową puszkę oliwek!


Dużo tu też jest sklepów motoryzacyjnych. A ja szukam naklejki "Bebe w kolata" - takiej jak mieliśmy na skodusi. Wzbudza to zawsze radość u sprzedawców - może z tej racji, że to jedna z nielicznych rzeczy jakie jestem w stanie powiedzieć po bułgarsku? Zawsze pytają ile "bebe" ma lat. U jednej babki nawet wspólnie szukamy w kartonach na zapleczu. Bezskutecznie. Kiedyś były - teraz niestety nie ma.

Jedziemy też przez miasto Pernik, gdzie mamy nadzieję tak polawirować, żeby przejechać niedaleko sporego kombinatu. Z jednej strony jakieś kominy migają za gęstym lasem, z drugiej zabudowania są w trakcie rozbiórki. Jedynie ciekawy mural w oczy wpadł!


A w ogóle w tej miejscowości zwracają uwagę dziwne nazwy ulic - takie jak nazwy miast na bliższym lub dalszym wschodzie: Ryga, Kiszyniów, Kijów, Ługańsk, Krasnodar, Stawropol. Co ciekawe jest też Warszawa, Hawana czy bułgarska Montana (chyba że chodziło o tą zza oceanu? ;)) Ki diabeł?


Nie mieli pomysłu na nazwy - to otworzyli atlas świata, gdzie były kartki głównie z terenów byłego Sajuza? Uliczki wyglądają zupełnie przeciętnie - ot zabudowa jednorodzinna. Chcieliśmy się przejechać tą co się "Warszawa" nazywa, ale okazała się być strasznie wąska i nie całkiem utwardzona, więc odpuściliśmy obawiając się utknięcia. Tabliczki chyba i tak nie było ;)
Zapytałabym miejscowych skąd takie dziwne nazwy, ale raz że pewnie nie wiedzą i mają głęboko w poważaniu takie sprawy, a dwa, że na bank się nie dogadam na tak pokrętny temat.

Droga w stronę Slivnicy pnie się płowymi pagórkami, pokonując kolejne niewielkie przełęcze. Jak to zazwyczaj bywa w Bułgarii - horyzont jest jakby mocno nieostry.




Droga przeważnie jest asfaltowa, ale momentami pochodzenie uciekającego spod kół żwirku przepada już w mrokach historii. Są miejsca, gdzie środek drogi jest wyrwany przez okresowe potoki. Trzeba więc jechać "okrakiem" i toperz jest nieco na mnie zły, że znowu nas wpuściłam w maliny. A to przecież droga trzycyfrowa, więc powinna dokądś doprowadzić, a nie nagle się skończyć na skraju urwiska czy w bagnie...

Współużytkownicy bułgarskich dróg (acz w tym przypadku raczej poboczy ;)


Najniższy znak drogowy jaki widziałam!


Kareta do przewozu cegieł.


Dobrze strzeżony dom!


No i miałam rację! Docieramy do Gurguljat. Na wzgórzu nad wsią stoi ogromniasty pomnik "Matki Bułgarii", upamietniający poległych w wojnie serbsko-bułgarskiej. Zbudowano go w 1985 roku, w stulecie tamtych wydarzeń.



Wnętrze jest cieniste, wietrzne i wilgotne. Temperatura jest tu chyba o 10 stopni niższa niż na słonecznej łące nieopodal. Normalnie jakby klima działała! Nawet wali trochę takim chemicznym zapaszkiem...


Wnętrze pomnika wypełnia śpiew gniazdujących tu ptaków, a ściany zwielokrotniają to echem.

W cieniu wielkich ścian, pośrodku dziedzińca, stoi poważna kobieta. Owa postać ciągle mnie przestrasza, bo chodzę sobie, zaglądam tu i tam, a ona jakby się nagle wyłaniała z niebytu.



Schody na górę są strome i różowe. Zupełnie jakby dla wykonania pomnika przywieźli klasyczny tuf z Armenii!


Tylne schody zmieniają się powoli w gołoborze.


Flagi również nieco nadgryzione patyną.



Widoki z wnętrz pomnika na najbliższą okolicę.






Gurguljat jest utopione w zieleni. Szkoda, że polskie wsie tak nie wyglądają.


Parking przed pomnikiem. I nawet jest kibel!


A dalej na trasie typowo - bujna roślinność, sporo ruin (ale raczej drobnica), zamglone wzgórza, przygaszone kolory - krajobraz jak zza przykurzonej szyby. Nawet gdy okno jest otwarte.




Grecja była fajna - ale to jednak Bułgaria skradła nasze serca! I to głównie za nią będziemy tęsknić w długie, zimowe wieczory, planując kolejne wojaże :)

Na granicy spokojnie. Głębokie wykopki zakopali, więc przechodzi się bez przygód i objazdów przez garaże. Pogranicznicy zaglądają pod auto, do skrzyń, nawet pod klapę silnika. Szukają tylko przewożonych nielegalnie ludzi. Dzieła sztuki, alkohol, narkotyki, broń - jakoś tu nikogo nie interesują. Jak łeb migranta z torby nie sterczy, a ilość nóg w aucie jest zgodna z danymi w paszportach - to szybciutko jedziesz dalej.

Przed nami Serbia.

cdn