wtorek, 2 listopada 2021

Czerwcowa włóczęga cz.2 - Dębina, wioska na skraju wyrobiska (2021)

Wioskę o nazwie Dębina wypatrzyłam kiedyś na satelitarnych mapach, jako miejsce zewsząd otoczone wyrobiskami kopalni odkrywkowych. Tereny bezpośrednio przytykające do wsi też sprawiają wrażenie mocno zrytych, o dziwnej regularności formy. Ciekawe jak tam wygląda "na żywo"?


Kierując się moim, widać nie do końca już aktualnym atlasem samochodowym, próbujemy dojechać do wioski od północy, od strony Osin. Droga okazuje się jednak nieprzejezdna - nie ma otwartego przejazdu pod taśmociągami. I to nie tyle, ze np. stoi zakaz, którego można nie zauważyć - szosę przecinana przekop i solidny zasiek, miejscami wzmacniany nawet drutem kolczastym.


Może się pomylili? I zamiast na białoruskiej granicy postawili go tutaj? Nic więc dziwnego, że tam im ciapaci łażą jak chcą, a buba do Dębiny dostać się nie może! ;)

Rzut oka na ciekawe konstrukcje i zmywamy się, zanim ochrona zacznie węszyć czemu ten nie maskujący samochód się kręci po ślepej drodze, a jakaś dziwna baba klei się do siatki ;)


Robimy wielkie koło i tym razem zajeżdżamy od południa. Tu stoi tylko zakaz. Zostawiamy więc busia w jakiejś bocznej alejce i w stronę upatrzonej wioski suniemy piechotą. Na rozstaju stoi sobie kapliczka. Z obrazem maryjnym - pan Bernard (z poprzedniej relacji) nie byłby zadowolony! ;)


Pierwsze co nas uderza to cisza. Szeroka szosa z całkiem równego asfaltu i kompletnie nic po niej nie jedzie. Nie ma też wiejskiego zgiełku - ujadania psów, wizgu umiłowanych przez Polaków kosiarek, łupiącej muzyki i innego darcia japy bez potrzeby. Słychać jedynie odległy szum taśmociągów, czasem przeleci jakiś owad albo zagdacze ptak. Acz tych ostatnich, jak na czerwcowy dzień, też jest wyjątkowo mało...

Mijamy pierwszy dom. Opuszczony. Sama wydmuszka.


Kolejne 3 domy są zamieszkane. Tak sugerują przynajmniej zadbane obejścia czy lecący z komina dym.






Ludzi nadal jednak nie spotykamy, jak również żadnych generowanych przez nich dźwięków. Mamy nadzieję, że może w drodze powrotnej spotkamy kogoś z miejscowych. Może będzie miał ochotę porozmawiać, opowiedzieć coś o tym miejscu, jego przeszłości i planach na przyszłość? Ale jak się okaże - nie będzie nam dane dowiedzieć się żadnych szczegółów...

Suniemy więc póki co dalej, samym środkiem szosy, licząc, że wyłaniające się z niebytu bezszelestne auta widmo nie są dla nas zagrożeniem.


Rzuca się nam w oczy malutki drewniany domeczek, a raczej jego ruina.

Sprawia wrażenie jakby działkowego? Bo taki jakby za mały na mieszkalny, o ściankach z dykty.




Co ciekawe - w tej wsi jest kilkakrotnie więcej latarni niż zamieszkanych domów. Ciekawe czy świecą wieczorami?



Kapliczek przydrożnych też jest chyba więcej.



Z wielu okolicznych łąk wieje wspomnieniem domów, których już nie ma. Wyraźnie mam wrażenie, że zniknęły one niedawno i jeszcze nie do końca wymazały się z czasoprzestrzeni. Tak jakby ich zarys był jeszcze odczuwalny. Idąc szosą ciągle kątem oka widzę jakiś komin, płot albo inną altankę. Gdy odwracam się - wszystko znika jak sen…

Sporo tu zamiast tego mają transformatorów czy innych urządzeń związanych z elektryką - słupy, kable i przy każdym słupie całkiem spory baraczek. Baraczek czasem skwierczy, a czasem nie.



Horyzont zamykają strzeliste szczyty hałd.


Jest tu budynek OSP ze schodkami zarastającymi chwastem.


Jest też ośrodek kultury z otaśmowanym placem zabaw, zamkniętym niegdyś z powodu walki ze zdrowym trybem życia i promowaniem otyłości wśród dzieci. Ciekawe, że posłusznie zamknęli, ale na otwarcie - już pary nie starczyło…


Chcieliśmy się odchamić i poobcować z kulturą, ale drzwi przybytku były zamknięte. Nieco surrealistycznie na tym tle wygląda kolorowy wyświetlacz migający temperaturą i wciąż świecąca się nad wejściem żarówka.



Kabak też chyba na swój sposób odczuwa magię i niepokój tego miejsca: “A może ludzie nadal tutaj są, tylko my ich nie widzimy? Może stali się niewidzialni, żeby ich policja nie złapała jak się bawią na placu zabaw mimo zakazów? A potem, może już nie potrafili wrócić do swoich normalnych postaci?”

Są takie momenty, gdy człowiek zaczyna się oglądać za siebie częściej niż zazwyczaj ;)

Staramy się podejść w stronę granicy wyrobiska. Widać dokładnie miejsce, gdzie ziemia się urywa.




W oddali widać różne machiny gryzące ziemię.




Krajobrazy są miejscami nieco upiorne. Jakby to drzewo próbowało uciec przed nadchodzącym potworem.


Potwór na zbliżeniu! Ale bym sobie tam połaziła, jakby napotkać takowy opuszczony!


Dębinę żegnamy z pewną dozą niedosytu. Zostawiamy w tyle jej mieszkańców, zarówno tych prawdziwych jak i widma tych, którzy stąd odeszli. Zostawiamy przedpola, skwierczące baraczki, opuszczone panele i ciszę letniego popołudnia. Naszym celem na resztę dnia są inne miejsca, gdzie można zajrzeć do bełchatowskiej dziury czy przyjrzeć się industrialnym klimatom ją otaczającym.

cdn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz