czwartek, 16 kwietnia 2020

W drodze do przedszkola - Oława, jesień/zima 2019/2020

Wiele razy w różnych pytaniach czy komentarzach do moich relacji przewinął się temat codzienności i zwykłych szarych dni. Co może porabiać taka buba, gdy nie jest na wycieczce? Gdy nie włazi do ruin, nie śpi w busiu ani nie pije piwa z żulami pod sklepem na Ukrainie. Gdy szara codzienność przykuwa ją do miasta, do miejsca zamieszkania, a obowiązki nie pozwalają wyruszyć w dalekie nieznane szlaki. O tym właśnie będzie ta relacja - o ostatnim pół roku, kartkach za szybko opadających z kalendarza i trasie, wciąż prawie tej samej trasie, która jak bieżnia przewijała się pod stopami.

Jakoś tak się złożyło, że kabaczek poszedł do przedszkola na drugim końcu miasta. Na naszym osiedlu wprawdzie przedszkola są, ale kabaczę się tam nie dostało. Zawsze myślałam, że takie “rekrutacje” to zaczynają się gdzieś na etapie liceum - a tu niespodzianka! Z możliwych punktów (chyba trzydziestu) kabaczę dostało tylko jeden… Widać, żeby się dostać do przedszkola, trzeba mieć dwoje niepełnosprawnych rodziców, pracujących na 2 etaty za ⅓ minimalnej krajowej, dwanaścioro upośledzonego rodzeństwa, należeć do opieki społecznej, mieć kuratora, być warunkowo wypuszczonym z pierdla, a najlepiej to być przybyszem zza wschodniej granicy... A może wystarczy odpowiednio naściemniać w ankiecie? ;) Albo - jak mi różni uczynni potem mówili - ja po prostu nie wiedziałam komu dać w łapę... ;)

No ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło! Nasze przedszkole położone jest na wyspie. Wyspę zwaną Zwierzyniec oplatają trzy odnogi rzeki, która właśnie tutaj postanowiła się tak malowniczo porozdzielać. Tak wygląda miejsce naszych codziennych wycieczek. Nawet na mapie prezentuje się interesująco! Tam gdzie ląd przeplata się z wodą zawsze jest fajnie!


Droga na wyspę prowadzi wałami nad Odrą, terenami przemysłowymi, przekracza trzy mosty (albo i cztery, zależy od wariantu trasy), mija kamienice z czerwonej cegły (jakich by się Bytom nie powstydził), przechodzi przez miejsca menelskich biesiad, mały park i dymiące fabryczki, od czasu do czasu strzykające również parą pod ciśnieniem. Po drodze spotyka się sarny i koczujących bezdomnych. A jak będzie powódź to trza będzie nabyć ponton! To tereny, które pierwsze znajdą się pod woda! 10 lat temu to tam wszystko pływało - a robiąc sobie spacer zostaliśmy zatrudnieni do noszenia worków z piaskiem!

Wiadomo, że ruch to zdrowie, a mnie zimową porą bardzo ciężko się zmobilizować do codziennych, długich spacerów. Bo to deszcz, to zimno, to śnieżyca, to ciemno, to się nie chce wyłazić jak pizga i za oknem prawie noc polarna, to są inne rzeczy do zrobienia czy załatwienia… A tu nie ma zmiłuj - w jedną stronę 2 kilometry. Więc dzień w dzień kabaczę przedreptywało 4 km, a ja 8 km. Świetna sprawa! Zwłaszcza jak się np. chce schudnąć! :)

A poza tym nigdy bym nie przypuszczała, że w Oławie można się naoglądać takich fajnych widoków! Że wschody słońca nad rzeką są aż tak malownicze! że tak często pojawiają się nadwodne mgły! Wiadomo, że nie codziennie trafiło się coś godnego sfotografowania, ale aparat stał się podstawowym wyposażeniem wypraw do przedszkola! :)

Aha! Nasza trasa jest do pokonania szybkim krokiem w 20 minut. Droga do przedszkola zwykle zajmowała nam 30-40 minut, natomiast z powrotem… cóż… rzadko mieścimy się w godzinie.. A rekord to dwie i pół! ;)

Relacja wyszła nieco długaśna... Cóż.. niełatwo jest opisać pół roku... ;)


MGŁY


Takie solidne. Wirujące. Których klimatu zdjęcie nie bardzo odda, trzeba by film nakręcić. Bo każda sekunda przynosiła inny układ przestrzenny. Bo rzeka płynęła swoim stałym nurtem, a nad nią płynęły mgły - przy dłuższym wgapianiu się powodując zawrót głowy, bo przemieszczały się nieco szybciej niż rzeka… A czasem i pod prąd.. Nieraz tworzyły się z nich wiry i jakby mini trąby powietrzne, które zbierały moc, rosły - i nagle rozpływały się w powietrzu.











Lekka, ledwie zauważalna mgiełka dnia innego…



Rozmyte słońce… Bardzo często nie miało ono porankami okrągłego kształtu!






I fabryczka wyłaniająca się z obłoków…


Mgiełka pociachana przez samoloty…


Lub taka bezsłoneczna… w kolorach jakby żółto - zielonych...



Albo taka już totalna… (“Mamusiu czy my na pewno dobrze idziemy? Nie zabłądziliśmy? Ale ten most tam jest? Nie wpadniemy do wody??” ;) )




A tu się wszystko jakby pozamazywało? Jakby roztarło? Czy to mgła? Czy fabryczny dym? A może to modny ostatnimi czasy smog?



Mgiełka mroźnego poranka. Takiego pełnego szronu, który pokrywa trawę, tworzy stalaktyty w nosie i robi gołoledź na drodze (tak, leżałyśmy kilkanaście razy a kuperki były fest obite)









CHMURY


Strasznie lubię ten rodzaj chmur! Nie wiem jak się na to fachowo mówi, ale w mojej rodzinie zwykło się je nazywać “kwaśne mleko”.



Innego dnia nieco bardziej zgęstniałe...


Kwaśne mleko o wschodzie…



Pasiasto...


Niebo znów pasiaste, chyba o różnej grubości chmur. Zza jednego z pasów wyłazi okragła tarcza słońca. Wygląda nieco jak księżyc. Niby świeci, ale na tyle przyćmionym blaskiem, że bez problemu można się na nie gapić.



Tu jakby całe niebo płonęło!





W różofioletach… o wschodzie...



i o zachodzie...


Światło wyłania się spomiędzy jemioł. Strasznie dużo tego dziadostwa na naszej trasie... Biedne te drzewa, ledwo zipią...



Słoneczko wyłania się zza muru fabrycznego..


Albo zza wypalonych resztek drzewa…


Drzewo nieco drapieżne…



Kicz, po prostu kicz! Jelenia rogatego tylko brak! :P






Ciemne mazaje na niebie…


Wał chmur - jakby od linijki ktoś namalował...


Ale nam doleje, doleje!! Trala lala la!


A tu dodatkowo połamało parasole. Kabaczy parasol wiatr uniósł i trzeba było kijem go z drzewa ściągać. Zdjęć z procesu nie ma - aparat by zalało!


A tu jakoś zdążyłyśmy nawiać przed deszczem! Choć rokowania były nieszczególne!




To ponoć wygląda jak startujący ptak!


Na zdjęciach tego chyba nie widać, ale tego dnia słońce było strasznie oślepiające… Po tym jak zrobiłam kilka tych zdjęć - to jeszcze pół godziny latały mi przed oczami tęczowe paćki… Kabak miał jeszcze inną ocenę sytuacji - "To jest oko. I ono na nas patrzy!"





Nadchodzi śnieżyca! Jedyna tego roku - ale wróciłam do domu w postaci bałwana!


A ta chmura się dziwnie kręciła…


Takowe z dziura pośrodku.


To były jakieś dziwne chmury. Pojawiły się nagle. Było czyste niebo, 5 minut, bach! bach! I napłynęło coś takiego. Nie wiedzieć czemu wzbudziły one duży niepokój kabaka. “To nie są zwykłe chmury, one nie wróżą nic dobrego!” - takie stwierdzenie padające z ust czteroipółlatka brzmi jakoś dziwne złowieszczo… “Chodźmy szybko do domu, ja się boje!”. Tego dnia pokonaliśmy trasę w 20 minut! Nie mam pojęcia co było z nimi nie tak... I co by się wydarzyło, gdybyśmy jednak szły do domu normalnie a nie biegły z językami na brodzie ;)






MOSTY


Na trasie do przedszkola (i w najbliższej jej okolicy) naliczyłam chyba 10 mostów (jeśli wliczać doń śluzy, na które wejście jest nielegalne, acz możliwe)

No więc pierwszy i największy most, który codziennie widzimy acz na niego nie wchodzimy. Jedyny oławski most na Odrze, który przekracza ją w całości.



W mgłach porannych


Nocną porą.. tzn. grudzień godzina gdzieś 16:30 ;)



Kamień przy moście, który mijałam tysiące razy. Ale dopiero niedawno dowiedziałam się, że był to stary pomnik poświęcony wojskom radzieckim forsującym Odrę. Tablicy żadnej już nie ma, ale są ślady, że komuś się on kiedyś nie podobał…


Mostek na małym cieku wodnym wpadającym do Odry. Zwany przez nas “mostem kaczym” - bo tu zazwyczaj karmimy kaczki. Ciek płynie z fabryczki i chyba jest cieplejszy niż woda w rzece. Nigdy nie zamarza. Stąd kaczki go lubią - grzeją sobie tu kupry i zawsze zimową porą można napotkać ich stadko.



Most kolejny - to takowy ze śluzą. Raz nawet widziałyśmy jak śluza się otwiera i wpływa tam barka. I jak na złość wtedy nie miałam aparatu. Od tamtego momentu nosiłam go już codziennie!


Widok z owego mostu w stronę naszego osiedla. Przy moście są nawbijane takie solidne metalowe “drągi”. Nie wiem czy one mają funkcję ochronną? Czy do nich się kiedyś cumowało barki?




Ów most w grudniowych ciemnościach.


Śluza. Czasem jak jest dużo wody to robią w niej szczelinkę i się tworzy fajny wodospad!



Most zwany przez nas “rybim”. Bo tutaj codziennie rano kabak dostaje rybke - żelka. Na początku był to element motywujący do przemieszczania się, a potem stało się już tradycją.




W barwach wieczoru...


Widok z “rybiego mostu” na cypelek, który chyba jest jedną z tutejszych wysp.


I odwrotnie - z cypelka na most!


“Żółta kładka” nad wodospadem.



A tu widziana z “rybiego mostu”.


Widok z “żółtej kładki” na nadwodne konstrukcje.



A tak się one prezentują po sporych opadach, przy wysokim stanie wody! Tworzy się ogromny, huczący wodospad! Ziemia drży pod nogami, w uszach szumi od ryku, a powietrze przepełnione jest kropelkami wody, tak że pyski z wilgoci trzeba obcierać...




“Rybi most” widziany z “żółtej kładki”.




Mostek brukowany, którym idzie fragment starego toru wąskotorówki. Nigdzie indziej w okolicy torowisko już nie zostało przez nas namierzone.



Coś w rodzaju starej śluzy, przepustu, spiętrzenia, a może był tu młyn? Nie wiem do czego służyło to miejsce, ale obecnie jest opuszczone. Dojście tam jest możliwe ale wymaga przesadzenia ogrodzeń. Nie jest więc naszą codzienną drogą, a raczej trasą alternatywną - gdy dopisuje pogoda, czas i chęci.







A to kawałek dalej, również na zamkniętym terenie, mocno zarośniętym kolczastymi pnączami. Latem chyba nie do przejścia bez maczety.







A to dwie kładki położone kawałek dalej - na trasie okrężnej. Fajne mają metalowe konstrukcje od góry, które kojarzą mi się z mostami kolejowymi!




