wtorek, 21 grudnia 2021

Beskidzkie ścieżki cz.6 - na trasie: Jasień - Myszyca - Rzeki - Gorc Kamieniecki (2021)

Przemierzane lasy są wilgotne i mgliste. Czasem szumi padający deszcz, a chwilę później otula nas jedynie mokra mgła i woda spadająca z nasiąkłych wcześniej drzew. Niby typowo górskich widoków nie ma, ale nie można tej aurze odmówić uroku!



Najeżone kropelkami pajęczyny! W poprzek drogi albo na równie skąpanych w deszczu ziołach!



Są też na iglakach! Dziwne te pajęczyny - takie trójwymiarowe i rosochate!


Szukamy bacówki pod Jasieniem. Dzisiaj łatwo ją można przegapić! Mamy pewien problem z jej znalezieniem, mimo że już tu kiedyś byliśmy.


Trzeba prawie nosem zaryć o ścianę, aby ją teraz dojrzeć ;)


Korzystamy ze źródełka.


Mieliśmy okazję się tu zaplątać w majówkę roku 2004. Wtedy nie spaliśmy w środku bo był dziki tłum, trzeba było rozbić namiot na łące nieopodal.


Dziś tym bardziej nie ma szans na nocleg - nawet nie da się wejść normalnie do środka. Budyneczek zamknięty na cztery spusty. Robimy sobie zatem mały popas pod okapem. Gotujemy zupki - danie mało wyszukane, ale ciepłe i szybkie do zabełtania!


Fajne krzesełko!


Tuptamy dalej. Droga miejscami wygląda jak dno strumienia.


Gdzieś po drodze mijamy niewielki przysiółek.




A oto najbardziej rozległy widok na naszej dzisiejszej trasie (nie licząc poranka). "Okno pogodowe" trwa jakies 15 sekund ;)


Na Myszycy zbaczamy nieco ze szlaku...


... i zaglądamy do malutkiej chatynki, oceniając jej walory noclegowe. Raczej średnie - przewiewna i położona tak totalnie na patelni.




Bardzo blisko, na skraju lasu, stoi nowa chatka. Nie mieszkalna, taka raczej biesiadna. Zamknięta, ale z zadaszonym gankiem. Na schodkach postanawiamy sobie zrobić herbatkę i zjeść batoniki.



Nie mija 5 minut jak podjeżdża traktor z trzema kolesiami. Z urywków ich rozmów wynika, że nie przyjechali tu przypadkiem. Albo wisi tu jakaś kamera, albo widzieli jak kukam do tej drugiej chatki na środku pola? Na początku patrzą na nas bardzo nieprzyjaźnie, ale gdy traktor odjeżdża i zostaje tylko jeden młody koleś, sytuacja jakoś się rozluźnia i można swobodnie pogadać. Ponoć już kilka razy im się tu turyści włamywali, tłukli szyby albo srali na środku tarasu. Więc tym razem widząc nieznajomych, woleli zapobiec zawczasu. Chłopak opowiada nam też o sobie, że przyjechał do Polski na urlop. Od dzieciństwa mieszka w Niemczech i jest tam zawodowym żołnierzem. Pokazuje na telefonie zdjęcia i filmiki z akcji pomocowych na terenach dotkniętych ostatnimi wielkimi powodziami. Masakra co oni tam zastali! Krajobraz jak po wojnie! I te jego opowieści o całych rodzinach potopionych w podziemnych garażach... Aż skóra cierpnie od samego słuchania i oglądania. A on tam był kilka tygodni... Nic dziwnego, że wciąż tym żyje i o tym opowiada, nawet przypadkowo spotkanym osobom...

Schodzimy do Rzek. I tu ogromna niespodzianka! Jest sklep! Hurrrra! :) Przed wyjazdem sprawdzałam w internecie i wychodziło, że takowego nie ma, że dopiero w Szczawie, a tam za daleko byłoby iść. Stąd możliwość zaopatrzenia spada na nas totalnie niespodziewanie! Uzupełniamy zapas kaszy, sera, a nawet cytrynówka na wieczór będzie! No właśnie… tylko co z tym wieczorem? Ten aspekt nie wygląda optymistycznie. Kolejne potencjalne bacówki czy szopy odpadają jedna po drugiej... A leje coraz mocniej. Taki deszcz o małym lub średnim natężeniu, jak towarzyszył nam od rana, jest do zaakceptowania. Ale teraz przybiera na sile z każdą chwilą. Mamy jeszcze kilka namiarów na ewentualne noclegi, ale żaden nie jest pewny i bezproblemowy..

A! Tak fajnie się dziś szło (mimo deszczu) bo prawie cały czas było z górki! No a teraz to się zmieni… Czeka nas podejście na Gorc.

Ulewa nabiera takiej intensywności, że po chwili jesteśmy przemoczeni do suchej nitki. Przypominają się nam Karpaty Pokuckie sprzed 3 lat… Nie ma chroniących przed wodą kurtek, gdy wodospady wlewają się pod kaptur i strumieniem płyną w stronę pleców, rąk czy kupra. Nie ma nieprzemakalnych butów, gdy namakają spodnie, a woda sączy się do butów od góry… Człowiek idzie jak automat, zalewa mu oczy i marzy tylko o jakimś suchym kątku, aby móc wyjść spod tego ciągłego, zimnego wodospadu. Mój aparat ląduje w 3 workach, więc z tej trasy jest tylko kilka zdjęć z ponoć nieprzemakalnego telefonu toperza. Acz też w takich warunkach nie bardzo się chciało ich za dużo robić…


Chwila odpoczynku w miniwiatce. Nie to, żeby ona była szczelna i nie lało się na łeb. Tyle, że leje się dużo słabiej niż na zewnątrz - nawet dziurawy bylejaki dach jest czasem w cenie!


Po drodze spotykamy Bukę. Tak ją nazwaliśmy. Młoda dziewczyna z ogromnym plecakiem, częściowo schowanym pod szarą peleryną (no więc z daleka przedstawia taki obły, bukopodobny kształt). Idzie pod górę wolniej ode mnie - co naprawdę rzadko się zdarza. Wymieniamy pozdrowienia oraz utyskiwania na otaczającą nas aurę - i tuptamy dalej. Jesteśmy pewni, że dziewczyna jest fragmentem większej ekipy. Ale nikogo więcej dziś nie spotykamy… Myślimy potem, że na bank przyjdzie do chatki... Ale nie przyszła… Może poszła z bazy namiotowej po jakieś zapasy do sklepu? I to by tłumaczyło jej nienaturalnie ogromny plecak i wolne tempo? Tego się już chyba nie dowiemy… A może była duchem, który błąka się tutaj od wielu lat i pojawia się tylko w odpowiednich warunkach mgły i pizgawicy? Potem siedzimy wieczorem i rozkminiamy, że była ubrana tak trochę niedzisiejszo np. wydawało nam się, że miała plecak z zewnętrznym stelażem… Z drugiej strony - może tak samo pomyślała o nas? I była pewna, że spotka nas w bazie, a tak się nie stało?

Na Gorcu zaglądamy do chatki. Z dużą obawą, że nic z tego nie będzie. Znajomy nam mówił, że to chatka prywatna i nieraz udzielają schronienia wędrowcom, ale tylko pod nieobecność właścicieli, którzy jak logika nakazuje - mają pierwszeństwo do zasiedlania chaty. Główny problem polega na tym, że w wakacje, długie weekendy czy święta, chata jest obstawiona przez rodziny i znajomych, więc obcych w tych terminach się nie przyjmuje wcale. No a mamy sierpień….

Chatka jest cudna - przestronna, pachnąca drewnem, dymem i co najważniejsze w tej chwili - sucha i ciepła… I pusta. Nie ma nikogo. Ale jest jeszcze w miarę wcześnie… Ludzie zazwyczaj w górach przychodzą na nocleg dopiero wieczorem...




Na drzwiach wisi kartka z zasadami korzystania z obiektu i numerami telefonów opiekunów.


Dzwonimy. Tak totalnie bez wiary w powodzenie, ale jednocześnie z ogromnymi pokładami tlącej się gdzieś nadziei, że może jednak ten jeden procent szans stanie się naszym udziałem? Pip pip pip pip… Sygnał w telefonie miarowo daje o sobie znać, a nasz wzrok miota się pomiędzy klimatycznymi wnętrzami chatki a ta szarą ścianą deszczu, na którą najprawdopodobniej zaraz trzeba będzie znowu wyjść… Pip pip pip - zdaje się trwać w nieskończoność… Jak to jest, że czas jest taki względny? W końcu odbiera jakiś gość. I co? Możemy zostać!!!!!!!!!!!! Aaaaaaaaaaaaaaaa! Czy mogło nas spotkać większe szczęście? Nie musimy już nigdzie dalej iść, szukać, węszyć we mgle za kolejnymi bacówkami czy bazami. Nikt tu nie przyjdzie i nas nie wyrzuci! A najważniejsze - nie musimy w stanie ociekającym i do wykręcenia włazić do namiotu, przerabiając go na natychmiastowe jezioro! A dlaczego możemy zostać? Bo ekipa zaklepana na dzisiejszy termin zrezygnowała - ze względu na pogodę. Więc chata dzisiaj stoi pusta! Brak ładnej pogody okazał się nie przekleństwem - a uśmiechem losu!

Rozwieszamy w chacie mokre rzeczy - plecaki, kurtki, koszulki, gacie - dosłownie wszystko, co mieliśmy na sobie. Te rzeczy najpierw oczywiście wykręcamy przed chatką.


W chatce są dwa piece, ale nie rozpalamy w nich. Chyba nam się nie chce. Jest ciepło. Wprawdzie mokre ciuchy by szybciej poschły, ale też głupio bez potrzeby spalić całe suche drewno zgromadzone w chatce. A dziś nie bardzo jest jak przytachać coś z lasu. Może to drewno spod pieca komuś innemu będzie bardziej potrzebne? Bo np. nie będzie miał ze sobą butli gazowej?



Twórczość na blacie stołu :) Mamy okazję poznać konia Krzysia! Miło obok niego postawić kubeczek :)


Przebieramy suche łachy. Zjadamy kaszę - bez oszczędzania! W końcu dziś był nieplanowany sklep! Wypijamy tysiąc herbat. No i jeszcze mamy nalewkę! Kiedyś lubiłam cytrynówkę lubelską, ale ostatnimi czasy miałam wrażenie, że bardzo się zepsuła. Jak widać w maleńkim sklepiku w Rzekach została jakaś butelka z bardzo starej dostawy. Albo nabrała aromatu w czasie drogi na ten szczyt? Tak pysznej nalewki to myśmy jeszcze nie pili! Niech się schowają wszystkie domowe eliksiry, wyroby regionalne i tajne receptury koneserów! Jak widać ten chemiczny bełt potrafi przejść magiczną metamorfozę - tylko trzeba mu zapewnić odpowiednie warunki! :)


Szczęście wylewa się nam uszami! Jak to mało człowiekowi potrzeba - sucho w kuper i pełny brzuszek! Ale jakoś będąc w domu się tego w ogóle nie docenia… Więc może jeszcze do kompletu jest jednak konieczny ten zapach przygody, która pisze się na bieżąco i zaskakuje cię w każdej chwili?


Deszcz wali w dach nieustannie, cały wieczór, noc, poranek... Mamy wrażenie, że przybiera jeszcze na intensywności. A może to tylko podmuchy wiatru sprawiają takie wrażenie? O zmroku gdzieś daleko wyją syreny. Bardzo długo wyją. Zastanawiamy się, czy może zalało doliny? Jak w tych filmikach niemieckiego żołnierza? Przychodzą nam też dziwne alerty na telefony, że należy znaleźć bezpieczne schronienie i przygotować się na podtopienia. No niesamowite! Jakimś cudem wymyśliliśmy to wcześniej sami - bez pomocy wirtualnej troski wielkiego brata…

