czwartek, 29 października 2020

"Ściana Zachodnia" cz.27 - Drawno (2020)

Na kolejne dwa noclegi zawijamy do Drawna. Do stanicy PTTK. To ośrodek nad jeziorem, taki z drewnianymi domkami. Domkami, które nie zmieniły się od ponad 30 lat. Takimi jak z najlepszych wspomnień z wczasów czy kolonii z dzieciństwa. Gdzie drewno pachnie bejcą, pomieszaną z aromatem patyny, balkonik czy próg jest nieraz nadpróchniały, a nocą może odwiedzić nas popielica. Gdzie podłoga dziwnie skrzypi nocami (mimo że nikt po niej nie chodzi), a rano budzi nas promień słońca, który się przedarł między z lekka rozeschniętymi deskami ściany.. Nie każdy jest miłośnikiem takich miejsc, ale ja akurat tak! :) Więc ów ośrodek w Drawnie bardzo polubiłam! Przyjechałam tu pierwszy raz z polecenia znajomego 8 lat temu. A teraz - przyszedł czas na powrót!

Domeczki





Domkowe wnętrza.


Nasz ośmiołapy współlokator.


Przystań i dawna knajpa (teraz chyba od lat nieczynna)



Klimat łazienek z dawnych lat… W takich okolicznościach to co chwilę człowiek biegnie coś wyprać, aby znaleźć pretekst by dłużej tam pobyć! :)




I jeden z ważniejszych aspektów ośrodków w takich klimatach. Ogniska nie są tu problemem. Sporo więc czasu spędzamy wpatrując się w magię pełgającego płomienia...





A dziś jest akurat podwójnie fajnie! Urok ośrodka potęguje pustka. Jest niedziela.. Wieczór… Właśnie skończył się długi, czerwcowy weekend. Sznury samochodów pewnie ścigają się na autostradach albo stoją w niekończących się korkach na rogatkach wielkich miast… Koniec długiego weekendu w Polsce i ówczesne powroty do domu są zazwyczaj traumatyczne. Każdy koniec jest jednak również początkiem. Tym razem początkiem wyludnionych ośrodków, cichych jezior i zdziwionych lokalsów: “czemu wy tu teraz?”.

W stanicy PTTK jesteśmy sami. Po terenie włóczy się tylko obsługa, drawieńscy wędkarze i znudzona lokalna młodzież, która braku pomysłu na wolny czas nie może zabić ani obłokiem konopnego dymu, ani smartfonem utopionym w jeziorze, ani dzikimi rykami na dziecinnych huśtawkach.

Wypożyczamy sobie wodny rowerek. Moje dotychczasowe doświadczenia z tym środkiem transportu zakładały, że to taka poczciwa taradajka, która bełta się powoli i dostojnie. Pedałowanie to czysta sielanka i wygrzewanie się do słonka. Mieć solidne zakwasy przez tydzień od pływania rowerkiem? Nie móc ustać na trzęsących się nogach po wyjściu z takowego? To brzmiałoby dla mnie jak jakaś abstrakcja.. Do dzisiaj…


Pływamy najpierw owym rowerkiem po jednym jeziorze.



Ale gdy nam się to znudziło, postanawiamy się przedostać na drugie. Dwa lokalne jeziora łączy rzeczka (jak się nie myle oba jeziora są przepływowe i płynie przez nie Drawa - rzeczka nieduża, ale o bardzo silnym nurcie). Nad rzeką przerzucony jest most. I my pod tym mostem planujemy przepłynąć.


Za pierwszym razem sie nie udało. Prąd wyrzuca nas prawie na wędki łowiących tu miejscowych. Jak można się spodziewać nie są zachwyceni grubą, plastikową rybą, jaka się właśnie napatoczyła.. Ale dopingują nas podczas kolejnej próby. Pedałujemy jak najmocniej potrafimy, ale rowerek w ogóle się nie przesuwa. Mocne fale walą w burtę, my ciśniemy ile sił, a rowerek jak zaklęty stoi w miejscu… Znaczy trzeba przyłożyć większą siłę! Centymetr po centymetrze posuwamy się do przodu, ale każda, chociażby najmniejsza chwila odpoczynku czy rozkojarzenia, powoduje, że jesteśmy metr w tył.. Miejscowi tracą początkowy entuzjazm… Wołają, że kajaki to tu może i pływają, ale wybrać się walczyć z nurtem taką taradają - to trzeba mieć mocno nierówno pod sufitem. I nie może nam się ten idiotyzm udać.. I tylko im ryby straszymy, a i tak będziemy musieli zawrócić. Ale tamto jezioro jest takie piękne! Kabak zagrzewa nas do boju ochoczymi okrzykami. Ze ślimaczą prędkością, ale most zaczyna się przesuwać nam nad głowami..