Ta wychodzi już z miasta - dochodzi do wioski Ścinawa Polska.



I jesienne widoki z owych kładeczek...





ZABUDOWANIA


Opuszczone






Obluszczone.



Ceglane kamienice na Zwierzyńcu.








Szopki, komórki, wagony. Trochę jak w domu, tylko że pod chmurką - kanapa, stolik, garnki, wanna...






Fabryczka w różnych ujęciach.





Metalowa konstrukcja na cyplu wyspy.


Pamiątka z czasów radzieckich baz… (to też na trasie nieco okrężnej)








LUDZIE


Kogo najczęściej spotykamy na codziennych wędrówkach? Niektóre twarze się powtarzają...

Na naszej drodze najciekawszą postacią jest jeden gość, który praktycznie zawsze siedzi w tym samym miejscu. Czy słońce, czy deszcz, czy mróz czy śnieżyca - on zawsze tkwi tam na posterunku w otoczeniu wielu toreb. Bezdomny? Myśliciel? Miłośnik przyrody? Dlaczego wybrał akurat to miejsce? Czemu go nie zmienia - wokół dużo jest też innych fajnych zakamarków.. Jakoś nigdy nie było okazji z nim pogadać, jako że patrząc po naszej trasie - jego miejsce leży za rzeką.








Osobnicy zajmujący się recyklingiem - pozyskiwaniem materiałów wtórnych.



Wędkarze…






ZWIERZĘTA


Nakrapiany ślimak.. I teraz pytanie - czy coś go wyżarło z boku? Czy ten gatunek tak ma? Nie znam się za bardzo na mięczakach…


Ptactwo nadwodne






Naokienne kicie..




ATRAKCJE


Chlupanie w kałużach!











Tory na jednym z mostów...


Nadrzewna huśtawka!



Tarzanie się w liściach...


Bele…


Cienie…



Pozyskiwanie jemioły...


Lądowisko ufo? Grzybek atomowy? Nie… To szklarnie w Siechnicach! ;)





Murek. Dla mnie nic wielkiego. Ale dla kabaka to jedna z głównych atrakcji naszej trasy. Więc nie mogło go zabraknąć w relacji.


A potem przyszedł marzec i zamknęli nam przedszkole... :(

8 komentarzy:

  1. A potem przyszedł kwiecień i zamknęli nam usta maseczkami.Kabaczka na pewno już roznosi po domu. I nie tylko Ją. Jak zwykle fajna relacja. Pozdrawiam i dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przedszkole zamkneli juz w marcu :( A kwiecien?? Daj mi spokoj - jedna wielka masakra.... ja juz sie boje co bedzie jak ona wroci do przedszkola! Wczoraj pytalam w co sie chce bawic, a ona mowi ze w chce w berka chowanego z milicją po krzakach... Fakt ze tak spedzalismy weekend i akurat jej sie zajebiscie spodobalo ;)

      Kabak nie jest dzieckiem do chowu klatkowego... Mamusia zreszta tez nie! :)

      Usuń
  2. Stara fabryka przypomina ruinę zamczyska. Fajną macie drogę do przedszkola.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troche tak! :) Tez wydaje mi sie ze na warunki miejskie to jest rewelacja!

      Usuń
  3. Ten ślimak to najprawdopodobniej ślinik luzytański, gatunek inwazyjny w Polsce (to cholerstwo potrafi zeżreć małe pisklęta!) :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uuuuuu, w zyciu bym nie powiedziala ze to jest takie cholerstwo! A mysmy toto ratowali, zeby na listku przeniesc na druga strone drogi, zeby rower nie rozjechal itp

      Usuń
  4. W sytuacji pandemii prowincja wygrywa. Nie trzeba chować się po szlakach, a gdy lasy zamknęli, mieliśmy łąk, pól po dostatkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas tez bylo lepiej niz np. we Wrocławiu czy innych duzych miastach. Przynajmniej sa krzaki gdzie mozna sie schowac przed zomo ;) A w betonowej dzungli to jestes jak na patelni! I znikad ratunku!

      Usuń