sobota, 11 grudnia 2021

Beskidzkie ścieżki cz.2 - na trasie: Kalwaria Tokarska - Golec - Lubień (2021)

Napełniwszy brzuszki pulpą i zieloną herbatą, suniemy sobie ochoczo przez Tokarnię. Zwłaszcza, że błysnęło słońce! SŁOŃCE! To trzeba uwiecznić na zdjęciu, bo kto wie, czy trafi się jeszcze kiedyś na trasie?


Przy bocznych uliczkach zachowało się jeszcze trochę drewnianych domków, starych schodków, pryzm opału czy fajnych bram.







Domy się kończą, asfalty też.. Szlak wspina się szeroką, kamienistą drogą na zbocza Urbaniej Góry. I tak duża w rejonie ilość kapliczek - zaczyna się jeszcze zagęszczać. Nie no, bez jaj! Tu już jedna stoi na drugiej! Drugie Kapliczkowo jak to spod Bełchatowa - tylko na stromym zboczu?


Jak się potem dowiadujemy, to niecodzienne miejsce zwie się Kalwaria Tokarska. Pierwsza z kapliczek - drewniana Matka Boska, została tu postawiona prawie 40 lat temu. Z czasem kapliczek przybywało i obecnie jest ich około dwudziestu. Autorem rzeźb jest Józef Wrona, miejscowy artysta. Pomysłodawcą przedsięwzięcia był ówczesny proboszcz z Tokarni. Obaj to w ogóle bardzo kreatywni goście - ponoć przywrócili też w Tokarni starą, zapomnianą tradycję, aby w Niedzielę Palmową wozić rzeźbę Chrystusa na osiołku wokół kościoła :)

Część drewnianych rzeźb spróchniało lub zgniło przez lata i zostało wymienione na kamienne. Fajne jest, że tutaj każda kapliczka jest inna, a ich kształty są bardzo pomysłowe!

Patron drwali przyucza do zawodu młode pokolenie :P


Są kapliczki ze źródełkiem.


I pokryte pnączami groty z mini fontanną.


Pierwsza jaką widzimy kapliczka kładkowa! Anioł - strażnik mostu. Pilnuje skubany, nie chce mnie przepuścić. Trudno, zawracam ;) A tak serio - to chyba ma symbolizować Anioła Stróża, który przeprowadza dziecko nad potokiem, żeby nie zrolowało do wody.



Ze sklonowanym kardynałem.


W klimacie słupowo - kolumnowym.



Urokliwe kapliczki na powykręcanych, korzeniastych sosnach.


“Pojemnik” na figurkę wygląda jakby kiedyś był metalową miską!


Ten okaz wygląda jak piramida do mojej kolekcji, a jest kopcem ku czci polskich chłopów.


Nawet kosa jest na posterunku!


W jedno ze zboczy jest wkomponowana solidna groto - piwniczka.


Wnętrza urządzone są kolorowo i z lekka chaotycznie.




Fajne kafle! Kiedyś podobne widzieliśmy na piecu w jednym z przedwojennych, dolnośląskich domów.


Mają tu nawet wpisownik! :)


Rumiany Chrystusik z pewnym zdegustowaniem spogląda na świat...


Jest też ponoć okrągłe jeziorko z łodzią na środku - ale tą rzeźbę jakoś przeoczyliśmy.. Albo trzeba było skręcić gdzieś w bok?

Widoczek w stronę Tokarni.


Mijamy też napis: “Cała Kalwaria jest jak ludzkie życie - wędrowaniem. Zachwyt nad pięknem łąk i kwiatów, radość z ciszy i kojącego szumu lasu miesza się z bólem zmęczonych nóg, zadyszką i gęstymi kroplami potu płynącego z czoła”.

Droga powyżej Kalwarii pnie się początkowo miłymi łąkami.






A potem czeka nas mozolne podejście na Golec. Błoto, kamienie, stromizny, zero widoków. Lekko rozpłynięta kartka z segregatora przywalona na szczycie na drzewie. Mokry las, no i to samo w dół.




Dopiero nad kolejną wsią otwierają się widokowe łąki.



Zaczyna znów lać. Mijamy grupkę wesołych grzybiarzy. To niesamowite jak kipi z nich radość, optymizm i zachwyt nad otaczającym światem. Kosze pełne, twarze rumiane. To nic, że leje, to nic, że na dole może zostały jakieś troski. Ten mały wycinek przestrzeni, który ze sobą niosą, wypełniony jest szczęściem i dobrą energią. Fajnie jest takich ludzi spotykać. Gawędzimy dosyć długo, nie zważając na potoki wody szumiące w mgle okolicznych lasów.

Oprócz owych grzybiarzy, innych turystów spotkaliśmy dziś jeszcze 4 sztuki. Dwóch starszych panów z parasolami odzianych w wełniane czapki i dobrane kolorystycznie podkolanówki. Panią w chlupoczących sandałach zbierającą kamienie do kwiecistej chusty. I młodą dziewczynę z głośnomówiącym smartfonem, ktoremu tłumaczyła czemu nie lubi Tatr i już nigdy tam nie pojedzie. "Bo Tatry nie są prawdziwe." Co innego strumienie deszczu na zboczach Zembalowej! Im na bank nikt nie zarzuci odarcia z realizmu! :P

Gdy zaczynamy znów namakać od stóp do głów - pojawia się ONA. Wiata idealna! Z podestem do spania, stolikiem, ławeczkami, bocznymi ściankami chroniącymi przed wiatrem, zadaszonym miejscem na ognisko. Jest przykładem chyba najbardziej ekonomicznego wykorzystania budulca, aby stworzyć miejsce, które jest funkcjonalne a nie tylko fikuśne.



Szybko zasiedlamy sympatyczne i co najważniejsze suche wnętrza. Rozwieszamy łachy ociekające i te lekko zawilgocone, ale już zaczynające nieco zapodawać aromatem stęchlizny.


Trzeba je uwędzić przy ogniu! Jeden dym skutecznie zabija zapach starej piwnicy! ;) No jeszcze prażące słońce i wiatr, ale zwłaszcza na to pierwsze - to się póki co nie zanosi ;)

Wiatę dzielimy z dwoma solidnymi ptaszorami.



Zaraz mi się przypomina ta sowa, co mnie chciała wczoraj upolować… Kurcze, jak dobrze, że sobie jednak odpuściła!

Nasz hotel może się też poszczycić cudnymi widokami z okien!!

Wirujące mgły nad (i pod) górami. Widać, że to Wyspowy. Każda góra z osobna. Patrze na nie i już na sam widok mam zadyszkę ;)


Niektórzy robią panoramki gór, inni wiat :P


(ta złośliwa reklamówka nie po raz ostatni zepsuje nam zdjęcie! ona chyba ma zdolność wypełzania z plecaka, spod stołu i wskakiwania w kadr, wtedy gdy nikt się tego nie spodziewa! No więc ileś razy mamy bohatera drugiego planu - choć tutaj to chyba nawet pierwszego.

Gotujemy kaszę, wypijamy ostatnie wino z dzikiego bzu, sprytnie jeszcze w domu przelane do plastiku, a potem czeka nas uczta grzankowa. Zjadamy prawie całe nasze zapasy chleba i sera, więc pozostaje mieć nadzieję, że w kolejnej wsi będzie jakiś sklep. Inaczej na lokalnym OSP trzeba będzie jednak się zgodzić na zapomogę w postaci paczki żywnościowej ;)


Ognisko udaje się rozpalić głównie dzięki jakimś dobrym duszom, które pod wiatą zgromadziły trochę chrustu. W chwilowych przerwach w w opadach ściagamy z lasu kolejne jego porcje - niech schnie dla następnych. A poza tym do solidnie rozpalonego ognia - już i nawet wilgotne można dokładać. Najwyżej ogień się z lekka buntuje i robi psssssss….





Widoczki zaciągają się coraz bardziej.



Z prawej strony sunie niesamowita chmura! Taka jak szara ściana. Postępuje powoli acz konsekwentnie - jakby ktoś zaciągał kurtynę. A kończy się nie w sposób rozmyty czy zamglony, ale jak ucięcie noża.



A taki widok się rozpościera przed oczami, gdy wracasz z wieczornego kibelka! :)


Nasze apartamenty! :)


Ogólnie nie lubię jak na wycieczce za bardzo polewa, ale jest jednak jakiś niezaprzeczalny urok, gdy śpi się w wiacie czy chatce, a deszcz bębni w dach… A ty w cieplutkim śpiworku, z pełnym brzuszkiem i sobie usypiasz wśród zapachu mokrych łąk i dymu, słuchając jednostajnego szumu wody i wiatru… I jeszcze masz tą błogą świadomość, że rano nie musisz suszyć namiotu! :)

Rano akurat nie pada. Przynajmniej przez chwilę ;) Schodzimy w stronę wsi.




Rzut oka za siebie.


O! deszcz sobie przypomniał o Beskidzie Wyspowym! Chowamy się więc pod drzewem. Nie jesteśmy pierwsi. Już wcześniej przyczaiła się tu kapliczka!



W Lubieniu (Lubniu?) i traktory się chowają przed ulewą...


Krasnale siedzą na nocnikach…


A ten kamienny wodospad cholernie mi przypomina pewne miejsce z dawnych lat… Pewnie mają tu sporo takich?


O takie miejsce! Acz tamto było chyba gdzieś koło Piwnicznej? Rok jak się nie myle 1993.

Nie wiem co zobaczyła św. Anna i jej podopieczna. Ale zżera mnie ciekawość! ;)


Sklep na szczęście jest, więc głodować nie będziemy. Ale wpływa to bardzo niekorzystnie na masę naszych plecaków! A już się tak dobrze szło... ;)

Ech te dzikie szlaki polskich gór...


Acz trzeba przyznać, że architektura drewniana w rejonie ma się dobrze i dbają, aby nawet nowe budowle były utrzymane w stylu :P



cdn


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz