poniedziałek, 11 października 2021

Śladami urynoterapii cz.5 - (Sulimów, Liwcze, Hulcze) (2021)

Wybywając z Dołhobyczowa dzielimy się na dwie grupy. Szymon, Iwona i Krwawy czują wiatr w żaglach i mają ochotę dziś więcej pochodzić. Idą więc pieszo.


Ja i Pudel postanawiamy podjechać stopem. Pierwsze auto podwozi nas do Oszczowa.


Wysiadamy na skrzyzowaniu, gdzie stoi sobie Nepomucen.


A w zaroślach jest pałac, w którym obecnie odbywają się różne terapie dla osób niepełnosprawnych.


Grunt to maskowanie stosowne do sytuacji.


Kolejną podwózką suniemy do Sulimowa. Cerkiew jest położona na skraju wsi, więc musimy kawałek do niej podejść przez faliste pagórki. Takim asfaltem to można wędrować!



Idąc rozmyślałam sobie, że jakbyśmy tak przypadkiem znaleźli tu gdzieś portal czasoprzestrzeni i przenieśli się np. w lata 90-te. Na którym etapie bysmy się zorientowali, ze coś jest nie tak? I wtedy wyłonił się on, na czarnych blachach :) Przedziwne uczucie! :D


Mijamy luźno rozrzucone zabudowania Sulimowa.






Ekologiczne schodki do kapliczki.


Pogoda jakby się z lekka psuła…


A może to nadchodzi nie burza, a inwazja UFO? ;)


Cerkiew jest drewniana i o dziwo ją przegapiłam podczas moich dwóch poprzednich wycieczek po tych okolicach!




Widać ślady po Zielonych Świątkach.


Obok cerkwi stoi krzywa dzwonnica, której się nieco poplątały nóżki.


Trochę pada więc się chowamy w wiacie przystankowej, która jest idealnie położona - zaraz koło cerkwi.


Mamy popas na słodko - zjadamy batoniki i raczymy się słonym karmelem.


Cały przystanek ktoś udekorował naklejkami. Są etykiety z jakiś napojów, spreju na kleszcze, a nawet reklama fejsbukowej organizacji, która zrzesza i wspiera artystów.


Po drugiej stronie drogi stoi mały, opuszczony domek.



Ściany już mu się zaczynają rozłazić. Wnętrza wypełnione są materiałem sypkim. Trociny? Albo jakieś łupki po ziarnach? Zaglądałam tylko przez okienko, więc ciężko mi to dokładnie ocenić.


Na ścianie klasycznie - kącik religijny.


Skądinąd ciekawe jak mało ludzi urządza domy kierując sie swoimi gustami i ulubieniami, a nie wytycznymi mody w danym czasie. I ten trend braku własnego pomysłu jest ponadczasowy i nieprzemijający. W starych, wiejskich domach musi być na ścianie pamiątka z komunii, świety obraz czy ślubne zdjęcie. W obecnych mieszkaniach - też aranżacje pisane przez kalkę, nawet jeśli chodzi o kolory farb czy tapety...

Kiedy stoję przy owym domku, rzuca mi się w oczy kępa drzew i kwitnących krzaków bzu na środku uprawnego pola. I do tej kępy wchodzi linia elektryczna i tam się kończy. Tam musi być opuszczony dom!



I faktycznie! Instynkt poszukiwacza ruin mnie nie zawiódł!


Domek zarósł całkowicie. Otaczają go nie tylko drzewa, ale cała plantacja konwalii. Niesamowicie ich zapach miesza się z aromatem bzu! Jakby człowiek wsadził łeb do flakonu z perfumami! Bo woń się nie rozchodzi na boki. Tu wiatry chyba w ogóle nie wieją. Szczelne ogrodzenie z drzew i krzewów powoduje, że powietrze jest tu stojące i panuje wręcz lekki zaduch.


Dom jest zamknięty, ale można zajrzeć przez okna.



Uschłe kwiaty w wazonach i doniczkach, sprzęty rozstawione tak, jakby wczoraj ktoś wyszedł na spacer. Ciężko ocenić jak długo nie ma gospodarza. Na ścianie wisi kalendarz, ale nie mogę dostrzec daty.



Rower stoi, jakby ktoś przed chwilą wrócił z zakupów...


W szopie obok zawalił się dach. Leżą tam fragmenty dwóch starych motocykli.


Na ziemi wokół domu jest dużo zeschłych liści. Chyba zeszłoroczych, skoro mamy maj? Chrupią pod nogami w bardzo specyficzny sposób. Bo słychać ich łamanie się pod stopami póki się idzie - i jeszcze jakieś 3-5 sekund po zatrzymaniu się. Czy uszkodzone liście dalej pękają? Czy to jakieś nietypowe echo? Ma się jednak nieodparte wrażenie, że nie tylko ja tu chodzę. Acz to coś nie łazi niezależnie, typu wędrujący jeż lub mysza, ale idzie wybitnie za mną…

Gdy już przebiłam się przez szpaler drzew i wychodzę na odkryte pole, z głębi kępy słyszę skrzyp. Jakby otwieranych drzwi lub okna? A sprawdzałam, że wszystkie dokładnie zamknięte.. Nie wracam sprawdzać. Trochę czasu mi tu zeszło, a tam na przystanku czeka Pudel! Zatem chyba lepiej, żeby jakaś niepewność pozostała bez odpowiedzi ;)

Z Sulimowa idziemy polami do Liwczy. Rzepak, trawy i potwornie śliska ziemia. Co chwilę rozjeżdżają nam się nogi na tym błocku. Klei się do wszystkiego masakrycznie, kilka razy oskrobujemy buty patykiem czy próbujemy szlam obetrzeć o trawy. Rozważamy jak będzie się tu sprawował wózek Krwawego ;)




W oddali widać wieże kościoła w Warężu. Póki co jeszcze nie udało mi się do niego dotrzec...


Znajdujemy fajne miejsce na biwak. Na uboczu wsi stoi zamknięta świetlica, ale obok jest porządna wiata na wypadek deszczu, pachnąca drewnem sławojka i miejsce ogniskowe z rusztem. Budowa tego miejsca została dofinansowana z unijnej kasy, o czym bardzo górnolotnie wypowiada się przytwierdzona tablica: “Zaspokojenie potrzeb mieszkańców Liwcza w zakresie kultywowania lokalnej tradycji poprzez stworzenie bezpiecznego i estetycznego miejsca spotkań, a tym samym rozwój aktywności społecznej”. Nie wiem jak to z mieszkańcami, ale nasze potrzeby na ten wieczór zostały zaspokojone i kultywowaliśmy aktywnie nasze wyjazdowe tradycję - ognisko, namiot i piwo :)

Idziemy jeszcze do Hulczy (Hulcza?) do sklepu. Tu niestety stop nie współpracuje, całość przetuptujemy asfaltem. Mijamy popegieerowskie zabudowania.


A między nimi otaśmowany przystanek. Tzn. teoretycznie nie wolno do niego wchodzić?


Reszta ekipy dziś całą trasę przeszła pieszo. W polach, na środku uprawy kukurydzy, trafili na baze wojskową. Przenośny radar, namioty, wszystko otoczone drutem kolczastym. A żołnierze częstowali ich drożdżówkami! Strasznie żałuje, że mnie tam nie było! To czasem boli, że nie można się rozdwoić!

Gdy wracamy ze sklepu i podchodzimy do naszej wiaty - słyszymy harmoszkę i śpiew. Ki czort? Jakiś festyn? Ktoś puścił radio? A tu się okazuje, że przy pobliskiej kapliczce trwa majówka! Idziemy tam z Iwoną i Krwawym. A nuż będzie się można przyłączyć? Na ławeczce siedzi babcia, czteroletnia dziewczynka i facet - miejscowy organista. I śpiewają pieśni maryjne przegrywając na moim ulubionym instrumencie! Po horyzontach grzmi i chodzą czarne chmury.


