Nasza wycieczka zaczyna się ze stacji PKP Boguszów Gorce. Dzień ponoć ma być pogodny, acz chmurki zdobiące horyzont mogą wzbudzać pewien niepokój...
Bardzo lubimy tą miejscowość. Ma w sobie jakiś taki spokój, senność i brak pośpiechu. Wszystko wtopione jest w zieleń, a przestrzeń wypełnia świergot ptaków. I jakoś zawsze znajdziemy tu fajne zaułki!
Tym razem jest podobnie. Pierwsze interesujące obiekty wpadają nam w oczy już niedaleko od dworca. Niby zwykły, najzwyklejszy dom, a jaka ciekawa płaskorzeźba wyobrażona jest na ścianie! Niestety była chyba tylko jedna - więcej nie odnaleziono.
Wyglądają na górników!
Kawałek dalej, dosłownie przy ścieżce przecinającej skwerek, napotykamy zagłębie malinowe! Takich cudnych i soczystych malin nie napotkalismy już potem w górach. Te górskie były dużo drobniejsze i jakieś takie jakby zasuszone.
Oddalamy się od centrum. Zabudowa staje się coraz rzadsza a i góry się przybliżają. Mijamy dom o ciekawym dachu - jego obła, półkolista forma kojarzy się raczej ze starymi hangarami niż obiektami mieszkalnymi.
A to już jedno z ostatnich zabudowań na naszej trasie. Zamieszkany i przez ludzi, i przez całkiem już solidne brzózki ochoczo trzymające się muru.
Nasze ścieżki wiodą na południe, w tereny zwane (przynajmniej na mojej mapie) masywem Dzikowca. Wchodzimy w las. Klasyczny polski las ostatnich lat. Podłoże zryte koleinami ciężkiego sprzętu, piękny zapach żywicy połaczony z unoszącym się w powietrzu smutkiem i nostalgią za gęstym, szumiącym borem.
Trawy za to mają tu ładne i takie w formie gęstej, zdrowej i nieprzetrzebionej.
I taka myśl, która pojawiła się w trakcie wędrówki. Jak to nic nigdy nie jest do końca czarno-białe. Nawet w bardzo złych rzeczach można się doszukać jakiś plusów. Strasznie mi żal, że ostatnimi czasy tak wszędzie wyżynają lasy. Ale w pewnym sensie właśnie dzięki temu mamy dziś po drodze ładne, dalekie widoki. A w górach cieszy jak wzrok błądzi gdzieś po dalekościach... Smuci cię brak lasu a cieszy widoczek. Ot rozdarcie i wewnętrzny dysonans...
W chaszczu malinisk na korzeniastych porębach stoi jakiś krzyż. Nie wiem jakie miejsce upamiętnia. Nie odnaleźliśmy żadnej tabliczki.
Samotne drzewo. Jako jedyne ocalało z okolicznych pogromów. Jego "korona" jest uformowana dosyć niecodziennie...
Droga jest tu szeroka, żwirowa i jakaś taka "wyryta" - kojarzy się z miejscami, gdzie np. zakopali rurociąg.
Zdjęcie z gatunku tych zupełnie niepozowanych ;)
Fajnie widać stąd Boguszów Gorce i inne wiochy rozsiane wśród płowych pól. Ściągam sobie zoomem różne fragmenty, szukając znajomych miejsc. "O tędy szliśmy rok temu na Chełmiec", "O tu jedliśmy lody!", "O tu była ta droga przegrodzona bramą, przez którą prawie spóźniliśmy się na pociąg!".
Tuptamy dalej. Mijamy szlak rowerów przełajowych, gdzie większość drzew... jest owiniętych w materace! Już jak widać nie starczają kaski i poduszki na tyłku - również otaczający świat należy wymościć, aby był odpowiednio milusi i bezpieczny. Od zawsze zadziwia mnie ta tendencja - najpierw na własne życzenie decydujesz się robić coś niby "ekstremalnego", a potem jednak okazuje się, że najważniejsze coby się nie pobrudzić i nie zadrapać. Może jednak lepszy byłby tor w miejskiej galerii, zrobiony z żelowej pianki stylizowanej na drzewa, skały albo inne krwiożercze smoki? A może w ogóle symulacja komputerowa? Byłoby bezpieczniej! I nie trzeba by zaśmiecać lasu...
Na szczęście przyroda dalszej trasy stara się wynagrodzić te chwilowe wizualne niedogodności. Idziemy niby szlakiem, ale wyraźnie nie jest on bardzo uczęszczany. Roślinność nieraz jest wyższa od nas (już nie wspominając o kabaczku! ;)
Tak docieramy w jedno z ładniejszych miejsc dzisiejszej trasy - na szczyt Sokółka.
Pagórek jest jakoś tak fajnie ułożony, że prawie wcale nie widać z niego miast czy wsi. Otaczające nas góry wydają się być puste i dzikie. No wiadomo, że to złudzenie, ale mimo wszystko cieszy.
Na tyle nas urzekło to miejsce, że rozważamy czy by tu nie zostać na biwak. Nie my pierwsi wpadliśmy na takowy pomysł! Niejedno ognisko już tu płonęło! :)
Problem jedynie taki, że jest dopiero 15! Trochu wcześnie - nawet jak na nas ;) Poza tym nie znajdujemy dogodnego miejsca, gdzie by się zmieścił cały namiot. To jednak trzymamy się początkowego planu i ruszamy dalej!
My i łany kołyszących się ziół. My i trawy po pas! :)
Krajobraz z rosochatym korzeniem.
A! Jeszcze nie wspomniałam, że chwilę wcześniej mijaliśmy Dzikowiec. I wiedziałam, że tam będzie źle... Że zapewne będzie trzeba przyspieszyć kroku i patrzeć w inną stronę. Gdzieś obiło mi się o uszy, że na Dzikowcu niedawno postawili wieżę widokową, są też wszelakie budki z goframi, watą cukrową i temu podobny chłam, który zazwyczaj ściąga rozwrzeszczane tłumy. Ba! Widziałam nawet zdjęcia z tego miejsca, o klimacie, którego raczej się nie da "odzobaczyć".
I z takim nastawieniem wchodzimy na ów Dzikowiec. A tam... nic... Nie ma tłumów, ba! nie ma nawet owej osławionej wieży! Jest las, malutka polanka i jakaś ekipa spokojnie pali ognisko. Nie no niby fajnie... ale ... jak to????? Czyżby mi się coś pokiełbasiło we łbie?? To jakby człowiek przyjechał do Zakopanego a tam... szumi morze ;) Rozglądam się, zaglądam między drzewa - czy tam gdzieś pod kamieniem nie schowała się owa wieża?? Z wieżami to nigdy nic nie wiadomo ;) Muszę mieć bardzo idiotyczną minę. Ponoć czasem tak się zachowują ludzie, którym zajumali samochód np. spod sklepu. Że wychodzą i wyraźnie widać, że auta nie ma, a oni się kręcą w kółko i zaglądają za kubły na śmieci i patrzą co wisi na latarniach...
Ogólnie bardzo pozytywne zaskoczenie - Dzikowiec z tej równoległej rzeczywistości bardzo przypadł mi do gustu, jak rownież wspomniana wcześniej Sokółka. W dobrych humorach ruszamy więc dalej!
Na szczycie Wysokiej jest średnio widokowo. Trzeba wyjść na taki jakby kopczyk i stamtąd dopiero coś niecoś można dojrzeć. Spod miejsca ogniskowego widać praktycznie tylko krzaki.
Na nocleg postanawiamy znaleźć jakieś bardziej ustronne miejsce, coby każdy wychodzący na szczyt nam nie właził w namiot. Jakoś zawsze tak fajniej być schowanym od przypadkowych oczu. Idę więc powęszyć na zbocza. Tu odsłaniają się cudne widoki aż po Karkonosze.
Z jednej strony przestrzeń, a od drogi zasłaniają nas krzaki. Super! Tak można żyć! Wracam po plecaki i resztę ekipy. Jeszcze tylko trzeba wybrać jakieś w miarę równe miejsce, co między korzeniskami i usypiskami kamulców okazuje się wcale nie być takim łatwym, więc trochę się kręcimy tu i tam, odwalając twarde i ostre elementy podłoża.
Robimy też malutkie ognisko - coby przyrumienić i podwędzić kiełbaski i grzanki. Malutkie bo trochę się boimy, że dym zdradzi naszą sekretną miejscówkę. Wysoka chyba jest dość rzadko odwiedzana (w ogóle spotkaliśmy dziś w porywach z 10 osób na całej trasie), ale licho nie śpi.
Wieczorne herbatki już więc zapodajemy na butli.
Namiot stawiamy w ciepłych promieniach zachodzącego słonca.
Czerwona tarcza chowa się częściowo za rozmyte chmury, ale głównie znika gdzieś w konarach pobliskich świerków.
Po zmroku znienacka pojawia się podłużna chmura. Znika też szybko jak się pojawiła. Dziwna taka...
Koło północy słyszymy głosy. Kilka osób świecąc czołówkami zmierza drogą w stronę szczytu Wysokiej. Ciekawe czy na nocleg czy tak ot na nocny spacer? Tego się już nie dowiemy. Nas nie zauważyli. Dobrze ukryliśmy się w krzakach! :)
cdn
Fajne miejsce na nocleg, zapisałem do wykorzystania. Chyba jeszcze w tym roku ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę zarąbiste! :)
Usuń