Naszą czeską wędrówkę zaczynamy od odwiedzenia pewnego niezwykle ciekawego miejsca. Coś dla wszystkich miłośników niekonwencjalnego przekraczania rzek. Dla tych, którzy kochają chybotliwe kładki i ręcznie sterowane promy. To właśnie mix tego, z pewną domieszką windy i tyrolki. Wagonik jest solidny, ale bez problemu przeciągam się samodzielnie - nawet bardzo wytężać się nie trzeba!
Jeśli kogoś interesują szczegóły tego wynalazku to może się zapoznać z tabliczką:
Dla dodania klimatu nad tym wszystkim góruje potężny wiadukt kolejowy.
Jako zdeklarowany miłośnik rur wszelakich nie mogę pominąć również tego motywu obecnego tu w krajobrazie! :)
Widziałam wielokrotnie na filmach czy zdjęciach takie rozwiązania do pokonywania spienionych, górskich rzek gdzieś w Nepalu czy innym Pakistanie - ale tam póki co nie dotarłam i nie wiem czy kiedykolwiek dotrę... Słyszałam też o takowym jednym "mobilnym mostku" gdzieś na ukraińskim Zakarpaciu, gdzie samodzielny wagonik na linie prowadzi do domu jakiejś babuszki. Próbowałam go znaleźć, ale nie pomagał fakt, że zapomniałam nazwy miejscowości ;) Lokalsi pod sklepami zazwyczaj mało się interesują, że jakaś kobita we wsi kilkanaście kilometrów dalej nie chodzi do domu kładką tylko jeździ pudełkiem. Patrzyli więc tylko na mnie jak na nieszkodliwe ufo i kiwali głowami, gdy próbowałam im wyłożyć jaki jest cel moich usilnych poszukiwań... I nagle w takim zwykłym kraju jak Czechy, rzut beretem od polskiej granicy, znajduje takie coś! I to jeszcze ogólnodostępne, przeznaczone typowo dla turystów, więc nie trzeba się czaić i można się powozić na pełnym legalu! Okolice zamku Hamrstein nad Nysą Łużycką. Aha! Do samego zamku nie poszliśmy, był wieczór, zbierało się na deszcz, więc zabrakło motywacji. Ale co tam zamek! Zamków widzielismy już w życiu sporo ;) Instynkt odkrywcy został na ten wieczór w pełni zaspokojony przez "mostek" :)
A! I o czym warto wspomnieć - miejsce jest totalnie puste! Zresztą jak i większość kolejnych punktów naszego wyjazdowego programu. Przemierzamy tereny jak opustoszałe i wyludnione. Ja wiem, że wcześniejsze 3 tygodnie września były obłędnie beznadziejne jeśli chodzi o okoliczności otaczającej aury. Wiem, że progozy na ten tydzień też (oględnie mówiąc) nie były zachęcające, acz ostatecznie okazały się dużo gorsze od stanu rzeczywistego. Ale jak to mówią: "nie ma tego złego...." Odnieśliśmy wrażenie, że większość ludzi zabarykadowała się w domach czekając lepszych dni i obiecywanej przyszłości ze złotą jesienią. Czeka nas więc ponad tygodniowa włóczęga po terenach zwykłych, ale zdecydowanie wyjątkowych w tych konkretnie okolicznościach - czasem nieco ponurych i nieco melancholijnych. Nie wiem jak tam jest zazwyczaj, ale takimi nie innymi pozostaną w naszej pamięci. To tak tytułem wstępu ;)
Na nocleg zatrzymujemy się niedaleko Rokytnic, przy drodze nad potokiem.
Noc jest zimna i gwiaździsta. Ruch na drodze nasila się po zmroku. Zwłaszcza dotyczy to miejskich autobusów, które śmigają tam i z powrotem - zupełnie puste w środku. Cóż... kierowcy chyba byli - acz są to wyłącznie nasze przypuszczenia, bo naocznie nie potwierdziliśmy z tej odległości ;)
Koniec świata nie nadchodzi, mimo że gdzieś go zapowiadali w internetach. 25 września nad czeskim potokiem wygląda przynajmniej tak samo jak dzień poprzedni. No może jest bardziej słoneczny! :)
Jedziemy. Gdzieś pod drodze w tle majaczy "pierwsza ostrzyca" - szpiczata górka, która nam się na tyle spodobała, że robimy jej zdjęcie. Najprawdopodobniej było to Ralsko, z ruinami zamku na szczycie, więc szkoda, żeśmy tam nie poszli. Może będzie powód by kiedyś wrócić.
Dziś jeszcze nie ostrzyce mamy w planach - jedziemy w rejon Zelezy i Tupadly. Rejon zarąbiście rzeźbionych skał! U nas niestety nigdzie czegoś podobnego nie spotkałam. Od razu człowieka nachodzą myśli, że na Jurze, w Górach Stołowych czy Tatrach tyle metrów kwadratowych skały się marnuje! Tu jest inaczej, tu każdą skałkę warto obejść dookoła by sprawdzić czy tam nie siedzi jakaś nowa, nieznana gęba!