Zaczyna z lekka popadywać, więc uciekamy z ławki pod okap z liści jakiegoś krzewu. Bez pachnie a powietrze jest przesycone dalekim oddechem burzy. Napotkana ekipa ma cały śpiewnik tematycznych piosenek. Ja najbardziej lubię “Piosenkę na dobranoc” i “Czarną Madonnę”. I widzę moją babcię, która mi śpiewa te piosenki - a ja mam chyba tyle lat co ta mała dziewczynka. Robię mamie “telekonferencję”, dzwonię i siedzę z włączonym telefonem. Żeby też posłuchała i mogła choć trochę tu z nami być. Nie wiem czemu, ale majowy kapliczkowy kult maryjny jest tym kawałkiem religii, który podoba mi się najbardziej. Jest jakoś tak najbliżej przyrody, budzącej się do życia wiosny - czyli tych aspektów świata, w których jakoś najłatwiej poczuć obecność boga.




I wreszcie się dowiaduję, że harmonia i akordeon to nie są synonimy! To są dwa różne instrumenty, bo jeden ma guziki a drugi klawisze! A ja dotychczas żyłam w nieświadomości i wszystko wrzucałam do jednego worka!

Po śpiewach idziemy z Iwoną do harmonisty z butelkami po wodę. Rozmawiamy o objawieniach, masonach i nawróconych wiedźmach! :) Oczywiście Oławę nasz nowy znajomy też zna. Zaraz pokazuje mi na telefonie artykuł: “Schizma w Oławie. Jak pewien działkowiec porwał tłumy i niemal dokonał podziału w polskim kościele”. Tak, tak, Domański w niektórych kręgach to mega osobistość! ;)

I nachodzi mnie dziś jeszcze taka jedna refleksja - na temat niesamowicie umykającego czasu. Gdy pierwszy raz wędrowałam po tych terenach, w 2002 roku, babuszki ławeczkowe, z którymi rozmawialiśmy po wsiach, które zapraszały nas na kompot z wiśni czy ciasto, były z pokolenia naszych dziadków i często opowiadały różne historie z czasów wojny. Dziś wędrując po przygranicznych przysiółkach też spotykamy gościnne babcie, ale one przeważnie urodziły się już po wojnie i są w wieku naszych rodziców. Ciekawe czy kiedy będziemy zamykać pętelkę naszej wędrówki wzdłuż granic - dalej będziemy spotykać miłe babuszki, ale będą one naszymi rówieśnikami?

Namioty rozbijamy na szybko, bo sapanie burzy czuć już na plecach, a chmury czarnieją w oczach. Wiatr się też wzmaga. Najbardziej niesamowicie świszczy w szczelinach ścian naszej sławojki. Pierwszy raz korzystam z wychodka, który gwizda! Gdy idę na szosę zaśpiewać kabakowi kołysankę przez telefon, mam ciekawy akompaniament z grzmotów, a wirujące po niebie chmury coraz bardziej wyglądają jak zbliżająca się trąba powietrzna. Ale ostatecznie wszystko się rozmywa i przechodzi bokiem. Jest nasiadówka w wiacie, ognisko z pysznościami na ruszcie....






...a na wszystko patrzy błyszczący, pyzaty księżyc...


Gdy zawijam się w śpiwór w namiocie, wciąż mi gra w głowie kapliczkowa piosenka: “Zapada zmrok, już świat ukołysany. Znów jeden dzień odfrunął nam jak ptak…”

Rano budzi mnie słońce prażące w namiot. Chciałam dłużej pospać, ale w takie duchocie nie ma opcji. Miejsce biwakowe w promieniach słońca wyglada jeszcze fajniej! A i taki poranek niesamowicie napawa optymizmem na cały dzień wędrówki!



Idę pozwiedzać opuszczony dom, który wczoraj widziałam z oddali jak szliśmy z Pudlem do sklepu. Przedzieram się przez chaszcze i znajduje dom, niezamieszkały dom, ale inny! Drewniany, mocno zakrzaczony i zamknięty.




A komputerowy program do szukania twarzy mi takową znalazł w szopie… A ja myślałam, że to sęki... ;)


Wczoraj wypatrzony dom stoi kawałek dalej. Jest zbudowany z nieotynkowanego pustaka i sprawia wrażenie niedokończonego.


Mieszkanie było chyba na pierwszym piętrze, a parter jest w stanie surowym. Wokół wszystko zaorane, widac dawny ogród zabrały okoliczne pola uprawne.