Im dalej tym trudniej. Już, już wydaje się nam, że jednak nie starczy pary w nogach i cały wysiłek na darmo - gdy jakiś dziwny wir obraca naszym rowerkiem i wyrzuca nas na spokojne, jeziorne wody… Słychać tylko syk wody pod mostem i gwizdy wędkarzy.. Przed nami równa tafla jeziora, oświetlona ciepłym, wieczornym słońcem. Nogi jak z waty. Ale powrót będzie łatwiejszy. Trzeba tylko uważać, żeby nie rozwalić łba o most. Bo pewnie śmigniemy tam szybko, a nasze superniewzrotne pływadło nie da zbyt wielu możliwości manewrów..

Wygrzewamy się do ostatnich promieni słońca. Opływamy jeziorko, spotykając różne dziwy również jak my kołyszące się na niewielkich falkach.







Niektórzy na nas solidnie nawrzeszczeli ;)


Śmigamy pod mostem z prędkością światła i…. mamy problem aby się wtarabanić na pomost.. Bo nogi postanowiły ostatecznie się zbuntować i odmówić posłuszeństwa. Wyrąbałam o pomost jak długa! Dobrze, że choć nie do wody! ;)

Wieczorem sympatyczny miejscowy przynosi nam ryby! Smażymy je w ognisku.. Chwilę później wjeżdżają na stół frytki i pierogi!




Cieszymy się malowniczym zachodem...





...i nocnymi światłami pełgającymi po tafli jeziora.




Kolejny dzień spędzamy snując się po miasteczku…



Podziwiamy murale..



I wyboiste podwóreczka kryte perforowaną płytą….


Zaglądamy w podwórka przez wyrwy w dechach…


Mijamy miłe sklepiki… Takie otwarte..


I pozamykane na głucho..


Włóczymy się uliczkami...


podwórkami...




mostkami…


Czy podglądamy lokalne życie przez jezioro…



Wieża kościoła jakoś zmieniła się przez 8 lat.. Chyba coś z nią robią?

2012



2020


Fajne mają tu witraże!



Na tym wyjeździe sklepik w Drawnie to chyba pierwsza okazja nabycia pamiątek - więc robimy to z przytupem ;) Placówka Drawieńskiego PN oferuje m.in. tematyczne maskotki - wydry, dzikie kaczki i ryby! Bierzemy hurtowo, bo każdemu co innego przypadło do gustu i ciężko uzgodnić wspólną opcję.


Jesiotr i szczupak będą więc stałym wyposażeniem busia! :D Będą się majtać pod sufitem, a jak odpadną - to mogą posłużyć za poduszki!


A resztę wyjazdu spędzamy w większym towarzystwie! ;)




cdn

6 komentarzy:

  1. Ło matko,tak dawno Was nie było że myślałem że Was wcięło na jakimś marszu kobiet czy też innym strajku,a tu nie! Jest coś nowego.Niezły pejzażyk Wam się trafił w tym małomiasteczkowym Drawnie,jak to mawiają "średnie miasta gdzie żaden dom nad inne nie wyrasta". Ośrodek to inna bajka z serii tych że "panie kurła kiedyś to było a tu się wciąż nic nie zmieniło" :). Ja osobiście z maskotek (mimo, a może na przekór obecnej sytuacji politycznej:) wybrał bym ... kaczkę,najładniejsza jest!
    Czuwaj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dokladnie tak jak toperz! On wlasnie wybrał kaczke, twierdzac ze jest zarąbista i wyglada jak prawdziwa! (tzn. jak taka kaczka jeziorna a nie polityczna :P

      A osrodek zdecydowanie w klimatach "lepsze jutro było wczoraj"... Na naszej pozniejszej, wrzesniowej trasie, jeszcze kilka takich spotkamy! :)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Bo rzadko spotykamy na jeziorze az tyle ptaków! A takiego pływadła jak to z pierwszej foty "dziwów" - to jeszcze nigdy nie widzialam!

      Usuń
  3. Aaale ryba! Takie ośrodki przypominają mi dzieciństwo. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi tez! I moze wlasnie dlatego je tak lubie? Bo dobrze sie kojarza? :)

      Usuń