poniedziałek, 10 stycznia 2022

Wrześniowa włóczęga cz.3 - na trasie: Wieleń - Kaczory - Noteć - Mirosławiec (2021)

Opuszczamy tereny przykolejowe i wbijamy w pola, podziwiając walory lokalnej architektury sakralnej. Słońce powoli chyli się ku zachodowi.



Noclegu szukamy już o zmierzchu. Niedaleko Sierakowa jest jezioro Lesionki i nad nim pole biwakowe. Jedziemy tam jak po swoje. Jest niedziela wieczór, więc wydawałoby się, że powinno już być pusto. A tu tłum! Kilka niezależnych imprez młodzieży, acz wszystkie utrzymane w podobnym stylu. Muzyka łupie, tzn. 3 różne repertuary i mam wrażenie, że każda grupka ma ambicje zagłuszyć te pozostałe. Początkowo stajemy przy jedynej wolnej wiatce, ale po chwili okazuje się dlaczego ona jest wolna - zarówno stół jak i ławy są całe zarzygane. W busia po chwili leci butelka. Na szczęście była nieduża i plastikowa, do połowy wypełniona jakimś płynem. Odbija się z hukiem, czemu towarzyszą wybuchy śmiechu imprezowiczów. Nie wiem czy specjalnie celowali czy chcieli wywalić w krzaki, a busio po prostu stał na drodze lotu? Jakaś dziewczyna idzie w naszą stronę chwiejnym krokiem, coś strasznie złorzecząc pod nosem. Nogi jej jednak odmawiają posłuszeństwa i ryje nosem w piasek. Tak już zostaje, nie próbuje się nawet podnieść. Podchodzi do niej chłopak, współimprezowicz, i zaczyna na nią sikać. Centralnie leje jej na plecy, stojąc od nas jakieś 10 metrów. Znowu wybuchy śmiechu jak przy butelce walącej w busia, a kilka osób z gromady robi sobie na tym tle wspólne zdjęcia. Ja pierdziuuu! Co za miejsce??? Ile czasu tam jesteśmy rozglądając się wokoło? 2 minuty? Trzy? Raczej nie więcej niż 5. Zdecydowanie nie zamierzamy w takich okolicznościach nocować, spadamy stąd i to w podskokach…

Ufff… Udało się nie zagrzebać w piasku na wyjeździe. Przeraźliwe ryki też zostały daleko za plecami. Ale jest coraz ciemniej, a w takich warunkach bardzo źle się szuka noclegu. Mamy namiar na miejsce przy moście w Sierakowie, ale to jakby park miejski. Z widokiem na kamienice i na zupełnej patelni. Nie bardzo jest gdzie iść do kibla (chyba że ktoś podchodzi do sprawy tak luźno jak chłopak z Lesionek ;)

Już po ciemku jedziemy nad jezioro Kubek koło Jeziorna. Maleńka wioseczka z kilkoma przyćmionymi światłami, jakaś grobla pomiędzy stawami (z mapy to w ogóle wyglądało jakby nasza droga miała przebiegać przez jezioro ;) Żwir zmieniający się w piach, sosnowy las. Wiaty i znaczek parkingu. Pusto. Gwiazdy, szum drzew i spadające szyszki. Kilka zaparkowanych przyczep kempingowych, ale bez lokatorów. Fajno! Mamy gdzie spać…
Kabak się bawi w wiacie, że kotek sika na tygryska, a foczka się cieszy i robi zdjęcia…

Rano zaglądamy nad jezioro. Trochę jednak jest za chłodno, aby się skusić na kąpiel. Sympatyczne korzeniaste plażki tu mają.





Możemy też w całej krasie zobaczyć w jak ładnym miejscu przyszło nam nocować.



W kibelku są dodatkowe atrakcje np. gniazdo os.



Mamy okazję przejechać się legendarną drogą nr 133. Słyszałam opinie, że to droga o numerze trzycyfrowym, dopuszczona do ruchu, ale o nawierzchni przystępnej jedynie dla terenówek. Na wjeździe witają nas wielkie tablice. Nie wiem co to jest za ściema i czemu ma służyć??? Droga faktycznie nie ma asfaltu, ale jest równa, gładka i niezakopliwa. Kto jak kto, ale busio terenówką nie jest i ryje się w gruncie nieporównywalnie bardziej od losowo wybranej osobówki (mamy porównanie chociażby ze skodusią). Może tą tablice postawili, żeby turyści mogli se fote walnąć i potem pokazać jacy byli dzielni, że dali radę się przebrać? My daliśmy, więc nie pozostaje nam nic innego pękać z dumy i pochwalić się tym w internecie - co niniejszym czynimy! ;)



Przy owej drodze, na trasie Sieraków - Piłka, była kiedyś osada Bronice. Nie była to duża miejscowość, a zupełnie wysiedlona została w czasie II wojny światowej. Ponoć Niemcy planowali tu hodowle zwierzyny i miejsce polowań dla władz. Do teraz zostały tylko resztki cmentarza, a łażące wokół sarny wskazują, że zwierzyna hoduje się tu cakiem nieźle.





Kolejny punkt na naszej trasie to Wieleń i opuszczona kaplica grobowa położona w zdziczałym parku na skraju tego miasta.




Krypty są mroczne (jak przystało na ten rodzaj zabudowania) i pachną chlorem (trochę jak świeżo umyty kibel). Eeeeee? Domestos tu ktoś rozlał czy jak? To jest wielka wada relacji, że nie ma możliwości oddania w nich zapachu odwiedzanych miejsc, bez tego, sam opis, jest często bardzo niekompletny!



Kiedyś zapewne było ich więcej, acz do dziś zachowała się tylko jedna, metalowa trumna.



Ma dziurę, więc można kuknąć do środka. Kabak szuka wampirów i jest zawiedziona brakiem kości. Sugeruje, że jeśli nie ma oryginalnych kości - to lokalne władze albo właściciele terenu powinni tu podrzucić plastikowe albo chociaż z kurczaka, żeby uatrakcyjnić region dla turystów. A nie że taki kabak jedzie tu z daleka i nawet kości w krypcie nie ma! Skandal! ;)

Dalej jedziemy do Kaczorów koło Piły. Mieliśmy tu namiary na ośrodek Zodiak. Miejsce dosyć niezwykłe nawet na tle innych ośrodków wypoczynkowych z PRLowskich czasów. Tu domki były zrobione z cystern! A ja jeszcze nigdy nie spałam w cysternie!




Ośrodek jest, cysterny stoją, ale niestety już nie pod wynajem. Są sprywatyzowane na dacze. Kilkoro ludzi kręci się po terenie, ale nie udaje się ich przekonać, aby udostępnili klucze do któregoś z domków. Ani miłą gadką, ani powoływaniem się na nostalgię, ani rozczulającym kabaczkiem śliniącym się do cysterny, ani nawet przekupstwem. Nie i koniec. Nie da rady :(

Zaglądamy jeszcze nad pobliskie jezioro, które trochę wyschło, odsłaniając duże połacie piasku.





Chwilę łazimy nad brzegami oceniając jego walory biwakowe. Średnie... Jest jeszcze wcześnie więc jedziemy dalej. Co do pałacu w Kruszewie mieliśmy bardzo przeterminowane informacje - miał być opuszczony, a zdecydowanie jest… Pozostaje nam odbić na zachód, w stronę Walkowic i promu na Noteci.

Prom jest, rażąco pomarańczowy i kursuje tylko do 15:00.



Noteć solidnie porosła rzęsą.



Na brzegu stoi nadwątlona przez czas wiatka - od deszczu to by nie ochroniła, ale funkcje ubarwiania krajobrazu wciąż dobrze spełnia.



Drewna na opał nie brakuje. Niedaleko stoją solidne, wyschłe drzewa, częściowo powalone przez wiatr.



