piątek, 17 grudnia 2021

Beskidzkie ścieżki cz.4 - na trasie przeł. Gruszowiec - Ćwilin - Jurków (2021)



Schodzimy na przełęcz Gruszowiec, gdzie jest bar “Pod Cyckiem”.


Zjadamy żurek i naleśniki pod czujnym okiem jakiegoś szlachcica z litrowym browarem.


Słoneczko świeci, jednak cichy pomruk horyzontu co chwilę daje o sobie znać…


Czeka nas długie i mozolne wspinanie się na Ćwilin, no jak to wszędzie w Beskidzie Wyspowym. Ale w porównaniu z tą zakichaną Śnieżnicą to jest poezja i człowiek się raduje każdym krokiem wędrówki!


Trafiają się sympatyczne korzeniaste schodki.


Mijamy symboliczny grób udekorowany kolorowymi kwiatami.


Blisko szczytu las staje się bardzo klimatyczny, nieco skarłowaciały i powyginany.



Zbliża się godzina 18. Powoli do nas dociera, że nie ma najmniejszych szans, abyśmy dotarli przed zmrokiem na planowane miejsce noclegu, czyli do chatki pod Mogielicą. Strasznie nie lubimy łazić po ciemku, a poza tym ta chatka jest malutka. Co jak będzie zajęta? A w ciemności i w deszczu szukać miejsca na namiot - to też do przyjemnych nie należy. Coś dzisiaj wybitnie przeholowałam i trasa zaplanowana z tą realną do przejścia - totalnie się rozjechały… I co teraz? Burze w tle nabierają intensywności i granatu.. Czyli jeszcze zaraz nam solidnie doleje… Takie oto nie do końca pozytywne emocje kłębiły się nam w głowach podczas podejścia na Ćwilin…

W końcu włazimy na szczyt…. I zbieramy z ziemi szczęki.. Ja pierdziuuuuu! Co to jest w ogóle??? Spodziewałam się górki pokroju Golca, Lubomira czy innej Śnieżnicy. Czyli gliniastego lasu z może trochę rozleglejszą niż poprzednie łączką widokową. A tu jest jakaś jebutna połonina, która wydaje się nie mieć końca, a widoki są praktycznie wszędzie dookoła!




Łazimy w tą i z powrotem, okrągłymi ze zdumienia oczami lustrując najbliższą okolicę. Jest chyba z 5 miejsc ogniskowych. Na skraju lasku stoi duży namiot zrobiony z brezentowych plandek, gdzie nie od dziś obozuje facet z dwójką dzieci. Gdzie my u licha jesteśmy??? Przed chwilą jeszcze, na tej całej Śnieżnicy, wydawało się nam, że wkroczyliśmy w samą kwintesencję polskich gór, z ich rabunkową zabudową i jeżącymi się wszędzie zakazami. A teraz, chwilę później, mamy wrażenie, że jakaś nieznana siła przeniosła nas w sam środek ukraińskich Karpat! Patrzymy to na siebie, to na teren wokoło. To jest chyba jakiś sen, z którego mam nadzieję, że się szybko nie obudzimy!

I nawet wierzbówka tu jest! :)



Oczywiście jednogłośnie i natychmiast zmieniamy plany! Nie ruszamy się stąd już ni kroku, a pomysł szukania jakiejś niepewnej chatki w cholerę daleko – wydaje się tak totalnie niedorzeczny, że w ogóle nie wiem jak mógł nam postać w głowie!


W miejscu, które wydało się nam najfajniejsze, tzn. posiadało połączenie zaciszności z przestrzenią widokową, stawiamy nasz domek.



Zazwyczaj w polskich warunkach robimy to na granicy zmroku - aby jak najpóźniej, jak najciemniej i jak najmniej lazł w oczy kręcącym się ludziom, a z drugiej strony, aby jeszcze być w stanie rozłożyć wszystko bez świecenia latarkami, bo światło też może kogoś nieproszonego przywabić. Dziś łamiemy te nasze odwieczne zasady i mamy totalnie wyrąbane - tu jakoś wydaje nam się, że miejsce ma tak dobrą energię, że wręcz niemożliwe, aby zjawił się ktoś niepowołany i się przypierdolił. A może od dwóch lat tłamszona i niezrealizowana potrzeba znalezienia się w prawdziwie wolnych górach - tutaj wreszcie się miała okazję wylać i to z siłą wodospadu??

A tak przyziemniej - lepiej też rozłożyć namiot i schować bambetle póki jest sucho, a nie jak burza w końcu przyjdzie i nam dopizga na dobre.



Na ponizszym zdjęciu, oprócz Taterek, mamy okazję obserwować chyba jedno z ziaren piasku, którego nie udało mi się wytrząsnąć z aparatu. Czasem, gdy okoliczności są sprzyjające, postanawia ono zapozować. Zwlaszcza na dużym zoomie pojawia się w pełnej krasie! W innych chwilach głównie przypomina o swym istnieniu zgrzytami przy wysuwaniu obiektywu. Mam nadzieję, że żyjemy w symbiozie i nie wytnie mi kiedyś jakiegoś nieprzyjemnego numeru, wpadając w jakąś część aparatu, gdzie zdecydowanie wpaść nie powinno! Ciekawe skąd z nami przyjechało? A może to nie piasek??


Gdy namiot już na dobre rozgościł się pośród płowych traw, mamy kolejne zadanie - szykujemy ognicho...



Jego dym zwabia miłych gości - ekipę spod Krakowa, która zajrzała tutaj na wycieczkę popołudniową.


Biesiadujemy więc razem, wciągamy kiełbaski, obserwujemy wirujące nad górami mgły i promieniste blaski wyłażące stadami spod chmur.



A tam to już najwyraźniej leje!



I znowu ta moja obrzydliwa reklamówka! Znów wlazła w sam środek kadru! No nie mam na nią sposobu! Już sobie obiecałam, że muszę skombinować czarne albo zielone reklamówki (a może w jakiś ładny szlaczek??) i w nie pakować jedzenie na kolejne wyjazdy!


Błyska się wszędzie wokół. Wali w Babią i w Tatry. Czarne chmurzyska sikają nad Mogielicą i Szczeblem. A nas zawadza tylko ogonem i to bardzo a to bardzo łagodnie. Cały wieczór siedzimy jak w oku cyklonu, obserwując ze sceny atmosferyczne przedstawienia wszędzie wokół.

Bardzo ciekawe są te małe poszarpane chmureczki, które poruszają się zupełnie niezależnie od sunących frontów i innych większych chmur. Podlatują to do góry, to w dół, a czasem zapinkalają po dziwnym łuku. Zazwyczaj takowe nie zwiastują dobrej pogody...




Zagaduje nas też koleś z menażką. Pożyczyć… żaru, coby mu się łatwiej rozpalało ognisko z mokrego drewna. No bo czasem z lekka pokapuje, ale urok okolicy i magia chwili powoduje, że praktycznie tego nie dostrzegamy. Najwyżej się kaptur lub karimatę na głowę naciągnie! :)



Koleś z menażką znika gdzieś za polowym ołtarzem, a sunące później w tamtą stronę postacie z wielkimi plecakami, sugerują że również ten żar będzie miał dziś dużo fajnego towarzystwa :)

W zapadającym zmroku zostajemy sami. Nasi nowi znajomi nie byli przygotowani na biwak (acz mam wrażenie, że mieli ochotę zostać :) )


Chmury co chwilę zmieniają kształty, ale nad nami twardo trzyma się świetlista dziura!


A tam łuna! jakby się co paliło!


Wbrew pozorom mamy okazję podziwiać dzisiaj zachód słońca.



Wprawdzie wygląda on bardziej jak lądowanie ufo niż klasyczny codzienny spektakl wieczorny ;)


Siedzimy dość długo przy płomieniach pełgających w takt coraz bliższych i częstszych grzmotów.



Można się też conieco podsuszyć.


Noc jest jednocześnie gwiaździsta i burzowa. I o dziwo wciąż sucha! Mamy poczucie, że to zapewne do czasu. Że pewnie rano dostaniemy za to solidnego łupnia. Ale i tak warto! Dla takich nocy, widoków i wspomnień!

Tymczasem rano czeka nas niespodzianka! Spotkani wczoraj ludzie nam mówili, że ma lać, wiać i pizgać z solidnością tropikalnego tajfunu - już od 6 rano. Pogoda jednak postanowiła się wypiąć na smartfonowe przepowiednie i zrobić ładny prezent wszystkim, którzy chodzą w góry kiedy im w duszy zagra, a nie kiedy dostają taką sugestię od połyskującego ekranika. Mamy już 8:30 i nie leje! I wygląda na to, że nawet wcale nie ma takowego zamiaru! Wystawiamy głowę z namiotu, a tu...




Wszędzie po okolicznych górach przewalają się chmury, zakrawające z lekka na możliwość nazwania ich inwersją ;)










Ktoś może wie co to za góra? Taka czubata?


Tatry wylazły chyba jeszcze ładniej niż wczoraj.




W takich oto miłych okolicznościach sierpniowego dzionka spożywamy śniadanko. Nie pamiętam co jedliśmy, ale było to pyszne! :)


No i jeszcze jedna sprawa! Ta góra nas wyżywi! :) Całą połoninę porastają maliniska!


Żal się żegnać z Ćwilinem, który na chwilę obecną awansował u mnie na zaszczytne miejsce najbardziej ulubionej polskiej góry, bijąc na łeb na szyję nawet od dawna wyróżnianą Stromą. No ale nie zostaniemy tu na stałe, trzeba iść dalej! A może to nie sam odosobniony Ćwilin tak się udał, tylko rozpoczął on jakąś niezwykle dobrą passę na drogach naszej wędrówki? Trza więc korzystać i śmigać póki nas niosą szczęśliwe fale! :)

Wąwozowymi lejami schodzimy do Jurkowa.


Kilka migawek z wioski.




Tam wizyta w sklepie i dwie wielkie torby wiktuałów, które za cholerę nie możemy zmieścić w plecaki. No cóż… Trzeba widać bardziej się natężyć i upychać mocniej. W Wisportach denka nie wypadają, co się nieraz zdarza w innej maści plecakach z gatunku “trekkingowych” ;) Na 4 dni to trochę tego zaopatrzenia jest… Bo wychodzi, że to jest ostatni sklep na naszej trasie do Nowego Targu…


cdn

2 komentarze:

  1. a w którą stronę ta spiczasta góra? to mogą być Wysokie Skałki (Wysoka) w Małych Pieninach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki! To chyba wlasnie w tą stronę, wiec musi byc ona!

      Usuń