Bocianie gniazdo też zarosła trawa. Ludzie zniknęli to i odeszło ptactwo lubiące się grzać ciepłem domowego ogniska.


Wejście do części mieszkalnej jest zamknięte. Od części parterowej odgradza przejście zabite dechami.


Zewnętrzne schody prowadzące na piętro przegradzają drzwi zabite gwoździami. Zaglądam przez szparę. Jakiś garnek stoi, krzesło, wisi kapota. Nagle widzę ruch! Coś biegnie w moją stronę! Kot! Łaciaty kot! Z miauknięciem rzuca się w moją stronę. Prawie nie zleciałam ze schodów! Jakbym zapomniała, że przecież dzielą nas drzwi. Czyżby ktoś tu jednak mieszkał? A może ów kot jest jedynym gospodarzem?

I jeszcze jeden do kolekcji zarośnięty domek w następnej wiosce.



Dziś ponownie odwiedzamy sklep w Hulczy, acz teraz udaje się podjechać stopem. Sklep to dosyć nowy, murowany budynek, ale miło obrośnięty bluszczami.


Jest ciepło i miło, więc sporo czasu spędzamy na podsklepiu. Jakoś tak jest, że ładna pogoda sprzyja powolności, lenistwu i sielance!


Wysiedziawszy się do woli - ruszamy! Jeszcze nie wiemy, że się nie nawędrujemy ;) Za kilkaset metrów znów będziemy siedzieć ponad godzinę ;)

cdn

6 komentarzy:

  1. Blaszane przystanki są dla mnie i Meteora częstym miejscem na zjedzenie małego co nieco, na wiejskich terenach "przestrzeń publiczna" to w zasadzie tylko sklep i kościół (o ile są) i właśnie przystanki... na początku mają szklane ściany, potem je ktoś zamienia na plastikową dyktę, aż po kolejnej dewastacji wchodzi forma ostateczna czyli blacha. U nas też są śpiewanki majowe przy kapliczkach, to święto ma rodowód przedchrześcijański, każda wstążka oznacza inny żywioł (kolory), wchłonęło się razem z wieloma innymi zwyczajami wsi. Nie wiem czy tu też się tak robi, u nas w tym okresie się ozdabia kapliczki nie tylko kolorowymi szarfami ale i młodymi dużymi gałęziami brzózek wetkniętymi w ziemię dookoła. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakos tak jest, ze dla mnie najbardziej urokliwe z obrzedow religijnych sa wlasnie te, ktore pochodza jeszcze z poganskich czasow. Kilka lat temu trafilam np. na obrzedy, to sie chyba nazywa tridum paschalne i jest przed Wielkanocą. I ksiadz rozpalil na chodniku ognisko i bylo swiecenie ognia i wody! Bylam zachwycona! Jaki urok! I takie mroczne spiewy w ciemnym kosciele!

      A przystanki sa bardzo pozyteczne. I wlasnie zjesc cos mozna wygodnie, a i ile razy uratowaly tyłek w czasie deszczu na wycieczce!

      Usuń
    2. O, to prawda, niejedną ulewę przeczekałam pod taką oazą z blachy. W górach są chatki, wiaty, na nizinach tylko przystanki...

      Usuń
  2. Sklep nie taki nowy, tylko podrasowany - gzymsy pod dachem wskazywałyby na jakieś późne międzywojnie albo okres tuz powojenny.
    Co do babuszek - ja mieszkam w bloku, do którego przyjeżdżałem często jako dziecko do dziadków, mam z balkonu widok na plac zabaw, na którym jako dziesięciolatek bawiłem się siedmioletnią z wnuczką sąsiadów (i jak wyglądam przez okno, to prawie codziennie mi się w głowie śpiewa "This Used to Be My Playground" Madonny). I jakoś tak mi dziwnie, jak widzę tę wnuczkę, dziś też już po czterdziestce, wychodzącą z bloku z psem i piętnastoletnią córką...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziwne to musi byc uczucie! Ja takich obserwacji nie mam okazji poczynic - tam gdzie spedzalam dziecinstwo rzadko spotykam swoich dawnych kolegow. Jakos wszyscy moi rowiesnicy sie rozjechali po swiecie...

      Usuń