poniedziałek, 16 listopada 2020

Pieszo i pociągiem przez okolice dawnych poligonów (Tułowice, Sowin, Klucznik, Łambinowice) (2020)

Wyjazd ten rozpoczyna się w pewne duszne, piątkowe popołudnie, gdy wesoła ferajna (w składzie buba, Pudel, Tomek, Bastek i dwa Kapry) spotyka się w okolicach dworca PKP w Opolu. Jako że mamy jeszcze sporo czasu na kolejną przesiadkę - idziemy szukać knajpy. I tu zaczyna się nasza tułaczka po Opolu, którą zdecydowanie można nazwać “śladem opuszczonych knajp”. Docieramy do chyba czterech takowych przybytków (rozrzuconych na sporej odległości od siebie), które ktoś tam z ekipy pamiętał z lat poprzednich i zapadły mu pozytywnie w pamięć swym klimatem. Ale wszystkie okazują się być zamknięte. Cały ten rytualny trucht przez miasto ma jeden wielki plus, gdy w końcu zziajani i wyprażeni słońcem zasiadamy w cudem odnalezionej, otwartej knajpie - piwo smakuje jak nigdy!


Miejsce to jest dosyć dziwne. Po pierwsze położone zaraz koło dworca PKP (więc tu gdzie rozpoczynaliśmy nasze przeszłogodzinne poszukiwania ;) a poza tym to “kasyno policyjne”, o wdzięcznej nazwie “ufo”. Zwykle policja kojarzyła mi się z innymi rzeczami niż picie piwa i przybysze z innych planet, ale ostatnio wszystko odwraca się do góry nogami i coraz mniej rzeczy mnie dziwi.


A moje piwo wybucha! Jak to dobrze, że na pytanie barmana “czy przelać do kufla?” - powiedziałam “tak”. Bo koleś piwo odkapslował i w tym momencie strzeliła do góry fontanna płynu, zalewając barmana z kretesem, mnie częsciowo i chyba jeszcze jakiemuś przypadkowemu lokalsowi się z lekka oberwało. Jakby ktoś tym piwem potrząsał godzine to by takiego efektu nie wywował! Ki czort??? Co się okazało. Upatrzyłam sobie stojące na półce (bo nie pijam płynów z lodówki) jakieś rzadkie i niepopularne piwo, które butelkę miało już z lekka przykurzoną, a świat o nim zapomniał już kilka lat temu - czego dowodem była i data ważności. Gdybym je zabrała do stolika - wybuchło by mi tam i to ja bym była mokra. Poza tym nie wiem czy by mi oddali za nie kase. A tak mokry barman przeprosił i dał mi inne piwo.

Dekoracje na ścianach wskazują, że knajpa ma długie i bogate tradycje i różni celebryci tutaj bywali ;)


W Opolu spotkaliśmy też inne dziwne miejsce. Ot wiadukt. Tylko, ze przy tabliczce z nazwą ktoś postawił wieńce i znicze. Początkowo myśleliśmy, że może ktoś w tym miejscu zmarł niedawno. Jakaś ofiara wypadku drogowego albo pioruna? Ale kolory i kształty umieszczonych dekoracji sugerują raczej patriotyczny wydźwięk sytuacji. Więc czy jest to może hołd oddany owym “Żołnierzom Wyklętym”? Wiedziałam, że kwiaty składa się na grobach, na pomnikach, przy pamiątkowych tablicach, ale żeby przy wiadukcie - to widzę po raz pierwszy! Cóż.. Człowiek się uczy całe życie...


Prognozy na weekend są mocno nieciekawe. Ma solidnie lać i to już zaraz. Ledwo wsiadamy do pociągu, a zaczyna się mocno chmurzyć. Na rozjaśnienie humoru w tej niezbyt optymistycznej sytuacji - ktoś wyciąga domowe wino. Bukiet smaku owoców wszelakich, połączonych z charakterystyczną kwaskowatością, która zawsze powstaje w winnych baniakach ukrytych w domowych pieleszach - a w sklepie takowego nie kupi! Przez chwilę czuję się jak gdzieś w delcie Dunaju albo nad Morzem Czarnym, nad które w tym roku nie udało mi się dotrzeć…. Raczymy się tym zacnym trunkiem w drzwiach pociagu, ściągając nienawistne spojrzenia części podróżnych - zakutych w kagańce aż po oczy i pewnie ślubujących abstynencję do kresu dni swoich.

Tułowice witają nas niezwykle malowniczym niebem…


..które skutkuje rychła koniecznością znalezienia jakowegoś daszku…


Po krótkiej naradzie wojennej - co uczynić z tak pięknie rozpoczętym dniem, postanawiamy znaleźć jakiś lokal i zbliżającą się nawałnicę tam przeczekać. Oczekiwane miejsce okazuje się być bardzo blisko, jest to pizzeria, która wpisze się w nasz wyjazd bardzo mocnym akcentem. Będziemy tu wracać wielokrotnie ;) Bo trzy to już wiele, nie? ;)

Burza szaleje za oknami, a my rozważamy jak w takich warunkach postawimy namioty i to w terenach podmokłych, bo taki status mają na mapach miejsca, w które zmierzamy na dzisiejszy biwak. Pani za barem chyba widzi te rozterki w naszych oczach, bo niepytana w ogóle, ale oznajmia nam o której knajpa jest zamykana i jakoś podkreśla, że fakt ten jest nieodwołalny. Znaczy - nie śpimy pod stołami na suchej podłodze ;)

Deszcz na szczęście się uspokaja i w bardzo ostatnich promieniach słońca wychodzimy w skąpany w deszczu świat.



Dalej idziemy torami linii kolejowej Opole - Nysa.



Bo jak dobrze pamiętam, to za drugim chyba mostkiem, miałam od kogoś namiar, że jest tam miejsce nadające się na biwak. Miejsce rzeczywiście byłoby ok, gdyby nie dwa problemy. Po pierwsze po tak solidnym oberwaniu chmury jest tam teraz po kostki wody. W miare suche miejsce jest na jeden namiot, no góra dwa.. A my będziemy ich mieć chyba 6! Cóż… Tuptamy więc dalej, próbując przeniknąć wzrokiem bezkres przykolejowych, ciemnych pól.


Ostatecznie znajdujemy takową polankę, która spełnia nasze, bardzo wygórowane oczekiwania. Jest wklinowana pomiędzy kolejowy nasyp, polną drogę a kupę gnojówki. Mieszczą się wszystkie namioty, ciągi komunikacyjne nie są bardzo popularne, a zapach pryzmy szczęśliwie zwiewa akurat w inną stronę. A co najważniejsze - nie pada! Żyć nie umierać! :)



Próbuję wyciągnąć z jakiegoś rowu chrust na ognisko, ale zapału do jego palenia w ekipie nie ma. Poza tym badyle ociekają wodą. Nie rozpalimy tego. Na wieczorną imprezę sadowimy się więc na torach. To chyba pierwsza moja impreza w życiu odbywana na czynnym torowisku.



Pozostaje mieć nadzieję, że nie jeździ tu za dużo pociągów a) pendolino, b) nieuwzględnionych w rozkładzie, c) ze zgaszonymi reflektorami i cichym silnikiem ;)

Jakoś w środku nocy zjawia się Chris i Krwawy. I jest z nimi miętówka. I nawet na fotkę się załapała!

Są spore podejrzenia, że to była właśnie ta nalewka - zabójca, która utłukła nam połowę ekipy i jej skutki były odczuwalne jeszcze przez cały kolejny dzień…

W nocy zaczyna lać a i rano nie przestaje… W świetle dnia można w pełni delektować się pięknem miejsca, gdzie przyszło nam rozbić biwakowisko ;)




Jak można przypuszczać zbieranie się i wychodzenie z namiotów w takich warunkach idzie nam dosyć nieskoro… Ostatecznie postanawiamy zrezygnować z ambitnych planów spacerowych i możliwie najpóźniejszym pociągiem udać się na stację, z której dojście na nasz zaplanowany, kolejny biwak, będzie najkrótsze. Ponoć pod wieczór pogoda ma się poprawiać. Zastanawiamy się, co możemy zrobić z tak malowniczo rozpoczętym dzionkiem. Hmmmm… Pizzeria! To jest chyba jedyne miejsce, gdzie będzie w miarę sucho. Zwijamy więc nasze ociekające namioty, które w tym stanie okazują się być dwa razy cięższe. Sprawdzamy jeszcze odjazdy pociągów na stacji, gdzie wymieniamy kurtuazyjne dialogi z siedzącymi pod wiatą żulikami, głównie na temat niechęci do obecnej pogody, dyktatorskich zapędów polityków i porannego kaca. W pizzerii spędzamy kilka godzin. Hitem dnia okazuje się zupa rybna, której pochłaniam chyba dwa talerze.

W Sowinie małe przepakowanko przy aucie jednego z członków ekipy. To białe przy plecaku Tomka to nie są zwłoki ani upolowana sarna - to folia do przykrycia namiotu! ;)


I taka mała reflekcja mnie naszła... Człowiek nie ogląda telewizji, nie słucha radia. Wszystkie nadajniki propagandy wsadził w kibel. Wyjeżdża gdzieś na zadupia, żeby go nie atakowały bilbordy. A to g… zwane polityką i tak go musi dopaść. Strach otworzyć lodówkę… i patrzeć pod nogi ;)


Blisko skrzyżowania jest położony cmentarz, chyba największy i najciekawszy tego typu jaki miałam okazję spotkać dotychczas na swoich ścieżkach. Był on związany z pobliskim obozem jenieckim w Łambinowicach, gdzie przetrzymywano jeńców od czasów wojen prusko - francuskich oraz w czasach i pierwszej, i drugiej wojny światowej. Groby pochodzą tu więc z różnych okresów i skrywają ciała wielu narodowości. Można znaleźć groby francuskie, niemieckie, rosyjskie, rumuńskie, brytyjskie, włoskie, serbskie… Taaaaa… Tyle się ze sobą nawojowali, a potem ich zakopali w jednym grajdołku… Dopiero to ich pogodziło…

Krzyży rzeczywiście jest tu las…


Niektóre sektory malowniczo zarasta trawa…



Występuja ciekawe drzewa…


A inne już nie występują bo komuś przeszkadzały...


Większość krzyży jest zunifikowanych, czasem tylko kolorowa tasiemka w barwach flagi, przypomina o narodowości leżącego tam osobnika..


Część krzyży jest wyciągnietych i zwałowanych na pryzmę. Wygląda jakby w celu jakiegoś remontu czy renowacji? Ciekawe czy wiedzą w jakie miejsca je potem powkładać? czy będą sadzić jak leci? Skądinąd to rozterki dla żywych - dla zmarłych to i tak nie ma znaczenia…


Ciekawy jest pomnik poświęcony zmarłym Serbom.


Lasy i pola, zarośla i chaszcze, po których będziemy dziś i jutro wędrować są obecnie bezludne i mocno przesiąknięte historią. To tereny obozów i poligonów. Poligony powstały tu za pruskich czasów jakoś koło połowy XIX wieku, a zlikwidowano je bardzo niedawno, jakoś kilkanaście lat temu.

Jak to jest, że tereny okołopoligonowe mają w sobie jakąś magię przyciągania? Czy chodzi o tą dzikość i małe zaludnienie? Bo tak wychodzi, że ja w tym roku, jakoś całkowicie w sposób nieplanowany, ale podążam konsekwentnie szlakiem poligonów - zarówno czynnych jak i opuszczonych.. Gdzie się nie rozbijemy na biwak to grają nam do snu wybuchy i strzelanki z okolic czy to Świętoszowa, Sulęcina czy Drawska.. A potem wdeptujemy w helskie zasieki z pordzawiałych drutów kolczastych czy łazimy po niby zwykłym lesie koło Trzebienia, pełnym sosen i wrzosów, ale jak się potem okazuje - jest terenem nie do końca rozminowanym ;) Albo tu.. Niby prawie zaraz koło domu… i bęc! Zaś poligon! No żesz kurde! To chyba nie może być zwykły przypadek!?

Wędrujemy sobie drogami o pokryciu brukowym, kałużastym albo noszącym ślady starego asfaltu. A nieraz przeplata się jedno i drugie.





Mijamy opuszczone budynki, pochodzące chyba z czasów działalności tutejszych poligonów.





Można się powspinać - w sposób łatwy…


Albo nieco trudniejszy ;)


I kolejne ruinki wyłaniają się spomiędzy krzaków.


W końcu docieramy na miejsce naszego dzisiejszego noclegu - na tereny dawnej wsi Klucznik. Przed wojną była to całkiem spora miejscowość z dwoma kościołami, cmentarzami, szkołą, gospodą, folwarkiem. Po wysiedleniu Niemców na krótki czas sprowadzono tu polskich repatriantów, ale wkrótce i oni podzielili losy poprzedników - z powodu rozrastającego się poligonu. Dziś nie ma tu ani Niemców, ani przesiedleńców zza Buga, ani nawet nie ma już poligonu. Jest chaszcz i ruiny. Ruiny z różnych epok - te z czasów niemieckich, i te z powojennych czasów poligonowych. Jedne i drugie równie ochoczo zarasta lipcowa roślinność.


Dziś wyjątkowo jest tu też wesoła gromada wędrowców, którzy osiedlają się w ruinach dawnej stajni.



Część ekipy rozbija namioty wśród wysokich mokrych traw.



Inni lokują się w wilgotnych wnętrzach starego budynku. To jeden z tych przybytków, gdzie bydełko mieszkało w klimatach iście pałacowych - z łukowatym sufitem i kolumnadą.



Jeszcze inni stawiają namiot na wysokościach, na skraju urwiska.


Większą część wieczoru spędzamy na dachu stajni, gdzie jest dogodne miejsce ogniskowe. Dziś docierają kolejne osoby - Ania i Szymon. Jest więc nasz już naprawde pokaźna gromadka! :)



Nie przypuszczaliśmy, że spotka nas dzisiaj tak ogromne szczęście - zobaczyć zachód słońca.



Chmurne niebo odrobinę się przeciera, a ciepłe promienie zachodu błyskają tu i ówdzie, oświetlając miejsce imprezowe oraz dalekie połacie lasu.


Wieczór i spora część nocy mija klasycznie - jak to bywa w ciepłe, letnie noce w sympatycznej ekipie. Blask ognia, pogawędki i konsumpcje stałych i płynnych specjałow, raz po raz wyciaganych z przepastnych plecaków. Świerszcze grają, komary pobzykują, dym gryzie w oczy, a serce przepełnia poczucie szczęścia, radości i wolności! :)






W dziurę nikt nie wpadł ;)


Schodząc na “parter” klimat zmienia się krańcowo. Odgłosy imprezy stają się dalekie, jakby z innego świata. Tu panuje mrok, wilgoć i pustka. Pustka jednak pełna przedziwnych dźwięków, szlag wie czy łażących zwierząt czy rozpadających się powoli ścian. Gdzieś w oddali poszczekuje sarna a powiewy wiatru skrobią gałęziami krzaków o mur. Co chwilę człowiekowi się robi to zimno to gorąco! Ciemność w ruinach ma swoje prawa... zwłaszcza, gdy samotnie wyrusza się na poszukiwanie wieczornego kibelka!


Poranek wstaje piękny - słoneczny i wręcz upalny! Wczorajsze zlewy pozostają tylko nikłym wspomnieniem! Dziś jest tak jak powinno być latem! Tak powinno wyglądać nieustająco od kwietnia do października! Przez niekompletne łukowate sklepienia wpadają do stajni promienie. Wczorajsza wilgoć paruje tworząc niewielką mgiełkę! Czy może być coś piękniejszego jak obudzić się w taki poranek wśród wśród przyrody i starych ruin?




Furkoczący czajniczek zawsze dodaje klimatu! :)


Czas mija niespiesznie i sielankowo. Wygrzewamy się w słonku na dachu, majtamy nóżkami, raczymy się piwem i pozostałościami nalewek.




Idziemy też połazić celem odnalezienie jakiś innych pozostałości dawnej wsi.


Ale lipiec nie jest najlepszą ku temu porą. Wszystko zarasta busz zieloności. Próby kończą się tak - po szyje!


Kilka lat temu byliśmy tu w grudniu - i wtedy bez problemu znaleźliśmy stary cmentarz: RELACJA_GRUDZIEN_2015

Mniej więcej pamiętam gdzie on był, więc próbuje się przedrzeć w kierunku drzew majaczących na horyzoncie. Na zdjęciu wygląda to niepozornie - ot.. łączka! A kryje prawie z głową!


Chłopaki czekają na drodze. Po chyba pół godzinie docieram na miejsce. Jest!






Wracam powiedzieć reszcie, że poszukiwania uwieńczone sukcesem - a ich nie ma! Poszli sobie! No żesz ich! Wytrząsając z siebie tonę rzepów, owadów, kolców i trawich nasion wracam pod stajnię. Oczywiście są… siedzą i wygrzewają się w słoneczku...

Dachowej posiadówki ciąg dalszy! Jak to miło się nigdzie nie spieszyć!



Dziś tuptamy sobie w stronę Łambinowic.





Drogi głównie prowadzą przez zagajniki i nieużytki usiane śladami po poligonach.


Przypadają mi do gustu zwłaszcza dwie ruiny wież.



Na jedną z nich udaje się wejść na górę.







W przypadku drugiej jest to już bardziej utrudnione, więc sobie odpuszczamy.



Tylko drogi przypominają o tym jak wczoraj paskudnie lało!


Przechodzimy przez teren dawnego obozu jenieckiego. Po większości baraków nic nie zostało. Jest tylko kilka ruinek - same ściany.


I jeden barak jest odnowiony i robi za muzeum. Acz dziś wszystko jest pozamykane.



Jakby kogoś interesowała historia tego miejsca:


Całe tutejsze lasy są mocno nafaszerowane betonem. Tu jakiś zbiornik na wodę?


A kawałek dalej strzelnica. Podobna do naszej w Oławie, ale trochę większa. Są ślady ognisk świadczące, że miejsce obecnie też sporadycznie służy jakiejś ekipie.







Napotykamy też polsko-niemiecki pomniczek poświęcony ofiarom z tutejszych obozów.


A dalej już Łambinowice. Park z szachulcowym ośrodkiem kultury.



I dworzec PKP.


Zwracają uwagę ciekawe wagono - drezyny! Fajnie by takimi pojeździć! To by chyba można rozpędzić nawet "na pych"?? :D



A tu już fotka pożegnalna. Bo na każdym wyjeździe przychodzi ten moment, że trzeba się rozjechać w swoje strony i wrócić do domu. I zwykle ta chwila przychodzi jakoś za wcześnie! Ech... zostałoby się jeszcze z tydzień! :)





4 komentarze:

  1. Ło matko bosa często chora ale potężne "sprawozdanie" z wypadu! Ale... . Przeczytałem i mi trochę smutno,to się zaczyna od tego jak szukacie starych knajp których już nie ma,potem drogi których nikt już nie używa do ważnych celów,ruiny które są już tylko ruinami,cmentarz ,a że wojskowo-obozowy to i pewnie ludzie w nich leżą młodzi i bezpotomni (w większości pewnie) no i oczywiście dworzec w rozsypce. Jakoś takim przemijaniem wieje z tego sprawozdania - było a ni ma - amba fatima :). A w zamian galeria handlowa w niedalekiej przyszłości albo jakaś kwadratowa deweloperka. Zdjęcie jedenaste od początku -nie wiedziałem że takie słupy elektro - telefoniczne jeszcze istnieją. Co do napisu na asfalcie to nie powiem żebym się nie zgadzał... :)
    Czuwaj!

    OdpowiedzUsuń
  2. Opole znam dość dobrze :)
    Wiem, gdzie jest ta knajpa „UFO”. To jest zapewne kasyno policyjne, bo niedaleko znajduje się komenda policji. Dlaczego UFO, to nie mam pojęcia.
    W Opolu jest też ciekawy opuszczony cmentarz z kaplicą. Nie byłam tam jeszcze, ale przejeżdżałam obok, ale planuję go zwiedzić. Tu jest opis z Wikipedii:

    https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Cmentarz_przy_ulicy_Wrocławskiej_w_Opolu

    OdpowiedzUsuń
  3. Opole znam dość dobrze :)
    Wiem, gdzie jest ta knajpa „UFO”. To jest zapewne kasyno policyjne, bo niedaleko znajduje się komenda policji. Dlaczego UFO, to nie mam pojęcia.
    W Opolu jest też ciekawy opuszczony cmentarz z kaplicą. Nie byłam tam jeszcze, ale przejeżdżałam obok, ale planuję go zwiedzić. Tu jest opis z Wikipedii:

    https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Cmentarz_przy_ulicy_Wrocławskiej_w_Opolu

    OdpowiedzUsuń