U podnóża pierwszej atrakcji mijamy sympatyczne ogródki.
Zaczynamy od skałek najbardziej znanych i najczęściej odwiedzanych, zwanych Certove Hlavy (Diabelskie Głowy). Tutaj kręci się trochę turystów, ale czego oczekiwać w słoneczną niedzielę na skałce najbliżej parkingu i to 30 km od stolicy!
Ze skały spoglądają na nas dwie brodate mordy rozmiarów dość sporych (ponoć około 10 m), patrzące na świat pośród sosnowego lasu. Acz jakieś wybrakowane te diabły? Bez rogów? ;)
Jest to dzieło lokalnego artysty z dawnych lat - Vaclava Levego. Koleś ponoć był kucharzem, a rzeźbił w wolnym czasie dla przyjemności. Upust swoim atystycznym wizjom dawał głównie w latach 1840 - 1845. Czasy były widać otwarte na sztukę - teraz by go zaraz posadzili za wandalizm, jeszcze zanim by wyłupał kilofem w piaskowcu pierwszą gębę...
Są tu też inne skałki - całkiem miłe, ale już bardziej zwyczajne. Skałki jak skałki.
Odsłania się z nich widok m.in. na ogromne dymiące elektrownie. Jeszcze nie wiemy, że ten rodzaj krajobrazu będzie bardzo popularny na całej naszej wycieczce.
Suniemy dalej sosnowym lasem, pełnym malowniczych rozpadlin.
Wśród powykręcanych drzew ktoś pobudował fajne szałasy! :) Szczelne to one nie są, ale miłe dla oka.
Na wzgórzu obok siedzi kolejna atrakcja skalna. Ta jakby mniej popularna i bardziej omijana przez odwiedzających. Zwą ją Klacelka. To też dzieło tego samego artysty. Ponoć jest ilustracją do bajki o lisie autorstwa Frantiska Klacela. Ów poeta był znajomym Vaclava i mówi się, że to w ogóle on go zainspirował do utworzenia cyklu skalnych rzeźb w terenie. Jest tu dziedziniec otoczony przez większe i mniejsze groty i nisze skalne. Tutejsze rzeźby musiały coś przeskrobać, bo wsadzono je za solidne kraty. Są jednak i w tych rejonach jakieś bratnie dusze nienawidzące ograniczeń - za co im serdecznie dziękuje. Bo dzięki ich pracy mogłam spokojnie pozwiedzać i tylko trochę podarłam spodnie. "Wojna kratowa" jest jednak ogólnoświatowa i wciąż trwa! :)
W sztucznie wykutych niszach i zagłębieniach czają się rycerze i krasnoludy.
Odrzwia do największej tutejszej groty są udekorowane koronką zdobień. Po bokach przycupnęły płaskorzeźby, acz nie umiem rozkminić co przedstawiają.
W środku pomieszczenia panuje mrok. Ściany chyba są okopcone. Innego wytłumaczenia ich nietypowego dla okolicznych skał koloru nie wymyśliłam.
W miejscowości u podnóża skałek mają przejście dla pieszych - wyłącznie dla osób w kapeluszach! Przechodzę więc w pełnej świadomości niełamania przepisów :P
cdn
Bardzo podobna konstrukcja znajduje się w Gruzji w Parku Narodowym Mtirala, z tym, że tam jest to drewniana budka przewieszona na linach, którą przekracza się rzekę za pomocą koła zamachowego (kierownicy?) zamocowanego w tejże budce.
OdpowiedzUsuńLink: https://www.google.com/maps/place/Mtirala+Raft/@41.6779945,41.8693186,3a,75y,90t/data=!3m8!1e5!3m6!1sAF1QipORh8hZhmrAUKe8dBdptFeLliSNw-TXS155bUrO!2e10!3e10!6shttps:%2F%2Flh5.googleusercontent.com%2Fp%2FAF1QipORh8hZhmrAUKe8dBdptFeLliSNw-TXS155bUrO%3Dw203-h360-k-no!7i720!8i1280!4m13!1m7!3m6!1s0x405d63f17e175d27:0x5986e66390bafaa7!2sChakvistavi,+Gruzja!3b1!8m2!3d41.6846482!4d41.8689573!3m4!1s0x0:0x38fa39bee126d3aa!8m2!3d41.6779945!4d41.8693186
Cos pieknego! :) Dzieki za namiar! Szkoda ze nie wiedzialam o tym jak bylismy 6 lat temu w Batumi! Moze bedzie jeszcze okazja w przyszlosci tam zawitac w ten rejon to koniecznie odwiedzimy! :D
Usuń