W oddali muczą krowy i klnie wędkarz. Nie wiem czy żyłka się rwie czy ryba nie bierze, ale wiązanki lecą straszliwe.

Wieczorne ognisko.


Zastanawiamy się tutaj nad jednym ważnym problemem nadwodnym. Nad utopcami ;) Bo one ponoć atakują tylko w nocy i tylko wtedy gdy nieostrożny delikwent, który znajdzie się na ich terenie, wejdzie do wody. Będąc na brzegu jest się bezpiecznym i utopce mogą tylko ze złości zgrzytać zębami. Ale co w przypadku, gdy nogami stoimy twardo na brzegu, nie planujemy kąpieli, ale zanurzamy w wodzie rękę? Np. napełniając butelkę? Tu podania ludowe milczą. Czy utopiec już może wciągnąć w odmęty czy jeszcze mu nie wypada? ;)

A tak chyba wygląda ręka utopca, który postanowił przed snem skutecznie zagasić ognisko, żeby mu się nie rozlazło po okolicy ;)


Widoki z promu. Chciałabym bardzo kiedyś spłynąć sobie kajakiem lub pontonem po takiej zielonej, orzęsionej rzece.





Z promu widać stepowe wzgórze, a raczej taki jakby wał. Jest na nim nowa wiata przypominająca bróg i punkt widokowy na domy w rządku, pole z traktorem i kościelną wieżę wsi Radolin.








Kabak znajduje w piasku ciekawy kamień - niebieski i jakby w kropeczki. Po bliższych oględzinach rzekomy kamień okazuje się być wyplutą landrynką. Kabak jest zły, że nie chcemy zabrać tej wspaniałej lepkiej pamiątki.

Jest też ładna ważka, ale chyba już nie żyje. Ważki też (o zgrozo) nie zabieramy.


W Mirosławcu krótki przystanek na podziwianie czołgu i samolotu. Niestety nie udaje się wejść żadnemu z nich do wnętrza.





Co ciekawe, na pomniku z czołgami są dwie tablice pamiątkowe. Jedna z 1974 roku, druga z 2020. Pierwsza ku pamięci żołnierzy wyzwalających Mirosławiec, druga upamiętniająca pierwszych powojennych osadników. Czyżby żołnierze okazali się politycznie niewłaściwi? Acz jeśli nawet tak, to fajnie, że robiąc nową tablicę tą starą też zostawili.


Samolotowe detale z napisami.



Jest też jakaś armata.


Po drodze napotykamy sporo znaków ostrzegawczo - informacyjnych, takich można powiedzieć - na czasie.



W Starej Studnicy się zatrzymujemy. Sami nie wiemy dlaczego - tak nam w duszy zagrało. Ile można jechać i jechać. Idziemy połazić. Drogi z kostki brukowej sugerują, że czas tu spędzony nie będzie zmarnowany.


Natrafiamy na dawny dworek.



W jego wnętrzach takie przykłady twórczości ludowej.


Są też miejsca biesiadne, miło zagospodarowane i ozdobione przez lokalną ludność.




Gdzieś przy drodze ustawili też takowy zegar. Będzie kolejny okaz do mojej kolekcji - drugie życie opony :)



cdn


2 komentarze:

  1. Pierwsze dwa zdania notki niemal jak u Rodziewiczówny :-))))A, że ja lubię czasem takie klimaty....

    W Bornem Sulinowie też miałem zapędy włazić na czołg identyczny jak u Czterech Pancernych ale dałem spokój - środek dnia i zaraz z tyłu jakiś urząd gminy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na jakis czołg w Bornym wlazilismy, ale tylko na gore, do srodka tez sie chyba nie dalo. Fajny pod tym względem jest czołg w Sanoku (kolo skansenu) bo jesli ktos jest bardzo szczupły to da rade wejsc do wnetrza przez taką dziurę od spodu! Mi sie udalo tyko zajrzec, ale dobre i to! :)

      Usuń