A! W chacie nie jesteśmy sami! Są całe stada wszelakich gryzoni, które czują się tu jak u siebie i w ogóle nie przejmują się naszym najściem. A jak się zgasi światło - to już wszystkie grają w berka! Spadają wtedy z półek kieliszki i keczupy. Głównie są to myszy, ale wypatrzyłam też jedną popielicę! Cudny płowy myszor o pyszczku chomika i wielkiej puszystej kicie! Od dawna mam takie marzenie, aby zrobić zdjęcie popielicy. Powiesiłabym je sobie nad materacem w domu, aby zawsze zasypiać trochę jak w górskiej chatce. Póki co nigdy mi się nie udało zdążyć, wycelować, namierzyć. Widziałam je nie raz, ale mój aparat ma za duże opóźnienie w stosunku do oka… No i dziś częściowo mi się udało… tzn. są dwa zdjęcia popielicy… Jedno z przodu…


I drugie z tyłu... Z lewej strony zdjęcia widać niewielki kawałek puszystego ogona :P


Zdjęcia były robione w odstępie kilku sekund od siebie. Tyle, ile ładuje się lampa błyskowa. Jak widać stanowczo za długo…

Z myszami szło prościej. Nie wiem - czy mniej płochliwe? Czy występują w większej ilości? Czy mniej mi zależało na uchwyceniu ogona?





No ale zwykłych myszów to ja mam na pęczki, choćby w letnim domku moich rodziców. A gruboogoniastych tam ni ma! Chyba popielica potrzebuje drewnianych ścian i górskich przestrzeni. Bieszczadzkie chatki były kiedyś mega popielicowe! Obnoga, Dydiówka, Chryszczatka! Tam to całe ich armie tańczyły na dwóch łapkach dla spragnionych wrażeń bywalców! Ale na dźwięk włączanego aparatu - znikały jak sen, nurkujac w tylko sobie znane szczeliny… A jeszcze mój stary kliszowy aparat po naciśnięciu guzika “on” wybrzmiewał jak załączana piła spalinowa. Więc puszyste kulki są jak najbardziej usprawiedliwione ;)

Śpimy na szerokich ławach.



Zaraz obok mnie jest ściana z grubych beli, a za nią szum wody - jakby wodospad tam jakiś był! Tam szumi, w dach bębni, a w dolinach znów wyją syreny…
Mimo niepalenia w piecach powietrze jest przesiane zapachem dymu i wędzonki. Nie pamiętam kiedy ostatnio mi się tak cudownie spało! Tak jakoś zacisznie, wygodnie, sielsko... Nie wiem czemu, ale bardzo przypomniał mi się nocleg w Kurnytowej Kolibie...… Takie małe deja vu.... Wtedy też nam solidnie dolało! Hmmmm… W końcu to podobne miejsce i nie tak daleko stąd!

O tak to tam bywało! Kurnytowa, październik 2007.






Są takie momenty w życiu, że człowiek by chciał, aby trwały jak najdłużej. No i trochę chyba tak jest z naszym spaniem na Gorcu! Śpimy chyba 14 godzin :) Ha! Tak to można żyć!

W końcu nawet najmilsze miejsca trzeba opuścić. Dziś pogoda nieco lepsza tzn. pada dalej, ale intensywność znacznie zmalała. Mgły też jakby nieco mniej gęste…


Ale iść trzeba! W końcu dotrzeć z Gorca do Nowego Targu w 2.5 dnia to nie lada wyzwanie! :P

A! Nie dawała mi spokoju jedna rzecz! Takie nieodparte wrażenie, że ja już tą naszą chatkę kiedyś widziałam. Zaczęłam więc szukać i znalazłam! Przechodzilismy tamtędy w maju 2004. Acz jak to w majówki - chatka była pełna, więc nie zaglądaliśmy nawet do środka...




cdn


4 komentarze:

  1. To już przynajmniej mogłam zobaczyć jak wyglądały te stworki robiące drake w nocy kiedy spałam tam w grudniu;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zimą to mają chyba jeszcze wieksze parcie zeby wyjadac żarcie turystom! :)

      Usuń