W ten wyjątkowo ciepły (jak na listopad) dzień wybraliśmy się nad jeziorko Babi Loch, położone między Kościerzycami a Nowymi Kolniami. Miejsce to jest zwykle ładne, a w połączeniu ze słońcem i dużą ilością kolorowych liści przedstawia się jeszcze sympatyczniej.
Wiatr sobie wieje strącając pożółkłe liście, trzcinki szeleszczą...
Fruwają ważki, babie lato i dzieci na linach ;)
No dobra.. Większe dzieci też :P
Ot nadwodna sielanka i normalnie byłoby na tyle… Ale z wału zauważamy coś, od czego oczy wysuwają się na szypułkach, a opadnięte z wrażenia szczęki długo szukamy pomiędzy wysoka trawą ;) Wycieczka będzie zdecydowanie dłuższa niż przypuszczaliśmy! A na pewno bardziej pokrętna!
Dziś mamy wersję “starorzecza de lux”! Mamy promocję, “bonus dodatni” ;) czy jak to się jeszcze mówi, gdy coś, czego nie oczekiwałeś w najśmielszych snach, spada na ciebie jak grom z jasnego nieba! Bo nadodrzańskie rozlewiska teraz nie występują wyłącznie tam, gdzie robią to zazwyczaj... Tam, gdzie zwykle na mapie jest NIC - teraz są tam wyspy, mierzeje, groble, grzęzawiska, zatoczki, minijeziorka, przepusty…. Staje przed oczami “Czertomelik ze swoim labiryntem cieśnin, zatok, kołbani, wysp, skał, jarów i oczeretów.” Niech się schowa Biebrza ze swoimi bagnami czy słynne poleskie moczary! Widzimy przed sobą wielką połać wodno - lądowego terenu, który nas oczekuje! :) Człowiek sobie jedzie na krótki, zwyczajny spacerek i wpada po uszy w świat iście magiczny! Tzn. mam nadzieje, że to “po uszy” będzie tylko przenośnią ;)
Nie tylko buby rozpływają się w zachwytach nad tym co los wysypał przed jej oczami. Ptactwo też sprawia wrażenie oniemiałego ze szczęścia i lata w kółko z kwikiem zupełnie jak potłuczone!
Podejmujemy więc kolejne, mniej lub bardziej udane próby dotarcia na wyłaniające się z bajor półwyspy.
Dawne drogi często są obecnie najgłębszymi jeziorami.
Często jedyną w miarę suchą i choć odrobinę rokującą “drogą” okazuje się być kolczasty chaszcz.
Hmmm… a tu widzimy ląd czy wodę? Trawa czy gruby, pływający kożuch zbrojonej “rzęsy wodnej”?
Acz zdarzają się i fragmenty suchego lądu - gdzie spod butów niesie się chwilowo nie chlupot, a szuranie zeschłych liści.
Ziejąca paszcza wypalonego pnia.
Tu dokładnie widać dokąd jeszcze niedawno sięgała woda!
W innych miejscach wysokość wody można domniemywać po wiszących na drzewach trawach.
Spokojne i ciche wodne tafle pokrywają dawne pola…
Kolejne grzęzawiska…
Rudo - złote barwy zdominowały cały krajobraz…
Nawet kałuże starają się trzymać te odcienie!
Gdybyśmy mieli ze sobą namiot - to byśmy go rozbili na tym półwyspie! :)
Długo udaje się nam szczęśliwie kluczyć to w lewo, to w prawo, to z przeskoku! W końcu jednak docieramy w miejsce, gdzie już dalej iść się nie da. Ślepy zaułek labiryntu.. Odkrywamy, że już od jakiegoś czasu pod nogami nie ma stałego lądu.. Idziemy po uginającym się i pływającym jakby “materacu” utworzonym z kłębowiska jeżyn, pnączy i gałęzi. Dalej to już tylko przesiadka na jakieś pływadło!
Wracamy… Nie do końca tą samą drogą, bo totalna improwizacja zwykle cechuje się tym, że nie da rady jej odtworzyć… A i krótki, późnojesienny dzień ma się ku końcowi…
Jeszcze przystanek przy wielkim spróchniałym pniu o ciekawych deseniach kory!
Miło pożegnać dzień malowniczym zachodem słońca na bagnach!
Pozdrawiamy! Tacy byliśmy w listopadzie 2020!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz