poniedziałek, 8 marca 2021

Śladem starorzeczy (Odry i innych okolicznych rzek) cz.19 (2021) - okolice Mikolina

Kolejnych nadrzecznych bajorek i rozlewisk szukamy w okolicach wsi Mikolin. Od miejscowości wbijamy w polną drogę prowadzącą na południe.


Już na samym początku znajdujemy fajną jemiołę. Planujemy ją zabrać w drodze powrotnej, ale okaże się, że wracamy zupełnie inaczej. Więc łupów z wycieczki tym razem brak.



Chwilę później bita droga zmienia się w płytówkę, więc już mamy nadzieję, że zaraz wleziemy na jakieś ciekawe ruiny. Ale płyty kończą się tak samo nagle i niespodziewanie jak się zaczęły. Z atrakcji dodatkowych znajdujemy tylko czachę. Omszała i z lekka niekompletna - z jednej strony coś ją wyżarło. I nie wiem nawet do kogo mogła należeć. Ot kolejny mieszkaniec lasu przeszedł do historii…


Pierwsze bajorko jest przy samej drodze.


Drugiego trzeba nieco poszukać na bezdrożach.


Przedzieramy się przez powalony przez bobry zagajnik (co daje nadzieję, że gdzieś tam musi być woda). Skądinąd po kiego diabła bobry zgryzają drzewa tak daleko od wody? Zęby je swędzą? Te drzewa potem leżą nieużywane, więc tak trochę szkoda...




Jest też miły brzeziniak. Tutejsze brzozy na szczęście okazały się dla bobrów niesmaczne.


Tropem ściętych drzew docieramy do wody. To pierwsze plusnęło w jej toń.


Dziwny glon (czy inna rzęsa wodna) porasta lód!


Odnalezione jeziorko ma chyba teraz większą powierzchnię niż zazwyczaj.






Krótki popas herbatkowy.

W stronę wału nad Nysą Kłodzką suniemy przez mniej lub bardziej rozmiękłe pola pokukurydziane.





Nie tylko my obraliśmy taką trasę! :)


Ledwo wyłazimy na wał - to naszym oczom ukazują się kolejne rozlewiska, w większości jeszcze skute lodem.



Jedno wybitnie przypada nam do gustu, więc postanawiamy je obejść.


Prosto nie jest, przeszkody są i wodne, i lądowe. Takie do przeskakiwania, przepełzania albo przełażenia górą metodą wspinaczą. Skądinąd bardzo ciekawe, że kabak jak idzie wałem albo ścieżką to niezmiernie marudzi, że jest zmęczona, nóżki bolą, trzeba wziąć na barana bo po prostu dziecko jest na skraju wyczerpania. Ale jak się zacznie wiatrołom (albo raczej bobrołom ;) albo teren bagienny czy poprzecinany rzeczułkami, które nijak przeskoczyć i trzeba budować mosty - to zmęczenie pryska jak bańka mydlana, a dziecko pomyka jak rączy jeleń! Jedno też jest pewne - jej ze względu na mniejsze gabaryty dużo łatwiej jest pokonywać chaszcz i leśne zatory - i chyba ją to bardzo cieszy, gdy widzi, że tatuś znowu utknął pod zwalonym pniem albo walnął łbem o korzeń, pod którym reszta ekipy przelazła bezproblemowo.









Takie oto miłe miejsce znaleźliśmy sobie na biwaczek.



Ognisko się nieźle pali, póki się w nie dmucha ;)




Wypróbowana technika przekraczania cieków wodnych. Najpierw rzut kabakiem... (czasem za kabakiem lecą plecaki ;) )


a potem można już skakać :)



Wracamy do Mikolina. Wioska majaczy gdzieś na horyzoncie.


Tuptamy drogami o różnych nawierzchniach.




A nad głowami kołują coraz to kolejne klucze.



Tu już Mikolin i zabudowania przypałacowe. Znaczy wycieczka dobiegła końca.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz